To był doskonały pomysł, szansa na nokaut w pierwszej rundzie.
Po pierwsze – zrobić długi wywiad z Mamedem Khalidovem. Tym „naszym Czeczenem”, który jest niezniszczalny w ringu, a poza nim… no właśnie? Kim on właściwie jest? Co jest dla niego ważne? Skąd przyszedł i co myśli o miejscu, które wybrał na swój drugi dom? Po drugie – powierzyć tę robotę Szczepanowi Twardochowi. To nie dziennikarz sportowy, nie będzie się skupiał na branżowych detalach. To popularny, świetny pisarz, który kreuje na kartach swych powieści barwne, pełnokrwiste postacie (rozmowa z Khalidovem ukazuje się po „Królu”, którego jednym z głównych bohaterów jest bokser – przypadek? nie sądzę), a więc o naturze ludzkiej wie więcej niż zwykły zjadacz chleba. Będzie umiał otworzyć Mameda, ominąć gardę, uchwycić, co nieuchwytne – a potem jeszcze przedstawić nam to piękną, literacką polszczyzną…
Czy się udało? Nie aż tak, jak mogło. Mam wrażenie, że „Lepiej, byś tam umarł” (dobry tytuł i znakomita historia, z której się wziął – szkoda, że pojawia się tak późno) to książka, która powstała w pośpiechu. Wierzę, że gdyby panowie dali sobie więcej czasu, lepiej się poznali, dłużej porozmawiali, byłaby ciekawszą lekturą. Nie musiałaby być dłuższa – choć mogłaby, bo to jest rzecz na jeden wieczór – ale można byłoby dodać kilka nowych tematów, parę już obecnych dopieścić, za to wywalić powtórzenia i płycizny służące podtrzymaniu konwersacji. O ile bowiem Twardoch mniej więcej wywiązał się ze swojej roli, o tyle redaktor tu się nie natrudził: wywiad-rzeka to nie są przecież stenogramy sądowe, papier nie musi odzwierciedlać prawdziwego przebiegu rozmowy. Nad tekstem warto popracować, połączyć rozproszone wątki w jedną całość, powywalać to, co niepotrzebne, dopytać o rzeczy, które zostały zawieszone… Tymczasem „Lepiej, byś tam umarł” od strony warsztatowej razi niedopracowaniem. Tematy pojawiają się i znikają, wiele z nich aż krzyczy o uporządkowanie i pogłębienie – przede wszystkim historia, kultura i dzień dzisiejszy Czeczenii, życie rodzinne (trzeba je sklejać z rozsianych tu i tam anegdot, matka pojawia się na przykład pod koniec książki, a i tak sporo brakuje), jego stosunek do polskiej kultury i życia społecznego, ale też, o dziwo, kwestie związane z karierą sportową. Jako niedzielny fan sportów walki gubiłem się czasem w wydarzeniach, które akurat panowie w danym momencie wspominali i na pewno więcej dowiedziałem się o psychologii sportu niż o tym, na czym tak naprawdę polega dyscyplina, w której mistrzem jest Mamed.
Okładka sugeruje też pewną równowagę pomiędzy Khalidovem i Twardochem. „Może to będzie po prostu ich szczera, męska, obustronna rozmowa o tym, co w życiu najważniejsze?” – przyszło mi w pewnej chwili do głowy. Niestety, nic z tego. Tu pisarz pyta, a wojownik odpowiada. Z rzadka Twardoch upomina się o siebie, stawiając znaki równości pomiędzy jego przypadkami życiowymi lub śląską kulturą a doświadczeniem Czeczeńca. Bywa, że są to podobieństwa dość naciągane, czasem po prostu błahe – dowiadujemy się na przykład, że obaj lubią ładne samochody, a Szczepan jeździ mercedesem – serio 😉 – ale niech będzie: wierzę, że Twardoch upiera się przy tych analogiach po to, by nawet najbardziej odpornych na wiedzę czytelników przekonać, że niewiele różni górników z Europy Środkowej od górali z Kaukazu, że na poziomie wartości chrześcijanie i muzułmanie są sobie znacznie bliżsi niż mogłoby się zdawać.
I tu dochodzimy do plusów, których nie przysłonią żadne minusy. Bo ta książka, nawet jeśli niedopracowana, po prostu była potrzebna. Mamed Khalidov wywalczył sobie bowiem – zero przenośni, po prostu wykopał sobie go i wydusił – autorytet, który sprawi, że wysłuchają go również ludzie, którzy nikogo innego nie wysłuchają. Którzy nie mają czasu i ochoty na dzielenie włosa na czworo. Którzy lubią łatwe odpowiedzi na trudne pytania. Którzy ulegają emocjom.
Bardzo możliwe, że „Lepiej, byś tam umarł” będzie dla wielu czytelników pierwszym i największym źródłem wiedzy o obyczajach reprezentantów innej kultury, którzy wybrali Polskę na swoją nową ojczyznę, a także o islamie i jego wyznawcach (memów, wybaczcie, nie liczę). Dobrze się stało, że wiedzę tę dostarcza właśnie Mamed Khalidov, który co prawda nie jest uczonym w piśmie, ale zamiast grozić pięścią, prezentuje postawę pełną tolerancji, cierpliwości i pokory. Oczywiście, nie wszystkich przekona, a już na pewno nie tych, co mają go za wilka w owczej skórze (poczytajcie komentarze w internetach – albo nie, lepiej nie czytajcie). Ale może w kimś zasieje wątpliwości, nie tyle nawet we własnej sprawie, co wobec czarno-białego postrzegania świata w ogóle.
Ale na tym nie koniec! Niezwyciężony twardziel z Czeczenii opowiada tu również o swoich problemach psychicznych, o załamaniu, stanach depresyjnych, lękach. Szczerze, ale bez użalania się nad sobą, mówi o swoich słabościach, o ich prawdopodobnych przyczynach i wstydliwych objawach. Mówi o tym, że sam tej walki nie był w stanie wygrać, że potrzebował pomocy, że poprosił o nią i ją znalazł – w rodzinie, wśród przyjaciół, w religii, u lekarza.
„Lepiej, byś tam umarł” to książka niedoskonała, ale ten jeden wieczór warto jej poświęcić. Tym bardziej warto, im bardziej męscy, przekonani o swojej nieomylności i przywiązani do swojej, jedynie słusznej wizji świata jesteście.
Mamed Khalidov, Szczepan Twardoch „Lepiej, byś tam umarł”, Wydawnictwo WAB