Odnajdywanie Korzyńskiego

Można? Można. TVP2 wyemitowała we wtorek dokument „Andrzej Korzyński – Zagubiony diament” autorstwa Grzegorza Brzozowicza. Rzecz pożyteczną, pouczającą, potrzebną.

Wita nas Andy Votel, szef wytwórni Finders Keepers (w koszulce Arp Life!), twierdzący, że Korzyński na ścieżce dźwiękowej „Pana Kleksa“ – mając na myśli zapewne drugą i trzecią część trylogii – być może wymyślił acid house, że był jednym z pionierów instrumentalnego hip-hopu i electro… Zabieg to mało oryginalny, ale niezmiennie skuteczny – autorytet zewnętrzny jest bardziej wiarygodny niż rodacy, a przy tym mile łechce wspólnotowe ego. Może więc warto obejrzeć film do końca i sprawdzić, kim się tak w tej Anglii zachwycają.

zrzut-ekranu-2017-01-26-o-00-04-32

Jasne, zawsze miło posłuchać, jak w dalekim świecie naszych chwalą, ale mnie Andy nie zaskoczył, bo między innymi o tym rozmawialiśmy z nim w pierwszym numerze „Gazety Magnetofonowej” (swoją drogą, przyznaję, Grzegorz Brzozowicz rozmawiał z Votelem przed nami, ale dłużej się robi film niż gazetę). Bardzo się natomiast cieszę, że teraz dobre słowo o Korzyńskim wybrzmiało w medium o tak potężnym zasięgu. Płyty wydawane przez Finders Keepers, cykl wywiadów w Trójce zrealizowany przez Michała Margańskiego, wydana niedawno przez GAD ścieżka dźwiękowa z „Akademii Pana Kleksa” (nie piosenki!), teksty dziennikarskie tu i ówdzie, rozdział w publikacji NCK „Antologia polskiej muzyki elektronicznej” i wreszcie dokument wyemitowany właśnie przez TVP – na szczęście coraz więcej się mówi o Andrzeju Korzyńskim, a jeszcze kilka lat temu był to chyba jeden z najbardziej niedocenianych polskich kompozytorów, a już na pewno najlepszy z tych niedocenianych.

zrzut-ekranu-2017-01-25-o-23-40-05

Brzozowicz na szczęście zdążył porozmawiać z Andrzejem Żuławskim (bez niego trudno sobie ten film wyobrazić), są też wypowiedzi Andrzeja Wajdy (z archiwum) i wielu innych współpracowników Korzyńskiego, niemałą część filmu zajmują też wspomnienia samego kompozytora. W godzinę udało się ledwie prześliznąć przez jego bogaty dorobek, więc temat nie został wyczerpany, ale chwała autorowi filmu, że wykonał za nas wszystkich niezbędne minimum. Mam zresztą nadzieję, że na tym nie poprzestanie, że już planuje kolejny taki film, o kolejnym zagubionym diamencie ze skarbca polskiej muzyki…

Jednego tylko nie rozumiem. Patrzę w telewizor i widzę, że Andrzej Korzyński jest w znakomitej formie, mieszka w Warszawie, pewnie nietrudno go namierzyć… – dlaczego więc nie ustawiają się do niego kolejki filmowców i (przede wszystkim) artystów pop, cierpiących na zawstydzający brak repertuaru? To dopiero jest sprawa dla reportera.

Kto przegapił film w TV, może go obejrzeć tutaj.

Na krawędzi chaosu

Uwielbiam talent-shows. Tak już mam i inaczej nie będzie. Co nie zmienia faktu, że wściekam się przed telewizorem na wyciskające łzy felietony o uczestnikach (najlepiej: kalekich sierotach z popegeerowskiej wsi w Bieszczadach, które do szkoły muzycznej miały sto kilometrów, w dodatku w obie strony pod górkę), wkurza mnie karygodnie wąski repertuar, zasmucają popisy ludzi, którym ambicja odbiera rozum, żenują grube dowcipy lub udawane wzruszenia jurorów.

Oglądam właściwie wszystkie talent-shows w których się śpiewa, ale gdy parę lat temu usłyszałem o pracach nad The Voice of Poland, uwierzyłem, że to będzie zupełnie nowe otwarcie. Miałem nadzieję, że program zwany pieszczotliwie i swojsko Wąsem będzie najbardziej profesjonalnym i bezpretensjonalnym talent-show, bo tu przecież nie chodzi o powierzchowność delikwentów, o pióra w dupie i kabaretowe wejście, ale tylko o głosy, wyłącznie o muzykę.

W ostatnim odcinku VoP młodzieńca, który zaśpiewał „Trójkąty i kwadraty” Edyta Górniak tak bardzo chciała mieć w swojej drużynie, że wbiegła na scenę, by go obmacać i kazać mu się powąchać (!). Chłopiec, wyraźnie zawstydzony, posłusznie pociągnął nosem, ale wybrał jednak Justynę, więc został dodatkowo wyściskany i wygłaskany przez panią Steczkowską. Edytę wtedy obmacywał, na pocieszenie, jeden z tych dwóch z Afromental. A później był czas na komentarze jurorów – o tym, jak uczestnik zaśpiewał ani słowa. Za to dowiedziałem się, że Edyta jest urażona, a Justyna boi się wyjść ze studia, bo fani tej pierwszej mogą czekać z siekierą.

Włączyłem VoP na kilka minut, trafiłem na opisaną powyżej scenę i wyłączyłem. Nie dałem rady. Żałuję, że Edyta i Justyna – przecież topowe polskie wokalistki – muszą odgrywać role z kanału Romantica rodem, żeby przyciągnąć przed telewizory widzów. (swoją drogą – może ktoś nakręci telenowelę z nimi, w dwóch, antagonistycznych rolach? oglądałbym!) Z przykrością patrzę na to, jak gładko w te role wchodzą… Bo jeśli one nie chcą lub nie potrafią dowieść, że muzyka sama w sobie jest wystarczająco atrakcyjna, to kto ma to zrobić?

Tytuł tej notki pochodzi z tekstu wklejonego powyżej hymnu VoP – ale nie traktujcie tego jako zachęty do jego przesłuchania 😉

Hura kultura!

Chwalebna inicjatywa TVP2, czyli przedwyborcza debata artystów z politykami o kulturze, wyglądała mniej więcej tak:

– T.Love promowali swój nowy singel
– przez 10 minut panie i panowie próbowali ustalić czym jest kultura
– pan Palikot się z nimi nie zgodził, a potem powiedział to samo, chyba
– eksminister Ujazdowski pochwalił się tym, że PiS był i jest żywo zainteresowany kulturą
– pan z Polskiej Partii Pracy obiecał, że będzie dotował poetów w każdej gminie, po czym płynnie przeszedł do takich zagadnień jak płaca minimalna
– potem było łączenie z Wałbrzychem, gdzie pani dziennikarka miała flow jak BigBoi, ale gorszą dykcję, więc nie wiem o co pytała państwa z teatru, ale chyba chodziło o to, że był sobie Andrzej, a Warszawa jest złem (a może była sobie Warszawa i Andrzej jest złem)
– odetchnąłem z ulgą, kiedy oddali głos do studia
– pan polityk pochwalił innych polityków, że jest coraz lepiej
– chór dramatycznie zapytał: skoro jest tak dobrze to dlaczego jest tak źle?
– pani wyciągnęła z rękawa nieśmiertelną kwestię: dotować czy nie dotować? pan się oburzył
– padły przykłady z wielkiego świata, że jednak dotować
– politycy skoczyli sobie do gardeł
– Palikot skoczył do gardła kościołowi
– w Gackach koło Pinczowa nie ma domu kultury (a był piękny)
– Hołdys rozstrzelał polityków
– minister kultury zaprotestował
– dwie wystraszone panie z publiczności stwierdziły, że mają po stówie miesięcznie, w tym „na taniec, bo lubię tańczyć”
– politycy się zmartwili i obiecali kulturę za darmo, szczególnie dla młodych, starych i „osób z obszaru wykluczenia”
– Palikot zaproponował kino albo teatr zamiast katechezy
– pan z PPP postanowił zakończyć wojnę w Afganistanie i wydać te pieniądze na bilety do teatru
– minister Zdrojewski zaprosił pana z PPP w poniedziałek do muzeum
– zgubiłem wątek, sorry… ale chyba było coś o ulgach podatkowych dla właścicieli zabytków
– krytyk powiedział, że „to jest problem fundamentalny, ale ja w tym nie widzę nic złego”, nie mam pojęcia na jaki temat
– nie ma plastyki i muzyki w szkołach, pomstowali
– jest plastyka i muzyka, prostował minister
– ale nie było, zgrzytali zębami
– no nie było, przyznał minister
– Materna zauważył, że jest chaos i zaproponował, żeby kontynuować tę rozmowę w sejmie…
– ktoś obudził Marcina Wolskiego
– ktoś machał dowodem zapłaty abonamentu
– znowu straciłem wątek, tym razem na dobre
– a na napisach zagrał Masecki, którego ucięli zanim zaczął…

Wnioski: kultura jest nudna, nie wiadomo o co chodzi i szkoda na nią czasu. Oraz pieniędzy, bo czas to pieniądz.

Pieprzyć to. Nie pytaj, co politycy mogą zrobić dla kultury, weź sprawy w swoje – ekhm – ręce:

Muzyka nie zna grenzen

Zamiast motta haiku (własne, ha!):
Krzyś ma osiem lat
Śpiewa Niemena jak chwat
Jestem tąpnięty

Wstęp:
W telewizorze dzisiaj zderzyły się TVP2, uzbrojona w „Bitwę na głosy” („Glee” plus „Milionerzy” plus „I ty zostaniesz Indianinem”), z Polsatem, wymachującym „Must Be The Music” („Mam talent” minus żonglerzy, akrobaci i zwierzęta minus Wojewódzki plus charyzmatyczny frontman legendarnego Afromental). Są ofiary w ludziach.

Rozwinięcie:
1. Polsat powinien zwolnić scenografa, bo posadził Łozo po złej stronie stołu.
2. „Must Be The Music” warto oglądać dla min Sztaby. On się naprawdę dziwi.
3. Wiśniewski ma nową sukienkę, ale starą krawcową.
4. I nie ma wstydu (ale to też nic nowego) – bo wepchnął do swojego chóru wokalistkę Ich Troje i kazał im wszystkim śpiewać „Keine Grenzen”.
5. Co się dzieje – przypominam – w publicznej. Której władze nie mogą się nadziwić, że spadają przychody z abonamentu, w związku z czym nie dają już rady nadawać o trzeciej w nocy programów o sztuce (wszyscy cierpiący na bezsenność miłośnicy Cezanne’a i Becketta zamierzają rozpocząć głodówkę protestacyjną).
6. Wojciech Jagielski uwierzył w talent Urszuli Dudziak.
7. Ale co, do cholery, ona tam robi????!!!!
8. Wykonywanie piosenek Niemena w takich programach powinno być karalne. Skoro sądy 24-godzinne tak świetnie radzą sobie z zatrzymanymi za posiadanie, to myślę, że w sobotni wieczór mogłyby też obsłużyć paru piosenkarzy.
9. Za śpiewanie „Dziwny jest ten świat” – czapa.
10. Za zmuszenie dziecka do śpiewania „Dziwny jest ten świat” – wpierdol. A potem czapa.

Deus (no, powiedzmy) ex machina:
Uwagę mam podzielną jak Tytus de Zoo, więc skacząc z kanału na kanał prowadzę ożywione dyskusje na fejsie i sprawdzam maile. W trakcie tych śpiewogier przychodzą dwa. Od menedżerki jakiejś Pauli. Pierwszy to zaproszenie na koncert artystki, „pierwszy po jej powrocie z Indii”. Aaaa, OK, pewnie wyjechała tam 30 lat temu, dlatego o niej nie słyszałem. Drugi to zaproszenie na premierę płyty Pauli – rzecz odbędzie się w Zakładzie Karnym we Wrocławiu. Mam wziąć dowód. O szczoteczce i pidżamie ani słowa, ale co mi tam, wezmę, ciężkie nie są.

Epilog (nieoczekiwany):
Moja żona, głęboko poruszona tym co zobaczyła, mówi: „Nie wierzę, że Polacy słuchają złej muzyki”. Martwię się o nią. O siebie. O świat.

Jeśli to kultura, to nie oglądamy telewizji

Z błogiej egzystencji w lepszym, festiwalowym świecie – najpierw Free Form, teraz Unsound – wyrwały mnie wczoraj dwie niezależne wypowiedzi, dwóch grubych ryb z Telewizji Polskiej.
Najpierw „Gazeta Wyborcza”, wywiad z Rafałem Rastawickim, szefem TVP2. Tutaj znajdziecie całość, ale co smakowitsze kąski pozwolę sobie zacytować. Sauté, bo musiałbym użyć słów powszechnie uważanych za wulgarne, a przecież rozmawiamy o kulturze…

„Magazyn Ekspressu Reporterów”, „Tomasz Lis na żywo”, odnowiona i ustabilizowana „Panorama” – to brak kultury?

Proszę pamiętać, że telewizja publiczna nie przerywa filmów i programów reklamami, a więc się różni od telewizji komercyjnej.

Pakowanie się w wysoką kulturę na antenie masowej i uniwersalnej nie ma dzisiaj sensu, bo zmieniła się technologia dystrybucji.

Nie jesteśmy w stanie realizować programu o literaturze co tydzień.

Dobra rozrywka, powtórzę, to też misja. Hit Festiwal został dobrze przyjęty i na dodatek nie płaciliśmy ani grosza.

Serwis Wirtualnemedia.pl zamieścił z kolei mrożącą krew w żyłach informację, że TVP rozważa wyprowadzenie Opola z Opola. Znaczy się, Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej po blisko półwieczu chcą przenieść, bo nie są zadowoleni z „poziomu finansowania organizacji festiwalu przez miasto”. I tutaj pan Jacek Snopkiewicz, przedstawiony jako dyrektor biura koordynacji programowej TVP, raczył powiedzieć, co następuje: Organizowany przez Dwójkę w tym roku w Bydgoszczy Hit Festiwal został w całości sfinansowany przez to miasto. Impreza ta nie wzbudziła zastrzeżeń. Natomiast tegoroczny festiwal w Opolu spotkał się z ostrą krytyką widzów i dziennikarzy.

Nie wiem, czy to cynizm, czy galopująca ignorancja, ale jeśli Pan Dyrektor naprawdę tego nie rozumie, to ja Panu Dyrektorowi chętnie wytłumaczę. Otóż, drogi Panie Dyrektorze, na Opolu – festiwalu, nie mieście – wszyscy psy wieszają, bo je spieprzyliście. Nie prezydent miasta i nie radny Kowalski, bo chyba nie oni odpowiadają za program imprezy, za decyzje personalne i repertuarowe, zgaduję też, że nie oni realizują transmisję. Opole wciąż jeszcze nas obchodzi, bo niektórzy z nas pamiętają, że to była impreza ważna i reprezentatywna dla polskiej piosenki, zanim zrobiliście z niej tandetną (ledwie) śpiewaną reklamę waszych głupich seriali. To, co raczy Pan Dyrektor brać za niemy zachwyt waszym Hit Festivalem jest po prostu zdrowym i automatycznym odruchem odwracania głowy od czegoś, co śmierdzi. Szkoda nam czasu i miejsca na pisanie o tym fajerwerku szmiry, skoro latem mamy w Polsce tyle znakomitych festiwali, o których istnieniu tam w telewizorze nie macie pojęcia, bo przecież kultura to dla was „Tomasz Lis Show”.
Tymczasem Opole to tradycja. Zakładam, że nie rozumiecie na Woronicza tego słowa, skoro nie rozumiecie słowa kultura. Pomogę więc – tradycja jest dobra. Tradycję należy pielęgnować, z szacunku dla przeszłych pokoleń i dla pożytku przyszłych. Tradycji nie przelicza się na pieniądze. Zresztą, nie odniosłem wrażenia, żeby na pióra w dupie i fajerwerki w Opolu wam kasy brakowało. A zdrowego rozsądku i przyzwoitości kupić się nie da, nawet gdyby władze miasta Opole oddały Panu, Panie Dyrektorze, oraz Pana koledze z Dwójki, wszystkie swoje pieniądze.

PS. A jak komuś z państwa nie chciało się czytać tego długiego wywodu, to tu ma streszczenie:

Kabaret

Ruszył 47. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej. Nazwa zobowiązuje, więc pierwszego dnia imprezy mamy promocję telenowel i nieśmieszny kabaret. Brawo dla twórców tej znakomitej imprezy! Choć zawsze wydaje mi się to niemożliwe, co roku wyżej podnoszą poprzeczkę…

Rok temu w Opolu sprawdził się (znaczy słupki miał wysokie, bo przecież nie żeby to było fajne) koncert, w którym jakieś postacie z seriali śpiewały jakieś piosenki z radia, więc w tym roku dostaliśmy mutację tego znakomitego show. Plebiscyt na „Serialowy przebój lata” nie miał daty w tytule, więc nikt się latem 2010 roku nie interesował i hity dostaliśmy mocno przechodzone. Ale za to wzbogacone o fikołki baletu i fałsze aktorów. Wygrały dwie panie z „Klanu”, śpiewające z Feelem „Pokaż na co cię stać” (słuchaj ajajajajaj) i brawo, i gratuluję, i zdrowia życzę.

Nie mogę się tylko nadziwić, dlaczego Robert Gawliński, który w tym w roku wydał tak dobrą płytę jak „Kalejdoskop”, zgodził się na taplanie w tym gównie? Żeby wysyłaczom esemesów utrwalić się w pamięci jako facet, który od dekady śpiewa tę samą piosenkę? Może i myślisz Robert, że nie stało się nic, ale niestety stało się, nie po każde pieniądze warto się schylać.
Przykro mi też, że człowiek o tak wielkim talencie i znaczącym dorobku jak Andrzej Dziubek, musi uczestniczyć w takiej hucpie i przykro było słuchać, jak stremowane Andy masakrują dorobek Kasi Sobczyk.

A potem na scenę wyszli pan z panią i powiedzieli, że teraz będzie kabaret. Acha, czyli to, co do tej pory oglądałem, było na poważnie?

Wiosenna ramówka

W kraju wielkie poruszenie, bo stacje telewizyjne ogłosiły wiosenną ramówkę.

TVN rezygnuje z publicystyki i stawia na rozrywkę. Pod nóż idą więc „Kawa na ławę”, „Szymon Majewski Show” i „Teraz My”. Sekielski i Morozowski namówili Dodę, by usiadła na kolanach dyrektorowi Miszczakowi, ale nie pomogło. Marcin Prokop został w telewizji śniadaniowej warunkowo. Musiał obiecać, że nie będzie używał zdań wielokrotnie złożonych, a dowcipy ograniczy do tych z genitaliami w roli głównej. Ten drugi, mały, za bardzo się wymądrzał, więc w ramach pokuty musi teraz robić słupki kanałowi TVN Religia. Na korytarzach Wiertniczej przezywają go teraz Szymon Słupnik…

W zwolnione miejsce TVN wprowadzi program, w którym Anna Mucha gotuje oraz inny program, w którym Anna Mucha, w ramach nadludzkiej walki o utrzymanie rozmiaru 36, ostentacyjnie wyrzuca do klozetu to, co ugotowała w tym poprzednim programie. Hitem wieczornego pasma będzie reality show „Big Bang”, w którym Anna Mucha, Dorota Gardias i Kinga Rusin walczą w kisielu. Z Kubą Wojewódzkim. Stacja wielkie nadzieje pokłada też w nowym serialu kryminalno-obyczajowym „Tomek Te”, w którym Anna Mucha wciela się w agenta UOP, rozpracowującego siatkę przestępców, wymieniających się nielegalnymi plikami wideo z co lepszymi momentami „You Can Dance”. Hersztem gangu będzie Ten Co Grał Papieża. Nie pojawi się na ekranie, ale jego złowroga obecność będzie wyczuwalna. Po godzinach Tomek udziela lekcji jogi, by zarobić na operację zmiany płci. Na macie pozna Zuzannę (Paweł Małaszyński), dyrektorkę dużej firmy PR, która zakocha się w nim na zabój, rzuci pracę i wstąpi w związek partnerski. Potem adoptują szóstkę sierot z Haiti oraz Białorusi i będą żyli długo, i szczęśliwie. – To serial o życiu mieszkańców wielkiego miasta, o uczuciach, o tolerancji. Chodzi nam o to, żeby bawiąc uczyć – mówił na konferencji prasowej Edward Miszczak.

Polsat z dumą ogłosił, że udało im się zakupić jeszcze jeden film z Chuckiem Norrisem. Dostali go cudem, w likwidowanej wypożyczali wideo na Ursynowie. Brakuje co prawda dwóch minut w środku, ale stacja jest doskonale przygotowana na takie ewentualności – wrzuci się blok reklamowy tak długi, że po jego zakończeniu nikt nie będzie pamiętał, co działo się w filmie, zanim ruszyły proszki do prania i preparaty witaminowe. Poza tym Polsat też stawia na rozrywkę. W ramach pasma z hitami filmowymi obiecał odpalić dwa wulkany, zburzyć trzy wieżowce, zatopić pół tuzina statków, strącić przynajmniej jeden samolot tygodniowo, a raz w miesiącu zafundować nam trzęsienie ziemi, pożar, powódź, albo chociaż gradobicie z piorunami. Najmocniejszym punktem wiosennej ramówki Polsatu ma być jednak muzyczny show, w którym jedna z jurorek włoży drugiej palec do oka, a prowadzący omyłkowo opluje operatora.

TVP nieśmiało podała do wiadomości, że u nich nie będzie wiosny, tylko przednówek. W związku z zaciskaniem pasa w „Szansie na sukces” Wojciecha Manna zastąpi Krzysztof Materna, spada „Teleranek” i taki jeden program o teatrze, którego i tak nikt nigdy nie widział, bo był nadawany w pierwszy wtorek miesiąca, o drugiej nad ranem. Wydano też okólnik, w którym zobowiązuje się wszystkich pracowników TVP na stanowisku poniżej dyrektora (czyli, jak obliczyły związki zawodowe, blisko 1/3 załogi) do nie sięgania do cukiernicy. Obojętnie, kawa czy herbata – ma być gorzko. A sponsorom sprzeda się to jako akcję Zrzuć Z Nami Zbędne Kilogramy. Gości zewnętrznych zaprasza się na Woronicza z własnymi ciasteczkami (życzliwie podpowiadam, że w redakcji sportowej zadowolą się krakersami, ale biuro reklamy poniżej delicji nie zejdzie).

Jest i dobra wiadomość. Wraca „Pegaz”! Niestety, zabrakło funduszy na skrzydła, więc najstarszy polski program kulturalny będzie się teraz nazywał „Koń jaki jest, każdy widzi”.

Thriller zwany Eurowizją

Galeria bohaterów żywcem wyjęta z wczesnego Jeuneta, zwroty akcji jak u Finchera, poziom abstrakcji, którego Lynch mógłby pozazdrościć – i pomyśleć, że za tym arcydziełem stoi TVP! Niestety, nie chodzi o kolejny film, który mógłby być kandydatem na kandydata na Oscara, ani nawet o nowy serial pani Ilony Łepkowskiej (u Lisa mówiła, że stanowczo za dużo pracuje; niechże ktoś z telewizyjnych kadr zmusi ją do wykorzystania zaległego urlopu – błagam!). Mowa o eliminacjach do finału krajowych preselekcji konkursu Eurowizji. Wiem, kopanie leżącego jest łatwe i nieeleganckie, ale zbyt wiele wysiłku włożyłem w próbę zrozumienia, o co w tym wszystkim chodzi, żeby sprawę po prostu przemilczeć.

Najpierw krótkie streszczenie:
– Pierwszych czterech wykonawców (Dziewczyny, Anetę Figiel, Annę Cyzon, PIN) wybrała wyłoniona przez TVP szacowna komisja.
– Potem TVP (ale już nie wiadomo czyimi rękoma i uszyma) postanowiła wydać trzy tzw. dzikie karty, czyli zaprosić do preselekcji następujących artystów: Sunrise, Nefer i Sonic Lake.
– Następnie zespół PIN wycofał się z rywalizacji, rzekomo „w związku z koniecznością reorganizacji harmonogramu nagrań naszego najnowszego, trzeciego albumu, a co za tym idzie modyfikacją planów promocyjnych i koncertowych”.
– Złe wrażenie zostało zatarte, kiedy TVP wyciągnęła z kapelusza Iwonę Węgrowską, Leszczy oraz ZoSię.

Finał krajowych preselekcji w Walentynki, czyli za niecałe dwa tygodnie, ale jeśli myślicie, że wszystko już wiecie i że na pewno dzień przed imprezą nie pojawi się na scenie jakiś czarny koń ex machina, to pomyślcie jeszcze raz… Ale wcześniej rzućcie okiem na ten krótki fragment regulaminu:

7. Wybór wykonawców i utworów do Krajowych Eliminacji pozostawia się do uznania i decyzji wybranej przez TVP S.A. Komisji Konkursowej. TVP S.A. zaprosi do udziału w Krajowych Eliminacjach wykonawców i utwory w kolejności zajmowanych przez nich miejsc na liście rekomendacji ustalonej drogą głosowania w liczbie nie mniejszej niż cztery i nie większej niż dziesięć. (…)
9. TVP S.A. ma prawo zaproszenia do Krajowych Eliminacji, poza wykonawcami wybranymi przez Komisję Konkursową, dowolną ilość wykonawców według własnego uznania, także spośród utworów, które nie uzyskały uznania Komisji Konkursowej, a ich tożsamość zostanie podana do publicznej wiadomości najpóźniej 24 godziny przed koncertem finałowym Krajowych Eliminacji.

Tłumaczenie z prawniczego na nasze:

Wyślij SMS-a. I tak poślemy do Oslo, kogo będziemy chcieli. Wyślij SMS-a. I możecie nam skoczyć. Wyślij SMS-a.

Kultura mać!

W tygodniku „Angora”, w dziale KULTURA (tak jest, pisane kapitalikami, żeby nie było wątpliwości, że to kultura nie tylko przez duże K, ale i przez duże U), zamieszczono wywiad z… bokserem Nikołajem Wałujewem, uroczo zatytułowany „Kobiety nie tknę nawet kijem”. W tym kontekście słowa ulubionego dramaturga nazistów – Gdy słyszę słowo „kultura” odbezpieczam rewolwer – nabierają zupełnie nowego znaczenia.

Jestem pewien, że kiedy w „Angorze” pojawi się dział KULTURYSTYKA, chodzić będzie o turystykę kulturalną.

Aktorzy to też ludzie kultury. Na przykład Julia Kamińska i Filip Bobek, gwiazdy TVN-owskiego serialu „BrzydULA” (nie miałem kontaktu, ale mam świadomość, że hit). Żal było patrzeć jak cierpieli, kiedy pracodawca zmusił ich w świątecznych, charytatywnych „Milionerach” do odpowiedzi na pytanie, która z czterech wymienionych postaci nie została wymyślona przez Żeromskiego. Był Judym (przy którym pani Julia powtarzała truizm, że „przecież ‘Lalka’ jest Prusa”. No i miała rację, jest. Albo Prousta. Jeden chuj), do tego bliżej niezidentyfikowany Rafał, tak jakby Olbrychski, i jeszcze jakaś Boryna. Gdyby nie pomoc publiczności, wymuszona zresztą przez nieco spanikowanego prowadzącego, mielibyśmy piękną katastrofę.

Czytałem komentarze pod informacjami o odejściu Bartka i Jacka z „Przekroju”, zamieszczonymi w tzw. serwisach branżowych. Pal licho, że większość anonimowych życzliwych z radości zacierała łapki… Naiwnością byłoby spodziewać się czegoś innego. Ale szczególnie ubawił mnie pomysł, że Chaciński i Kowalczyk zepsuli „Przekrój”, bo zamiast gazety dla ludzi zaczęli robić jakiś biuletyn kulturalny. No, to faktycznie nieludzkie, zajmować się tak błahymi sprawami jak literatura, muzyka czy kino, kosztem rzeczy tak szalenie istotnych i do życia nam niezbędnych, jak ruchawki na naszej i nienaszej scenie politycznej czy informacje ekonomiczne (tu uwaga na marginesie: jeszcze rok temu też myślałem, że to ważne, ale w obliczu kryzysu okazało się, że w tym akurat temacie bardziej niż w jakimkolwiek innym politycy nie wiedzą, co robią, eksperci nie mają pojęcia, o czym mówią, a dziennikarze nie rozumieją tego, o czym piszą).

TVP Kultura ponoć w poważnych tarapatach. W 2010 roku mają nie dostać kasy na jakiekolwiek produkcje własne (w tym relacje z imprez, publicystykę, dokumenty). No i dobrze, kogo te nudy obchodzą? Trzeba to zamknąć, zabić dechami, jajogłowych rozpędzić, a zwolnione w kablu i na satelicie miejsce wypełnić kanałem „TVP Kocham Cię Polsko”! Będzie bardziej kolorowy, zarobi na siebie, a aktorek z seriali nie skompromituje zbyt trudnymi pytaniami. Wystarczy, że będą umiały zanucić piosenkę z „Czterech pancernych”, albo odnaleźć na mapie Włocławek. Czego Państwu i Włocławkowi mimo wszystko nie życzę.

Tyle lat minęło, ustrój się zmienił, a piosenka Zielonych Żabek coraz bardziej aktualna. Z tą tylko różnicą, że domów kultury ubyło. Ale za to przybyło galerii…

Mamo, po nas też przyjdą?

W Okopach Świętej Trójcy poruszenie. Plebs znowu szturm przypuścił. Tym razem, niczym zły Niemiec pod Głogowem, na machinach oblężniczych Pana Senatora w kwiecistej sukni wiezie. I jak tu z kuszy szyć, jak wrzątek lać, żeby swojego nie zranić?

Naprawdę, nie chciałem już do tego wracać, ale dziś rano, podczas sznurowania obuwia, puściłem sobie na chwil kilka telewizor. A tam oczywiście sprawa senatora Piesiewicza, która nieoczekiwanie przepoczwarza się w sprawę prześladowanych przez złe media i udręczonych przez zawistny motłoch elit. W „Pytaniu na śniadanie” przejęty Łukasz Nowicki i równie zatrwożona Marzena Rogalska pytają: „Czy wszyscy jesteśmy zagrożeni? Jak tu się nie bać?!”, a jakaś pani łamiącym się głosem opowiada, że ona to zna, że współczuje Panu Senatorowi, bo ktoś z jej rodziny również kiedyś został oczerniony…
A więc to tak? Pan Senator jest zupełnie niewinny, albo co najwyżej miał chwilę niewiele znaczącej słabości, którą bezwzględnie wykorzystał żywiący się błękitną krwią plebs i przy pomocy broni swej najstraszliwszej, czyli tabloidu, Pana Senatora zaatakował? Nie wolno nam nastawać na Pana Senatora, bo to człek wrażliwy i go boli? Przez szacunek dla zasług nie wolno komentować? Bo – uwielbiam ten argument – być może już nie będzie mógł wrócić do życia publicznego?

Gdzie jesteście, telewizyjni obrońcy uciśnionych, kiedy policja zatrzymuje za dragi nastoletnich lub niewiele starszych smarkaczy i w majestacie prawa szantażuje ich wyborem: albo do więzienia (wyobraźcie sobie konsekwencje na uczelni lub w pracy), albo wydaj dilera (tego konsekwencje też spróbujcie sobie wyobrazić)? Zapewne niejeden materiał na następcę Piesiewicza został pozbawiony w ten sposób swojej życiowej szansy, bo wolał nielegalnego dżointa od legalnego zabijania się usankcjonowanym przez państwo i kulturę alkoholem.* Czemu nie lamentujecie codziennie z tego powodu, czemu nie przejmujecie się ich losem? Bo to tylko anonimowi narkomani, w odróżnieniu od narkomana słynnego, utytułowanego, zasłużonego i majętnego? Zupełnie nic nie zrozumieliście z „Lekcji Polańskiego”?

Ja sam sprawy Piesiewicza osąd mam niezmącony. Człowieka nie potępiam. Uważam, że w zaciszu własnej sypialni powinniśmy mieć więcej praw, niż mamy i zarówno państwu, jak i tabloidom wara od mojego progu. Ale senator powinien świecić przykładem. Nie wolno mu łamać prawa, które sam ustanawia. Jeśli natomiast uważa, że prawo jest zbyt restrykcyjne, jeśli sądzi, że należy mu się (i mam nadzieję mi też, i panu listonoszowi, i 19-letniemu Staszkowi ze Zgierza również) więcej osobistej wolności, to robi wszystko, by takie prawo zmienić. To mówi o tym głośno. Bo kto, jeśli nie on? Przecież po to został wybrany, by mnie, pana listonosza i Staszka, zbyt słabych i zbyt nieważnych, tam na szczycie reprezentować.
Poza tym, znacznie gorszą rzeczą od wciągania kreski było płacenie szantażystom. Dopiero wtedy tak naprawdę Krzysztof Piesiewicz wszedł w strefę cienia. Gdyby od razu zgłosił się na policję, nie byłoby problemu. Ale on próbował układać się z bandziorami. Próbował kupić sobie reputację, nieposzlakowaną opinię, nasz szacunek. Poskarżył się organom ścigania dopiero, gdy okazało się, że nie ma czym płacić. A gdyby tak szantażowali go ludzie, którym na pieniądzach nie zależy, ale na wpływach w kręgach władzy już owszem?

* Poseł Kalisz powiedział przed chwilą u Moniki Olejnik, że w polskich więzieniach siedzi 16 tysięcy osób skazanych na mocy ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Z czego – uwaga!!! – 15600 tylko za posiadanie, 400 – za handel narkotykami. Bez komentarza.