Jak Myszka Miki obaliła komunizm (w mojej głowie)

Moje dzieci kochają Myszkę Miki. Biegają w ubrankach z disnejowskimi postaciami, bawią się zabawkami żywcem wyjętymi z kreskówek, syn śpi pod kołdrą z gigantyczną Miki, a córa pod podobną, ale z Prosiaczkiem i Puchatkiem. I choć dzisiejsze, światłe i edukacyjne wcielenie Myszki Miki uważam za obrzydliwe nudziarstwo, bez startu do odcinków sprzed kilkudziesięciu lat, tych bez gadania, przychylnym okiem patrzę na kult Disneya w moim domu. I trochę smarkaczom zazdroszczę…

Byłem chyba w trzeciej klasie podstawówki, kiedy Duklę opanowało prospektowe szaleństwo. Nie wiem, jak to wyglądało w innych częściach kraju, ale u nas każdy, kto się ruszał, wysyłał kartki pocztowe (te najtańsze, żółtoszare) do zachodnich firm, z prośbą o prospekty, gadżety i inne artykuły reklamowe. Sprawdzone adresy były na wagę złota, podobnie jak skuteczne „prośby”, czyli teksty w bliżej nam nieznanym języku, które były magicznym zaklęciem, uchylającym wrota kapitalistycznego sezamu. Prośba, której ja używałem najdłużej brzmiała jakoś tak: Dear sir, I am coletioming prospect cars. I very please for prospect your cars very. Długo nie miałem pojęcia, co to wszystko znaczy, więc wysyłałem te same treści do producentów butów i samochodów, ubrań i ogumienia, traktorów i komputerów, nawozów i pisaków fluorescencyjnych, nart i alkoholi. Oczywiście, nie wszyscy odpisywali, ale reagowało wystarczająco wielu, by każdy z nas uzbierał sterty naklejek, folderów i ulotek. Nieliczni szczęśliwcy mogli się nawet pochwalić długopisem reklamowym, proporczykiem, czy – proszę o werble dla podkreślenia powagi chwili – bawełnianą koszulką.

Jedną z pierwszych kartek wysłałem do firmy Walta Disneya. A może na adres któregoś z amerykańskich Disneylandów? Nie pamiętam już, nieważne… Po kilku tygodniach dostałem widokówkę z kolorowym disnejowskim zamkiem, oświetlonym blaskiem sztucznych ogni. Przez kilka dni nie mogłem od niego oderwać wzroku, przez kilka miesięcy nosiłem go w tornistrze do szkoły, przez kilka lat miałem go na wyciągnięcie ręki, za szybą meblościanki. Wiedziałem już, że jest na świecie coś piękniejszego, bardziej majestatycznego, a zarazem nieskończenie bardziej przyjaznego, niż Pałac Kultury i Nauki. Ciałem tkwiłem wciąż w PRL-u, ale myślami byłem już tam, w innym, lepszym świecie. Namówiłem rodziców, żeby opłacili mi prywatne lekcje angielskiego. W 1984 roku, w podkarpackiej mieścinie, wyglądało to na gówniarską fanaberię, ale zgodzili się, bo przecież trudno protestować, kiedy dzieciak garnie się do książek.

Gdy wiele lat później usłyszałem Golden Life śpiewających o „escape from Poland to Disneyland”, zrozumiałem, że nie byłem sam. I że PRL może przetrwałby dłużej, gdyby był bardziej kolorowy, miły dla oka, zgrabny, zamiast straszyć siermięgą, szarzyzną, bylejakością. W połowie lat 80. byłem za głupi, żeby cokolwiek rozumieć ze spraw politycznych czy gospodarczych, ale jak wielu moich kolegów znienawidziłem komunę ze względów estetycznych. Kiedy pocztą zaczęły do nas przychodzić namacalne dowody na istnienie piękniejszej części świata, nie chcieliśmy już żyć w jego brzydszej połowie.

Swoją drogą, zastanawiam się, co kierowało specami od marketingu z tych wszystkich firm, że decydowali się wysyłać hurtowe ilości materiałów do dzieciaków z kraju, w którym nikt nigdy ich produktów na oczy nie oglądał. Albo byli tak głupi, że nie zdawali sobie z tego sprawy, albo tak mądrzy w swej dalekowzroczności… Przewidzieli, że Żelazna Kurtyna się rozsypie, że otworzy się nowy rynek, a oni już będą tam mieli najcenniejszy przyczółek: legion młodych, zakochanych po uszy w ich kolorowej, błyszczącej marce.

23 thoughts on “Jak Myszka Miki obaliła komunizm (w mojej głowie)

  1. te prośby przepisywało sie tyle razy, że gubiło sie mnóstwo literek a nawet całe zwroty:) Moja prośba nie miala juz zwrotu Dear sir, bo gdzies zaginał w głuchym telefonie przepisywania i pamietam pierwsze zdanie do dziś „very please sen me some prospects” oprocz powitania, zagineło tez d. Najlepsze adresy to była coca cola i ford – zawsze przysylali naklejki i prospekty. do dzisiaj mam slabosc do forda, ktorego prospekt wymieniłem w koncu na plakat Rambo!:)

  2. lord, na jednej z pierwszych lekcji wspomnianego angielskiego, poprosiłem nauczyciela, żeby mi poprawił prośbę i nieco uogólnił (no bo te „cars” do coca-coli to słaby pomysł). pan uprzejmie uczynił o co prosiłem, ale chłopaki z podwórka nie chcieli z mojej prośby skorzystać dopóki nie dowiodłem, że działa. Przez parę tygodni woleli więc rozsyłać starą, sprawdzoną. niektórzy zresztą nigdy nie przekonali się do tej nowej 😉

  3. Przypomniało mi się, jak czarno-biały Kaczor Daffy pokonał hitlerowców (w moim telewizorze), ale to zupełnie inna historia.

  4. Ja z kolei chyba w 2 klasie podstawówki (jakoś tak 89 r.) prawie rozwaliłem skrzynkę z niecierpliwości,klucz miał ojciec, który był w pracy, bo widziałem że „przyszło coś z firmy” no i okazało się, że przyszło chyba z 15 naklejek z firmy CHAMPION- od świec do samochodu, ten dzień pamiętam do dziś:) Prawdziwym szczęściarzem był typ który dostał wieeelką nakleję żółwia z jakiejś mistycznej firmy turtlewax, ajjj to były dni !

  5. ja już w kapitaliźmie pisałem do wydawnictw komiksowych typu dc, marvel, image, i traf chciał, że w dc pracowała kobieta polskiego pochodzenia dzięki czemu do dziś na strychu u rodziców zalega tona makulatury, ale też np kilka niezłych albumów i kompletna seria \m/Lobo\m/ 😉

  6. nowe prośby napisał mi ojciec. też nie byłem przekonany, że zadziałają, bo starsze chłopaki z bloku miały zupełnie inne, które przecież przynosiły niezłe żniwo. jakiś czas potem, mój brat dostał olbrzymią kopertę z R+V. w środku były różne modele długopisów, tony naklejek, a do tego zajebiste, kolorowe balony reklamowe. polskie, słone w smaku, się do nich nie umywały, ani kolorami, ani rozmiarami.
    pamiętam też, że niemiecka poczta wysyłała dość często cukierki firmowe.
    a najlepiej pamiętam okrzyk zwycięstwa, rozlegający się od czasu do czasu z klatek schodowych:

    PRZYSŁALI MI!!! PRZYSŁALI MI!!!

  7. Właśnie, Turlewax! Mi także przysłali stertę naklejek i reklam czyścideł do samochodów 🙂
    U nas w szkole funkcjonował chyba bardziej zaawansowany zeszyt, to zazwyczaj „prośba” szła w parze z adresem (ach, te P.O. BOX!). Jednakże bełkot był straszny. Raził w oczy nawet bez znajomości języka.

    Dobra, a teraz przyznawać się, kto teraz klnie nas stertę reklam w skrzynkach pocztowych? 😉

  8. A u nas w szkole był też inny sport oprócz zbierania prospektów reklamowych – zbieranie puszek po napojach(przeważnie piwo). Kto miał ich większą kolekcję ten był bonzo 🙂
    Z starym PRL’em kojarzy mi się inna, dziwna rzecz, ale to już OT: W „stolycy” rządziła coca-cola, a u nas(łódź) pepsi – teraz jedno i drugie mam pod nosem.

  9. Dear Sir Jaroslav.

    I like knov to if this car in de entry on yor blog is oridżinal from tose times, I meen scaned or it is from imternet. It’s import ant for me.

    Best huggs,
    KB.

  10. Ja miałem świra na punkcie hoteli Sheratona. Wysyłałem maniakalnie błagalne listy, podobnie jak reszta mało czając z treści. Ale odzew był masakryczny-Kenia, Oman, Kuwejt, Japonia i inne plus Stany rzecz jasna.Pewnego poranka roku 1989, jeszcze przed wyborami oniemiałem-przyszła paczka z Sheratona z New Jersey a tam-Dziesiątki długopisó, naklejek, mydełek, szamponów, ze 3 koszulki (moja siostra do dziś nosi jesdną, słodycze, 2 kilo prospektów. Myslałem , że to sen jakiś kurwa. Okazało się, że ktoś tam z tego hotelu miał polskie korzenie.
    Namówiłem niedawno moją 9 letnią córkę by powysyłała też trochę listów, ale odzew po 15 listach był zerowy. Kiedyś chyba nam współczuli i z litości wysyłali, teraz jak jesteśmy zieloną plamką na mapie Europy…
    wspomnę jeszcze o wysyłkach do klubów piłkarskich-całe osiedle prześcigiwało się kto ma lepsze fotki-byłem w czołówce bo miałem ( i gdzieś mam do tej pory)Juventus z Bońkiem i Platinim, Real z autografami,AC Milan z listem od Berlusconiego, Aston Ville…it takes me back…
    A potem kolekcjonowałem wszystko-puszki po piwie którego ni piłem, pudełka po zapałkach, żołnierzyki, komiksy, kapsle.
    Teraz dziatki kolekcjonują znajomych na naszej klasie i kolejne pliki mp3, 4, 8. Do dupy.

  11. Sir Kot

    oridżinal it is, ale z pamięci. Może tam jeszcze z jedno zdanie było 🙂 Jakbym pogrzebał w prastarych pudłach w domu rodziców, to może bym jakowyś odpis z epoki znalazł.

    Yours truly

    JS

  12. To prawie jak dziś.
    I am 20 old girl from Uzebekistan and loking for man in Poland. I have big famili and i want to live with you, to have children and great sex.
    Tylko, co jej, k…. wysłać?

  13. Nie jest dziwne, że w czasach szarzyzny ciągnie do tego kolorowego świata, pełnego świecidełek, którego bylejakość różni się od poprzedniej tylko ilością barw, no i dostępnością. Urodziłem się w ’79 i ledwo co pamiętam końcówkę komunizmu w Polsce; i nie pamiętam nawet jak mój ojciec uciekał przed czołgami w ’81.

    Co chciałem zaznaczyć, to to, że ciężkie czasy wykształcają wiele przydatnych w późniejszym życiu umiejętności, co oczywiście nie znaczy, że ciężkie czasy są lepsze.

    Sam miałem to szczęście, że w mojej małej wiosce na Śląsku, jako pierwszy rocznik, nauczano mnie i moich kolegów już języka angielskiego. Mój starszy o rok brat się nie załapał.
    Pomogłem mu kiedyś napisać list do jego idola z ówczesnych czasów – JCVD (pamiętacie giełdy w domach kultury z kasetami VHS?), który o dziwo odpisał i dodał podpisane zdjęcie + notkę z planami filmowymi.

    Wtedy właśnie takie rzeczy cieszyły najbardziej na świecie, a zmartwień nie było wiele.

  14. poruszający wpis. też patrzę na swoich synów z lekką zazdrością, ale też się z małżonką cieszymy przy tym, że mają taki fajny start, że mają zabawki o których my nawet nie marzyliśmy tylko oglądaliśmy w jakichś katalogach quelle czy podobnych 🙂

    ja pamiętam jak przez mgłę jak jako dziecko napisałem, przy pomocy Mamy oczywiście, do firmy LEGO (chyba z klocków kupionych w PEWEXie jakaś ankieta to była) i przysłali za jakiś czas brelok do kluczy z ludzikiem LEGO. Jaki to był szaaaał. Taka mała rzecz…

  15. a ja patrząc na moją 14-letnią córkę mam obawy, czy taki świat, w którym wszystko przychodzi bez trudu i walki uczy jakichkolwiek wartości, nie zazdroszczę jej, czasami to żal, że tyle fajnych rzeczy ją ominęło. Co te dzieci będą wspominać za 20 lat?

  16. Na pewno nie to, jak biegniesz przed milicją, która bije cię pałkami za to, że chcesz swobodnie oddychać. Rzeczywiście, bardzo „fajna” rzecz… Jasne, demoralizacja itd., ale czy to może raczej nie jest skutek komunizmu, który trzymał ludzi za gębę? Młodzi ludzie poddawani propagandzie zgłupieli, trzymani w klatkach zaś nauczyli się patologii. Wspaniałe wartości.

    Moja matka, będąc dzieckiem, jedynie na Boże Narodzenie dostawała tę jedną pomarańczę. Nie mów mi więc, że za komuny było lepiej (i że – o zgrozo! – uczono tam jakichś wartości), bo walka o byt jest dla zwierząt – a rodzi z wartości tylko rywalizację, zaś rywalizacja prowadzi do zbrodni.

    Ciesz się zatem, że twoja córka, choć wychowuje się w świecie kiczu, lateksowych ubranek, teledysków a la MTV i gniotów-łomotów, może się tym nacieszyć i traktować to jak normalny stan rzeczy.

    PS. Daleko bardziej preferuję najnowsze, kolorowe, miłe i przyjazne kreskówki typu „Mali Einsteini” niż żałośnie prymitywne, blade, a od lat 80. już agresywne animacje polskie (na których to się wychowałem), w których morał na ogół sprowadzał się do pokazywania sposobu wykonywania narzędzi służących praktyce, zaś teoretycznie inny w tych sprawach „Miś Uszatek” odrażał moralnymi pogadankami.

  17. Znalazlem ostatnio w jednym z serwisów internetowych list młodego Fidela Castro do prezydenta Roosevelta, z prośbą o banknot dolarowy.

    Panie Jarku, wiele osób miało podobne historie, ja pisałem listy do Metallicy, by wstawili się za mnie u mojej mamy, bo mnei na koncert nie chciała puścić:)

  18. Widzisz Jarku, ja takie rzeczy też wspominam z rozrzewnieniem. U mnie na podwórku to właściwie ojcowie wszystkich kumpli marynarzami byli – zagraniczne, bajońskie kontrakty, łowiska w okolicach Vancouver… to był kosmos.

    Ojcowie-marynarze przerobili czasem jeden czy drugi list – i wysyłana była „reklamacja”. Że niby jakimś cudem zdobyłem wasz produkt, ale się rozkraczył i sam, za tą cholerną żelazną kurtyną musiałem sobie z nim poradzić… udało mi się, ale nie wiecie, ile mnie to kosztowało… Wracały paczki z czapeczkami, koszulkami, zestawy narzędzi! :)))

    Zanim ostatnie oddziały Armii Radzieckiej „wycofały” się z mojej ślicznej wyspy odkryliśmy z kumplem, że z ruskimi można handlować. Podchodziło się w odludnym miejscu do płotu jednostki, wołało się „Saaaszzaaa!” i w mig pojawiały się trzy, cztery ogolone głowy, czasem przykryte jakąś czapką. Za puszkę Coli, napoczętą paczkę Marlboro czy kilka egzemplarzy Bravo można było wyciągnąć naboje, łuski, znaczki, maski gazowe, plecaki albo karton „ichniejszych” fajek. Wcale nie gorszych od Klubowych. Za niemieckiego świerszczyka (marynarze zwozili to tonami, a ich synowie podkradali je z domów) dostawało się hełm, laski prochu i inne znacznie grubsze fanty!

    Dziś, ten kolega z którym prowadziliśmy ożywiony handel zagraniczny za chwilę przejdzie na emeryturę… wojskową.

    Świat się zmienił.

    ps: z powodu braku ojca marynarza musiałem rozwinąć w sobie jakiś dar. No i robiłem „megaekstra” koszuli do kapsli, którymi całymi osiedlami graliśmy podczas majowego Wyścigu Pokoju. W szczycie dobra koszulka chodziła za resoraka, a ja miałem zapewnione miejsce w podwórkowej elicie. Do czasu, kiedy nie zaczęliśmy przesiadać się na motorynki…

  19. Nie jestem wyjątkiem – IM BOY 12 YEARS OLD (tak, wszystko drukowanymi) MY HOBBY IS PROSPECT AND LABELS… Pierwszy odpisał Siemens, ołówek z Coca Coli mi złamali podczas upychania koperty do skrzynki, za jakis adres do fińskiej firmy z której Romek dostał pórnik dałem pół kilo cukierków, ale mi nie przysłali, pewno coś pozmieniał…
    POtem w porywie geniuszu zmieniłem DEAR FIRM na DEAR TEAM i dawaaaj… Z Tottenhamu przyszły fajne fotki Hoddle’a i Waddle’a, czy muszę dodawać, że do dzisiaj kibicuję „kogutom”? To wcale nie było bez sensu z ich strony.
    Puszek miałem od groma, kuzynka mi podesłała całe pudło oblepione taśmą „towar łatwotłukący”, listonosz miał niewyraźną minę bo coś tam w paczce pobrzękiwało…
    Ale zgadzam się, co do „kolorów” – właściwie czemu socjlistyczne zadupie musiało być szarobure nawet w temacie papierków na cukierkach? Przecież wydrukowanie ładnego, estetycznego opakowania kosztowałoby tyle samo, jacyś plastycy chyba wówczas żyli, nie? A tak to siostra zbierała tylko zachodnie papierki z czekolad (ja nie, juz wtedy byłem duży 😉 „Twardowskiej” i „Wawelskiej” nie chciała 🙂
    Nie tęsknię za „komuną”, nie uważam by coś wówczas było lepsze, wszystko co pozytywne wynikało Z NAS, a nie z systemu, i to na myśl O NAS sie uśmiecham, nie na wspomnienie towarzysza Gierka.

Dodaj komentarz