Święci i grzesznicy z Islandii

Trzeba się narkotyzować ze dwa lata, żeby to zrozumieć – powiedział pan do pani, w drodze do autobusu. Wymykali się w przerwie z múm, inaugurujących tegoroczną edycję festiwalu Sacrum Profanum. Nie dziwię się, że nie chcieli zostać, bo pierwszą część koncertu zakończył bardzo mocny cios, w postaci na nowo udźwiękowionego przez Islandczyków filmu „Wyspa wielkiej nadziei” Bohdana Poręby (tak jest, tego od „Hubala” i „Gniewka, syna rybaka”). To dokument z 1957 roku, o dzieciach, którym w sanatorium w Otwocku leczono związane z powikłaniami pogruźliczymi choroby kręgosłupa, z odpowiednim dla owych czasów i tego reżysera propagandowym smrodkiem. Harcerska przysięga przy ognisku, składana przez kalekie dzieci na leżąco, albo Janeczka recytująca „Kaczkę Dziwaczkę” podczas operacji kręgosłupa – uch, bardzo mocna rzecz, dodatkowo uskrzydlona przez hipnotyzującą muzykę múm i towarzyszącego im w owej chwili Jóhanna Jóhannssona (ten film to ponoć jego pomysł). Nie dziwię się, że niektórzy nie wytrzymali, ale ja, choć nie narkotyzowałem się ostatnio, byłem poruszony i zachwycony. Tyle tylko, że po takiej emocjonalnej bombie atomowej zupełnie nie mogłem wkręcić się w drugą część koncertu, w te ich smętne, hipisowskie piosenki o leśnej ściółce, strumyczkach i motylkach.

Co nie zmienia faktu, że múm wykonali powierzone im zadanie i godnie otworzyli Sacrum Profanum. Pomysł ze stadkiem krewnych i znajomych królika – wśród nich L.U.C., który ładnie się w zupełnie nie swoim świecie odnalazł – był świetny, bo skutecznie zabezpieczył nas przed wykolejeniem się uroczej monotonii w nudę. Co prawda nie wszystkie proste piosenki Islandczyków zyskiwały na aranżacyjnym rozpasaniu (Sinfonietta Cracovia, chór), ale nie będę narzekał, bo i tak pozytywnie mnie zaskoczyli. Nie wierzyłem w to, że się uda, nie sądziłem, że múm ze swoim wsobnym pitoleniem udźwigną tak wielką salę i rozbuchaną produkcję, ale przyznaję, że miło jest się tak pomylić.

Po koncercie trafiłem na afterparty i poza pogawędkami ze znajomymi potupałem chwilę nóżką przy FM Belfast. To było baaaardzo profanum, a widok safandułowatych okularników z Islandii w bokserkach, ale wciąż pod muchą, brawurowo walczących z repertuarem Guns N’Roses – niezapomniany.

PS. Ten film Poręby znajdziecie (niestety już bez tej wyjątkowej ścieżki dźwiękowej, którą wczoraj usłyszałem) na antologii DVD „Czarna seria. Polska szkoła dokumentu”. Przyznaję bez bicia, że mam to na półce, ale do „Wyspy wielkiej nadziei” jeszcze nie dotarłem i dałem się Islandczykom zaskoczyć. Wstyd. Dla usprawiedliwienia dodam, że film Poręby jest ostatni na drugim dysku 🙂

7 thoughts on “Święci i grzesznicy z Islandii

  1. buuuu u mnie kultura przegrała z portfelem 🙂 Ale za to.. Ty byłeś, to tak jakbym ja sam widział (World in my eyes, he he he he). Więc w sumie nie ma co narzekać!

  2. L.U.C. jest takim typem, że gdy go widzę z różnymi projektami w telewizji lub na scenie, lub w jakiejś galerii, na targach albo po prostu spotykam na imprezach jako widza (np. nie wiem jak Ty, ale ja się na Neuro Music zupełnie nie spodziewałem)… Ja się nie odważę twierdzić, że coś nie jest jego światem.

  3. @ bacin – przysiągłbym na cylinder, że i GNR było.

    @ Krasnal – to prawda, LUC-a wszędzie pełno. Swoją drogą, ucięliśmy sobie w Krk miłą pogawędkę o tym, jak trudno jest się nauczyć odpoczywać 😉

    @ Pereryzmo – myślę, że nawet muzycy Strigaskor 42 nie pamiętają. Jesteś jedynym fanem tego zespołu o jakim kiedykolwiek słyszałem 🙂

  4. Bez przesady, :::sz::u::: Badblood ich lubi i dosc dlugo szukal ich CD, zreszta nie ma sie co dziwic bo calkiem nieglupio grali 😉

Dodaj odpowiedź do przemytnik popiołu Anuluj pisanie odpowiedzi