Śmierć kabaretu, czyli znowu o kodzie kulturowym

Moje dramatyczne pytanie retoryczne na końcu poprzedniego wpisu było podszyte ironią, ale komentarz emerencjanny uświadomił mi, że sprawa nie jest tak oczywista, jak mi się zdawało. No to rozwinę myśl, tym razem bez mrugania okiem i metafor 😉

Po pierwsze, emerencjanno, Gombrowicza w to nie mieszaj. Bo cytowanie wiadomego fragmentu „Ferdydurke”, jako argumentu w obronie ignorancji i nieuctwa, oznacza albo złą wolę, albo nieznajomość „Ferdydurke”, albo w najlepszym razie nieznajomość kontekstu (w tym innych pism Gombrowicza, ze szczególnym wskazaniem na „Dzienniki”). Zresztą, emerencjanno, używając cytatu z lektury przeciw lekturom, tak naprawdę dostarczyłaś argumentu za nimi – bo skąd niby miałbym wiedzieć, o co ci chodzi, gdybym z Gombrowiczem w szkole się nie zetknął? W telewizorze tego nie pokazują.

Żeby rozmawiać o kulturze – ba! żeby w ogóle rozmawiać o czymś więcej niż napełnianiu brzucha i napełnianiu skarbonki – musimy mieć jakiś wspólny punkt odniesienia, jakąś trampolinę, od której możemy się odbić. To nam właśnie daje edukacja, osobliwie nauki humanistyczne (nie deprecjonuję bynajmniej przedmiotów ścisłych, bo po latach skutecznego ich unikania w podstawówce i ogólniaku dopiero niedawno uświadomiłem sobie, jaki byłem głupi i jak bardzo lepsza ich znajomość teraz by mi się przydała), dzięki którym komunikacja nie polega wyłącznie na łączeniu wyrazów w zdania, ale również na odwoływaniu się do pewnego wspólnego doświadczenia. Mogą nim być zarówno lektury, jak i przekazy historyczne, ale też filmy czy piosenki. Stąd zresztą taki szał na klimaty ejtisowe („Born in the PRL” chociażby), bo to ostatni czas, kiedy cały naród, od Szczecina po Wetlinę, czytał te same książki i gazety, oglądał te same filmy, żuł tę samą gumę i prał te same gacie w tym samym proszku. W tej samej pralce oczywiście. Dzisiaj mamy taką mnogość możliwości, że każdy z nas, kierując się wyłącznie własnym gustem i zasobnością portfela, może sobie zaprogramować życie jak chce, a przy tym zgoła odmiennie, niż sąsiad czy kolega z pracy. Oczywiście, cieszy mnie to raczej, niż martwi, ale jeśli przy tym odpuścimy „młodzieży chowanie”, jeśli skasujemy listę lektur obowiązkowych, to za parę lat okaże się, że nie ma żadnej płaszczyzny porozumienia, że nic nas nie będzie łączyć poza tym, że zupełnie przypadkiem przyszliśmy na świat w obrębie tej samej jednostki administracyjnej.

To już się zaczęło. Popatrzcie w telewizor. TV publiczna przez lata miała polskie kabarety w dupie, a teraz pokazuje je bez umiaru. Polsat też. Dlaczego? Bo się telewizyjni decydenci otworzyli na kulturę? Przeciwnie – bo kabaret się na kulturę zamknął. Kabareciarze już się nie wymądrzają, nie konstruują karkołomnych metafor i hermetycznych odwołań do dawno nieżyjących poetów. Kabaret oczyścił się sam ze zbędnego balastu erudycji, nie ma w nim już miejsca nie tylko na Starszych Panów, ale również na Konia Polskiego i Rafała Kmitę. Nowe polskie kabarety ograniczają się głównie do parodiowania seriali i reklam proszków, więc pomiędzy serialami i reklamami proszków jest ich miejsce. Lepiej nie będzie. Rozmawiałem niedawno z koleżanką, która jest wielką figurą w tym świecie i która autentycznie cierpi z tego powodu, że od dobrych paru lat nic ciekawego się w jej branży nie pojawiło, a na festiwalach nie przyznaje się głównych nagród, bo nie ma komu… Dlaczego kabarety w Polsce zdychają? Bynajmniej nie dlatego, że młodzież mamy mniej rozgarniętą od kabareciarzy o siwych skroniach i również nie dlatego, że ich rówieśnicy z publiczności są mniej inteligentni, ale właśnie dlatego, że albo jedni, albo drudzy (a może i jedni, i drudzy) nie znają „Lalki”. W dodatku wierzą – bo tak im powiedziano – że tak jest dobrze, że nic się nie stało, że to wszystko kwestia gustu i subiektywnego wyboru. „Lalka” czy „Władca pierścieni”, Homer czy Terry Pratchett, a może w ogóle nic, bo po co tracić cenny czas na czytanie – to właściwie wszystko jedno. Niestety, ludzie bez wspólnego kodu kulturowego, choć mogą żyć obok siebie i to nawet żyć w zgodzie, nie mogą się zrozumieć, bo nic o sobie nawzajem nie wiedzą. Dlatego wystarczyły dwie dekady opacznego rozumienia Gombrowicza, a już odchodzą w przeszłość literackie kabarety, dziennikarze muszą pisać coraz prościej i coraz głupiej, coraz mniej sensu mają piosenki, które nucimy przy goleniu…

Napiszę więc wprost: Tak, potrzebne nam lektury obowiązkowe. Potrzebne jak cholera.

9 thoughts on “Śmierć kabaretu, czyli znowu o kodzie kulturowym

  1. Najpierw się kulturalnie przywitam 🙂 Blog czytać lubię, ale po raz pierwszy pokuszę się o skomentowanie.
    Muszę przyznać, że wywołałeś mały huragan swoimi dwoma poprzednimi artami. Przyznać muszę, że należę do ludzi, którzy alergicznie reagują na zmuszanie ich do czegokolwiek. Tak samo było z lekturami w szkole – przeczytałem ich mało. Na studiach jakoś też zbyt dużo ich nie przerobiłem – a w końcu studiuję filologię (do tego jestem na 5 roku – kiedyś nadrobię te zaległości). Czy żałuję? Teraz tak, bo na pewno brakuje mi tych pkt odniesienia, o których piszesz. Czasami czuję się przez to niekompletny… I na pewno nie jestem jedyną osobą, która tak czuje. Jednak czemu zastanawiamy się nad skutkami, a nie szukamy przyczyn? Czemu lektury są uznawane za przeżytek, za coś niepotrzebnego? Z pewnością chodzi o ich ilość – czasami wydaje się ich za dużo, szczególnie na studiach, gdzie zdarzało mi się, że wymagali ode mnie po trzy grube knigi (oczywiście o nudnej tematyce) do przeczytania na za tydzień. A wiadomo jak to jest na studiach, po najmniejszej linii oporu się idzie. Na pewno jest to częściowa nieprzydatność nabytej wiedzy w obecnych czasach – sam pisałeś o tym, że obecnie wystarcza google i wiki. Znajomość lektur przydaje się głownie przy rozwiązywaniu krzyżówek w autobusie. Jednak dla mnie głównym powodem obecnej sytuacji jest podawanie wszystkiego na tacy. Po co czytać książkę, skoro nauczyciel omówi to, co jest potrzebne dalej. Czemu mam się męczyć, skoro i tak wymaga się ode mnie powtarzania utartych frazesów? Doskonale pamiętam lekcje j.pol w liceum (pierwsze 2 klasy, potem mieliśmy dobrego nauczyciela), gdzie interpretacje wierszy zwyczajnie przepisywało się z bryków. I to było dobre, bo interpretacja nie istniała w tamtym momencie. Czemu nikt nie wpadł na interpretowanie wojennych wierszy Baczyńskiego jako np. erotyków? (pomysł nie mój). Dlatego, że w szkołach (na studiach też, nawet filologicznych) promuje się jedną drogę myślenia, podążanie jedną ścieżką. Więc po co się wysilać, jak wszystko podane pod nos? Ja napisałem maturę z polskiego na 4 pomimo, że z książek jakie w niej opisałem nie czytałem chyba żadnej.
    Teraz kończę filologię angielską, a z literatury angielskiej po okresie średniowiecznym (który to bardzo mnie pasjonuje) za dużo nie powiem. Niestety. Ja przynajmniej chcę w jakimś zakresie te braki nadrobić.

    I na pewno nie zabraknie nam kodu kulturowego, który byśmy dzielili. Natura nie znosi pustki, tak więc zamiast tego co istnieje teraz, pojawi się nowy. Tylko pytanie: czy będzie lepszy?

  2. Pod artem Jarka podpisuję się dwoma ręcami. Myślę, że za komentarz wystarczy cytat z wytycznych Himmlera w sprawie traktowania ludności okupowanej Polski z 1940 roku:
    „Dla nieniemieckiej ludności Wschodu nie mogą istnieć wyższe szkoły niż czteroklasowa szkoła ludowa. Taka szkoła ma zapewnić wyłącznie: umiejętność liczenia najwyżej do 500, napisanie nazwiska, przyswojenie nauki, że nakazem Bożym jest posłuszeństwo wobec Niemców, uczciwość, pilność i grzeczność. Czytania nie uważam za konieczne”. Wnioski można samemu wyciągnąć: czego okupantom się nie udało narzucić, Polak sam potrafi.
    Nie jestem święty, sam nie przeczytałem „Nad Niemnem”, taki twardy nie jestem. Ale szlag mnie trafia, jak czytam wywody imbecylów, w tym „humanistów”, którzy uważają czytanie lektur za niepotrzebne i jeszcze się szczycą, że tej czy innej lektury nie czytali. To po co wybierać dziennikarstwo czy filologię, z nudów, dla kasy, czy „tata kazali” ? To tak jakby gitarzysta się nut nie uczył, bo po co, skoro są tabulatury.

  3. To ja też się przywitam. :]

    Powyższy wpis poruszył mnie jeszcze bardziej niż ten o „Lalce”. Bardzo dobra argumentacja. Od siebie dodam tylko, że „Lalka” – lektura obowiązkowa – oderwała mnie od telewizora, a przywróciła światu książek. Nie wiem, co by ze mną było, gdybym dziesięć lat temu (staromodnie i nienowocześnie) nie został zmuszony, by tę świetną książkę przeczytać.

    Crawley napisał: „Czasami czuję się przez to niekompletny…” Ja z kolei czuję się niekompletny z powodu dłuższej nieczytania w okresie nastoletnim (i częściowo także w dzieciństwie). Czuję dziury w mózgu, które pewnie nigdy ostatecznie nie znikną. Jak już pisałem, gdyby nie „Lalka”…

    Autor bloga napisał: „Zresztą, emerencjanno, używając cytatu z lektury przeciw lekturom, tak naprawdę dostarczyłaś argumentu za nimi – bo skąd niby miałbym wiedzieć, o co ci chodzi, gdybym z Gombrowiczem w szkole się nie zetknął?” – Ech, zazdroszczę bystrości, że też sam tego nie zauważyłem. :]

  4. Jeden kanon lektur obowiązkowych jest jak najbardziej przydatny chociażby z prostego, przyziemnego powodu: jeżeli każda szkoła będzie sobie kształtowała program nauczania, to jak potem zorganizować maturę, jak porównywać jej wyniki, jak wreszcie na jej podstawie przyjmować na studia?
    Argument ze Słowackim, który „wielkim poetą był” jest może i dobrym argumentem, ale nie przeciwko istnieniu porządnego, szerokiego kanonu lektur.
    Niech sobie o Słowackim każdy myśli, to, co myśli, ale niech go pozna. Bo moim zdaniem – i tu nie zgodzę się z Jarkiem – obowiązkiem szkoły nie jest to, by uczeń dowiedział się, dlaczego „Lalka” jest wielka. Szkoła jest po to, by uczeń poznał jedną z ważniejszych powieści w historii polskiej literatury, zrozumiał o co w niej chodzi, potrafił się na jej temat wypowiedzieć – i potrafił swoją opinię (dobrą, złą, bez znaczenia) obronić sensownymi argumentami.
    Argumenty, że lektur nie czytamy, bo kiepskie dają, są bez sensu. Skorto ich nie czytamy, to skąd wiemy, że są kiepskie? Tyle razy się zżymałem, że nie wyrobiłem z przeczytaniem „Nad Niemnem”, ale tak naprawdę przeczytałem zaledwie kilka pierwszych stron. A takiego „Pana Tadeusza” owszem, w całości i stwierdzam, że mi taka rymowanka o grzybach, bigosie i mrówkach nie pasi. Było takie opowiadanie Kira Bułyczowa o zjeździe przeciętniaków, którzy argumentowali, że są istotni, bo to na ich tle błyszczą ludzi wybitni. Tak samo warto może przeczytać coś średniego, żeby docenić rzeczy wielkie.
    I tutaj ważne zadanie dla szkoły, żeby przerabianie lektur też nie sprowadzać, do tego, że nauczyciel dyktuje w podpunktach cechy świadczące o wielkości Dzieła, a uczeń bezrefleksyjnie je notuje i później na klasówce to odtworzy. Bo gdyby spojrzał na to pod innym kątem i by mu wyszło, że jakieś usterki znalazł, to mu ocenę obniżają i mówqią, że nie poznał się na Dziele. Nie mówiąc już o słynnych jak Polska długa i szeroka sprawdzianach z „Pana Tadeusza” z pytaniami w stylu „co leżało koło okienka w jakimś tam pokoiku…”, promujących zapamiętywaczy, a nie myślących.

  5. O tym, że swój własny kod kulturowy mamy szansę bezpowrotnie utracić świadczy przypadek Szwecji i jej polityki historycznej. Istniejąc przez wiele lat jako państwo neutralne, a potem głównie socjalne Szwedzi okroili nauczanie swojej historii do tego poziomu, że nie tylko młodzi, ale ludzi nawet 40sto czy 60cioletni nie mają świadomości tego, że ten kraj był w swoim czasie regionalnym mocarstwem. Że podbijał Polskę, Rosję, Danię i wielką część Niemiec. Czy to jest coś co warto wykreślać ze świadomości młodzieży, w obawie że w Szwedzie obudzą się nagle militarystyczne skłonności? Nie sądzę.

    To samo z punktu widzenia kultury grozi nam. Lektury nie są prostą sprawą do przełknięcia rażą czasem grubością, czasem stylem pisania, czasem archaizmami. W dzisiejszych świecie naszym umysłom trudno się otworzyć na wchłonięcie większej dawki informacji. Kto dziś czyta 1000stronicowe książki. Że o braku solidnej ich analizy nie wspomnę, bo jakie mamy wspomnienia z liceum to większość pamięta.

    A kabarety? No cóż, charakter kabaretów polegał zawsze także na tym, aby subtelnie powiedzieć, to czego nie można powiedzieć w ogóle. Tak było za rozbiorów, II RP i PRL. Obecnie można mówić wszystko, ale jedynie prostymi znakami, bo takie jest parcie, takie jest trend. Po co woalować coś za zabawnymi piosenkami, jeśli można w photoshopie wkleić zdjęcie głowy Tuska na korpus lamy i dodać jakiś żałosny komentarz. Była jednak subtelna różnica pomiędzy śpiewaniem „Dekretu o Stanie Wojennym” na głosy w Piwnicy Pod Baranami, a śpiewaniem klozetowych piosenek w rodzaju Halamy. Przyznam, że brakuje mi tego i już raczej zabraknie.

  6. Absolutnie zgadzam się z Jarkiem!gdy porownam sobie wspomniany już Kabaret Starszych Panów z takim na przykład Animrumru to po prostu nie ma co porównywać-teksty Wassowskiego i Przybory pamięta się do dzisiaj, a kto za 20 lat będzie pamiętał o jakimś tam mru mru? Obecnie wszystko w tzw. kulturze popularnej jest jednorazowe, bez znaczenia właściwie.
    Co do „Lalki”-mam siostrę obecnie w wieku 23 lat, ja sam mam 32, ona ma juz zupełnie inną świadomośc, dobrze radzi sobie w życiu ale chyba nie ma pojęcia kto to był Rzecki, kiedy sowieci weszli do Polski , co to były Powstania śląskie, nie zna Popiołu i Diamentu,Piszczyka czy też Pana Samochodzika(to może nie najlepszy przykład ale mówi coś o wspólnych korzeniach kulturowych).Jest na 5tym roku studiów, technicznych co prawda ale zawsze.Smutne to trochę..

  7. Wszystkim pięknie dziękuję za cenne uwagi.
    Crawley – wiem, o czym piszesz. Ja również miałem za dużo lektur. Nie w liceum, tam to jeszcze można się było wyrobić, ale na studiach – bez szans. Jechałem więc na tych samych gównianych streszczeniach, co licealiści i część zaległości dopiero teraz nadrabiam. Przynajmniej tyle mi z tych studiów zostało, że mniej więcej wiem, co czytać, a na co lepiej nie tracić czasu. Tak czy owak, zbyt obfita lista lektur to pomysł równie słaby, jak zupełny jej brak.
    gwek0 – źle mnie zrozumiałeś. Nie uważam, że szkoła MUSI przekonać ucznia, że „Lalka” jest wielka, ale żałuję / rozpaczam / rwę włosy z głowy, że nie przekonuje – szczególnie kogoś, kto jest humanistycznie uzdolniony.
    denat – z tym Himmlerem to mocny przykład, nie powiem, ale trudno się z Tobą nie zgodzić. Pasuje. W ogóle unikałem w swoich rozważaniach odwoływania się do patriotyzmu czy używania pojęcia narodu, ale chyba zupełnie niepotrzebnie. Tak, nazywając rzecz po imieniu, lektury obowiązkowe to nasz interes narodowy. Sądzę, że nie mniej ważny, niż gazociągi i inne tarcze…

  8. Jarku, ja nawiążę do wątku poświęconego polskim kabaretom. Faktycznie ostatnio poziom dość mocno się, obniża, ale pod telewizyjną skorupą jest sporo perełek. Polecam Kabaret Marka Grabiego, prowadzi go gość, który współpracował z Grzegorzem Halamą i redakcją „Nowego Pompona”. Absurdalny humor najwyższych lotów, tylko chyba niestety publiczność nie bardzo go łyka 😦 Byłem niedawno na występie Marka i miałem wrażenie, że w niektórych momentach tylko ja się śmieję. Pozdrawiam

Dodaj odpowiedź do Crawley Anuluj pisanie odpowiedzi