Gdy piosenkarz został pisarzem

Wiecie, że w Portslade jeden taki pies na baby z ogiera stał się impotentem po koncercie Celine Dion? „Po prostu już mu więcej nie stanął. Wyjawił Pudlowi, że czuł się tak, jakby do szczeliny w bankomacie próbował wcisnąć zdechłego kanarka. W końcu dał sobie spokój i został ogrodnikiem krajobrazowym w Walberwick.”

Nie planowałem bliższego spotkania ze „Śmiercią Bunny’ego Munro”, bo po nierównych zmaganiach z powieścią „Gdy oślica ujrzała anioła” lat temu kilkanaście, poprzysiągłem sobie, że więcej po książkę Nicka Cave’a nie sięgnę. Ale Marcin Sendecki mnie zmusił, swoją niemal entuzjastyczną recenzją w „Przekroju”. Marcin to człek, któremu łatwo pochwały nie przechodzą przez klawiaturę, więc doszedłem do wniosku, że po raz ostatni dam szansę temu Cave’u, niech stracę…

No i nie straciłem. „Śmierć Bunny’ego Munro”, zupełnie jak „Oślica”, gnieździ się w magicznym trójkącie: religia-seks-śmierć. Poza tym wszystko te książki różni. Tamta była sugestywnym rzygiem udręczonego narkotykami umysłu, który autorowi zdawał się zapewne szalenie ważny, wręcz dotykający tajemnic kosmosu, ale dla osoby postronnej był tylko jakimś quasi-biblijnym, manierycznym bełkotem, z którego nic nie wynikało. Jestem przekonany, że gdyby nie nazwisko autora, nikt by się po „Oślicę” nie schylił… „Śmierć Bunny’ego Munro” to dla odmiany proza zdyscyplinowana, napisana żywym, współczesnym językiem i błyskotliwie dowcipna. Chociaż zarazem, szczególnie w wątku Juniora, przejmująco smutna. Akcent przesunął się tu zdecydowanie z religii na seks, śmierci i udręczenia jest równie dużo, ale nabrały groteskowego wymiaru. A religię – czy szerzej: duchowość – się tam po prostu wyczuwa, Cave nie musi nią walić czytelnika po łbie.
Jeszcze to czytam, wciąż jeszcze nie wiem, jak skończy Bunny (choć ponad wszelką wątpliwość skończy marnie), ale już wiem, że bardziej dziś czekam na kolejną książkę, niż następną płytę Nicka Cave’a. Ale się porobiło, co?

A skoro już o śmierci mowa, polecam film Henryka Dederki „Witajcie w mroku” (na HBO pokazują póki co) o polskich gotach. Niezupełnie się ze sposobem ujęcia tematu zgadzam (o czym szerzej piszę tutaj), ale zobaczyć warto. Tam dla odmiany seksu nie znajdziecie. Co, swoją drogą, trochę mnie dziwi. O ile bowiem kultura gotycka (czy dark independent, jak zwał tak zwał) na całym świecie wiąże się mocno z ludzką seksualnością, o tyle bohaterowie „Witajcie w mroku” są cnotliwi niczym mnisi i zdawać by się mogło, że ciało służy im tylko:
a) dziś – za efektowne opakowanie nadwrażliwej duszy,
b) jutro – za pokarm dla robaków.
Weźcie takiego maga na przykład, który przyjechał do Castle Party na letni festiwal i przyzywa deszcz. Po jaką cholerę? Nie mógłby zamiast tego rzucić uroku na jakąś sympatyczną gotkę? Oglądałoby się to lepiej i sens by jakiś miało.

No dobra, wracam do Cave’a… 😉

8 thoughts on “Gdy piosenkarz został pisarzem

  1. O gotach bez seks? hmm… przez cztery lata mieszkałem z dwoma dziewczynami szatana i wystaczająco spenetrowałem(choć może to nie najlepsze słow;) tę kulturę i wiem, że tak się nie da.

  2. Co do zalinkowanego artykułu to Szanowny Redaktor nie tylko bywał na Castle Party, ale nawet grał na jego scenie. Co prawda Lux Occulta stanowiła tam raczej ciekawostkę…

  3. A ja przekroczyłem setkę właśnie. Książeczka od jakiegoś czasu drażniła swą obecnością półkę. I mnie.

    Lekko czytana, nie zamęcza.

    Mam nieodparte wrażenie że czytam książkę za 3 zł z kiosku Ruchu. Tylko ciągle między wierszem ktoś puszcza oko do mnie 😉

  4. Znajomy którego bawi czarna szminka opowiadał mi, że jak zarzucił urok na jedną taką z Castle Party, to się okazało, że miała siusiaka, więc może faktycznie lepiej zaklinać opady ;o) Anja Orthodox się wkurza, że skrzywiono obraz subkultury. Pewno ma rację, to norma we wszystkich tego typu obrazach.

  5. matziek – ja nie powiedziałbym, że marny, ale forsowana na siłę teza na pewno mu nie służy

    malarz – nie skłamałem przecież. bywałem również na scenie 🙂 i mam bardzo miłe wspomnienia, chociaż publiczność nie do końca nasza

    microust – początek faktycznie leciutki, ale wieje mrokiem. ja już skończyłem i mogę tylko powiedzieć, że finał jest bardzo mocny

    Yanush – może znajomy pomylił zaklęcia i zastosował takie na porost siusiaków? 😉 Anji się w sumie nie dziwię, bo reżyser wybrał największych freaków, a sugeruje jakoby to była gotycka średnia

  6. O ile przyrodzony /i – co gorsza -jednowymiarowy/ pop-kulturze
    /immanentny..!.. :-)/ debilizm ani mnie dziwi, ani gorszy,ani seriozny Cave nawet,który nawyraźniej coś kiedyś czytał – o tyle pisanie o tym seriozne wprawia mnie niezmiennie w głupawy stupor niedowierzający, jeśli nie jest w dziale socjozoologii.

Dodaj komentarz