Dziś o tym, jak redaktor Marcin Meller próbuje odzyskać dziewictwo, choć jako redaktor „Playboya” powinien wiedzieć, że takie rzeczy to tylko w filmach.
Miałem napisać te parę zdań już po ubiegłotygodniowym popisie pana Marcina w „Drugim śniadaniu mistrzów”, ale doszedłem do wniosku, że może nie warto. Pewnie emocje go poniosły, a ze mnie żaden „Pudelek”, żebym się na każdym niebacznie palniętym zdaniu zębami uwieszał. Ale już na wczorajszy felieton we „Wprost” zareaguję, bo to słowo pisane, z premedytacją przez pana Mellera wysłane w świat i uwagi naszej się napraszające.
Tytuł felietonu pana Marcina Mellera brzmi „Ave, Nergal!”, a streścić się go da w zdaniu: wy, którzy twierdzicie, że Nergalowi wpierw wolno było Biblię podrzeć, a teraz w telewizji publicznej występować, inaczej śpiewacie, kiedy z tej samej wolności słowa korzystać chcą rasiści i im podobne łobuzy. Znaczy, głupi i niekonsekwentni jesteście. Amoralni moralnością Kalego.
Ogólne wrażenie z lektury felietonu można wynieść takie, że autor rację swoją ma. Ale diabeł – tadam! – tkwi w szczegółach. Oto i one:
1. Różnica pomiędzy manifestacją, która odbywa się w miejscach publicznych i podczas której wznosi się antysemickie czy rasistowskie hasła, będące częścią programu politycznego, a zamkniętym koncertem, którego elementem jest jakieś kontrowersyjne działanie, jest dla mnie tak oczywista, że aż wstyd ją nazywać po imieniu. Ale powiedzmy, że to tylko interpretacja zdarzeń, przejdźmy więc do faktów…
2. Przywołany przez pana Mellera w felietonie Piotr Farfał szefował telewizji publicznej, natomiast Nergal ocenia głosy (i zdaje się – biusty) dziewcząt, które chcą zostać gwiazdami estrady. Naprawdę da się tu postawić znak równości?
Swoją drogą, jaką linijką by ich nie mierzyć – ja się i tak w pułapkę retoryki pana Mellera złapać nie dam, bo tu mam dowód na to, że do antyfarfałowskiej histerii też się nie przyłączyłem.
3. Farfał był be, bo jako nastolatek napisał coś do skinowskiego fanzinu, ale że dorosły już Darski przybrał sobie pseudo Holocausto, no to nie bądźmy zbyt drobiazgowi – ironizuje pan Meller. Ale dlaczego nie mielibyśmy być drobiazgowi? Bądźmy, będzie fajnie. Otóż nie mam pojęcia, jak długo pan Farfał był skinheadem jak z obrazka, w glanach i we fleku (może zresztą w ogóle nie był), ale wikipedia twierdzi, że był działaczem Narodowego Odrodzenia Polski i redaktorem „Szczerbca” na studiach. A więc musiał być pełnoletni. Zapytajmy tę samą wikipedię o niejakiego Holocausto – choć nie muszę tego robić, dobrze pamiętam jak Behemoth raczkował – a dowiemy się, że z pseudonimu tego zrezygnował w 1993 roku (nie chce być inaczej, we wkładce demówki „The Return of the Northern Moon” już był Nergalem). Urodził się w 1977 roku, a więc przestał być Holocaustem w wieku 16 lat.
4. W świetle tego, co napisałem powyżej to właściwie nie ma znaczenia, ale pozwolę sobie na małą dygresję, dedykowaną wszystkim tym, co lubią Nergala walić po łbie jego gówniarskim pseudonimem. Otóż nastoletni Adam D., zakładając zespół, który później miał się przeobrazić w Behemotha, zafascynowany był m.in. fińskim zespołem Beherit, w którym grał niejaki Nuclear Holocausto (co zresztą też nie miało nic wspólnego z nazizmem, podobnie jak kominy Auschwitz w logo Industrial Records. Chodziło po prostu o szokowanie mieszczan ich najgorszymi koszmarami… Myślałem, że to karta zgrana już w późnych latach 70., ale jak widać, u nas wciąż działa).
Jakiś rok czy dwa lata później, Ner po prostu zrozumiał, że po pierwsze ksywkę ma głupią (może dowiedział się, co znaczy ;-)), a po drugie cudzą, a więc prowadzącą wszystkich recenzentów na trop Beherita, który w gruncie rzeczy był kapelą cienką jak dupa węża.
5. Czytajmy dalej: (…) moja odpowiedź na uwagę Małgorzaty Domagalik, że Darski jest prywatnie miły: „Hitler też był pewnie miły dla bliskich”, znaczyła to, co znaczyła, czyli że osobiste powaby nie mają znaczenia dla osądu czynów człowieka„.
Co racja to racja, zauroczenie pani Domagalik szarmem Nergala nie ma tu nic do rzeczy. Ale po pierwsze, o ile mi wiadomo, Nergal jest miły nie tylko dla bliskich 😉 a po drugie, taki argument w dyskusji to akt rozpaczy, klasyczny przykład braku argumentów. Sam kiedyś podobnego, chyba nawet na tym blogu, użyłem i zostałem poczęstowany linkiem, który teraz na ręce pana Millera przekazuję. Chodzi o Reductio ad Hitlerum, czyli zabieg z podobnej półki, co pytanie: „Kiedy przestał pan bić żonę?”
6. Ale to wszystko nic. Nie zabierałem dotąd głosu w sprawie Nergala, bo choć uważam, że artyście w ramach uprawianej przez niego sztuki wolno prawie wszystko, poza czynieniem fizycznej krzywdy innym żywym istotom (oczywiście nie znaczy to, że wszystko trzeba oraz że wszystko powinni oglądać nieletni), to uważam też, że wszyscy urażeni słowem, obrazem lub czynem artystycznym mają pełne prawo to oburzenie manifestować. Nie kneblować, nie zamykać w więzieniach, ale niezadowolenie swoje głośno wyrażać – jak najbardziej. Wolność działa tylko wtedy, kiedy działa w obie strony.
Święte oburzenie pana Mellera – (…) barbarzyńca profanuje Biblię, lży ludzi i szerzy nienawiść (…) – wprawiło mnie jednak w osłupienie, bo wydaje mi się mocno spóźnione. Oto kilka dat:
– wrzesień 2007 – koncert Behemotha w gdyńskim klubie Ucho, Nergal drze Biblię.
– luty 2008 – w związku z incydentem w Gdyni, Ryszard Nowak z Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami składa skargę na ręce ministra sprawiedliwości. Prokuratura wszczyna śledztwo. W mediach sporo się o tym pisze i mówi.
– kwiecień 2008 – oskarżyciel publiczny postanawia umorzyć śledztwo, więc pan Nowak wytoczył Nergalowi proces z powództwa cywilnego.
– koniec 2008, wiosna 2009 – kolejne etapy sądowej przepychanki pomiędzy Darskim a Nowakiem, wszystkie szeroko relacjonowane i komentowane w mediach.
– lato 2009 – Nergal nawiązuje bliższą znajomość z Dodą, piosenkarką, którą bardzo interesuje się miesięcznik „Playboy”, kierowany przez pana Mellera.
– styczeń 2010 – w „Playboy’u” ukazuje się wywiad z „szerzącym nienawiść barbarzyńcą”. Cztery strony, 44 pytania. Rozmowa o seksie, nowej narzeczonej, muzyce, rodzinie, religii, jest i obśmianie plotki o rzekomych neofaszystowskich sympatiach Behemotha (a w notce biograficznej wzmianka o tym, że jego wczesny pseudonim to Holocausto)… Zwraca uwagę ciekawe zdjęcie otwarciowe. Oto barbarzyńca siedzi na łóżku, czyta „Mistrza i Małgorzatę”. Dłonie ma owinięte bandażem, ale spod ich bieli przesącza się krew. Wygląda to na stygmaty…