Od zera do bohatera

Od lat słucham lamentów piosenkarzy, którzy psioczą, że trudno się w Polsce przebić, że szklany sufit, że układ. Nic bardziej mylnego. Chcecie w jeden dzień z piwnicy awansować na pierwsze strony gazet, chcecie żeby was pokazywali w telewizorze i żeby w internecie od komentarzy aż się dymiło? Zróbcie piosenkę, w której polityka mieszać się będzie z historią. W proporcjach właściwie dowolnych, bo kontekst dośpiewają sobie dziennikarze, komentatorzy, anonimowi fani, którzy czekali na was całe życie i równie anonimowi hejtersi, którzy zmasakrują was za to, że stanęliście po złej stronie barykady. Tak czy owak, bilans jest dodatni. Będą o was mówić, będą grać, na koncerty zapraszać będą. Nie musicie wiele potrafić, instrumenty mogą nie stroić, piosenka może się nie kleić i nie mieć większego sensu – byle tylko w klipie wrzuconym na YouTube’a wykorzystać odpowiednie archiwalia. Bo klip to obowiązek, przecież TVN24 musi coś pokazać!

Wiadomo, do czego piję. Miałem się nie pastwić już nad Sabatonem, ale zapowiedzi ich koncertów – tu cytat z materiałów organizatora – „upamiętniających 70. rocznicę wybuchu Drugiej Wojny Światowej” nie mogę pominąć milczeniem. Nie mam nic przeciwko patriotyzmowi i jego manifestowaniu, ale jakoś nie umiem uwierzyć w polski patriotyzm Szwedów (te biało-czerwone barwy w nazwie trasy!), w dodatku mierzony w złotówkach (od 85 do 99 za bilet). Najbardziej żenujące w tym wszystkim jest jednak to, że za supporty dla Sabaton mają robić legendy polskiego rocka: Turbo, Proletaryat i Armia. Panowie, trochę szacunku dla samych siebie…

Sabaton (ART)

Swoją drogą, ciekaw jestem czy 13 grudnia Turbo, Proletaryat i Armia zagrają jako supporty dla formacji Holy Smoke. Nie znacie? Spoko, spoko – do grudnia będą więksi niż Feel. Chodzi o tych niby metalowców z Tczewa, którzy nagrali piosenkę w hołdzie Lechowi Wałęsie. Spryciarze. Odrobili zadanie domowe z Sabatonu i rozbili bank. Takich zespołów jak Holy Smoke są w Polsce tysiące, lepszych – setki. Ale to właśnie oni zakumali, o co w tym wszystkim chodzi i teraz panoszą się w sieci, gazetach, telewizorach. Cierpiąca na nadmiar czujności stacja TVN24 poświęciła dziś temu arcydziełu cały kwadrans, pochylając się nad pieśnią „Lech Wałęsa” z troską i znawstwem przedmiotu („Do tej pory synonimem buntu była muzyka rockowa. Czy coś się zmieniło i teraz najbardziej buntowniczy jest heavy metal?” – dziennikarka próbowała wziąć lidera zespołu w krzyżowy ogień pytań, ale ten dzielnie się bronił, przypominając, że rock jest buntowniczy już od lat 80., od czasów Perfectu). Czekamy na trasę Holy Smoke po kraju. Patronat medialny: „Gazeta Wyborcza”. Ale ciężar promocji spadnie na pewno na Radio Maryja i „Nasz Dziennik”, którzy będą próbowali te koncerty odwołać…

Z myślą o reaktywacji Lux Occulta kupiłem sobie dzisiaj na DVD „Hubala” oraz serial „Znak orła”. Nie wiem, na co się zdecydować, więc kombinuję tak: Zaszyci w lesie partyzanci Hubala mają coraz większe kłopoty z aprowizacją, więc kiedy znajdują polanę pełną grzybów, wreszcie mogą najeść się do syta. Rano budzą się na plaży, Bałtyk czule pieści im onuce. W oddali dopala się wioska rybacka – to źli Brandenburczycy za unijne pieniądze budują sobie korytarz do Gdańska. Ocalały z rzezi chłopiec, imieniem Gniewko, jest jak sama nazwa wskazuje bardzo na Niemców wkurwiony. Tłumaczy hubalczykom zawiłości polityki zagranicznej gabinetu Władysława Łokietka. Major wie już, co ma robić. Prowadzi swój oddział na Berlin i dalej, aż do Zagłębia Ruhry. Idzie im łatwo, w końcu dysponują nie tylko szablami przeciwczołgowymi, ale też bronią palną. Po tym ciosie Niemcy nigdy się nie podniosą. Nie będzie rozbiorów, Bismarcka, Wrześni, Westerplatte, II wojny światowej (a więc i bitwy pod Wizną – za to może mnie Sabaton znienawidzić), „Telefonu 110”, Neny, Modern Talking i Media Marktów. Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz.

PS. O Opolu będzie jutro, a pojutrze o tym, dlaczego ostatnio kupuję filmy, nie płyty z muzyką. Bo naprawdę kupiłem tego „Hubala” i serial o Gniewku… Watch this space 😉

Zamiast Eurowizji

Ludzie pytają mnie, co sądzę o randce Nergala z Królową. Oczywiście, nie rozumiem jak można pić Warkę Strong. Poza tym, wymyśliłem dowcip:
– Co zrobił Radek, kiedy dowiedział się, że Doda romansuje z Nerem?
– Założył zespół. Iron Majdan.

Słabe? Przykro mi, ale to wszystko, na co mnie stać.

Ostatnio zastanawiałem się, skąd brać gwiazdy na akademie i proszę – holenderski zespół Hail Of Bullets (nowy fetysz metalowców zafascynowanych oldskulowym brzmieniem, założony przez byłych muzyków Gorefest, Asphyx i Thanatosa) zapowiada mini-album zatytułowany „Warsaw Rising”. Utwór tytułowy jest oczywiście „tragiczną opowieścią o krwawym powstaniu warszawskim w 1944 roku”. Premiera latem, więc Muzeum Powstania Warszawskiego śmiało może Hail Of Bullets ściągać, akurat zbiegnie się to z czasem promocji płyty.
Boję się tylko, jaka będzie odpowiedź Sabaton, kiedy dowiedzą się, że Polacy mają już nowych ulubionych metalowców. Proponuję odpuścić tematykę wojenną i nagrać album koncepcyjny oparty na „Nad Niemnem”, albo chociaż serię singli poświęconą nowelkom pozytywistycznym: „Dym”, „Janko Muzykant”, „Dobra pani”, „Mendel Gdański”, „Nasza szkapa”… Pieśni ku czci polskiego oręża można wykonywać tylko z okazji ważnych rocznic, a z takim repertuarem mogliby śmiało ruszyć w trasę po salach gimnastycznych.

Piszę te pierdoły, bo muszę się czymś zająć w trakcie transmisji półfinałów Eurowizji. Nie wiem, czy obniżyła mi się tolerancja, czy jest tak źle, jak jeszcze nigdy nie było? Pal licho piosenki, choć mam wrażenie, że też są jeszcze gorsze, niż w latach ubiegłych. Ale kostiumy i choreo w tym roku, to dopiero jest masakra! Ktoś z was widział Albanię? Nimfetka w stroju baletnicy, potwór z Błękitnej Laguny, dwóch wojowników ninja z makijażem á la Joker plus niewieści chórek z tragedii antycznej rodem. Ukrainka jak z seks szopu, uwięziona w jakichś trybach, z których porywają ją rzymscy wojacy. Girlsband z Irlandii przebrany za zespół rockowy. Na koniec Holandia. Mój Boże, co to jest?! Nie umiem tego opisać… Na tym tle Lidia Kopania była do bólu zwyczajna. Ale dała radę, nie musimy się wstydzić. Niezależnie od tego, czy przejdzie dalej, czy nie.

Living Colour a prawa fizyki

Living Colour to jeden z moich ulubionych zespołów (połączenie Meshuggah i Living Colour to byłby metalowy ideał, wzór niedościgły!). Na co dzień nawet o tym nie pamiętam, ale na koncercie… Aż chciałoby się zakrzyknąć – parafrazując nazwę pewnego programu telewizyjnego – jak oni grają! Nie dały im rady nawet prawa fizyki, których brutalną manifestacją był w tym przypadku klub Proxima, gdzie obraz jest równie płaski, jak i dźwięk. Jak na panujące w tym miejscu warunki Living Colour zabrzmieli jednak znakomicie. Ale wiedzieć o tym mogli tylko ci, którzy dopchali się w miarę blisko sceny, bo już od podestu do szatni nic nie było widać i niewiele słychać. Szkoda. Na szczęście pierwszą część koncertu, w tym prezentację nowych numerów (będzie dobrze!), spędziłem blisko zespołu, a na tyły trafiłem, gdy największe hity przeplatane były nieco przydługimi improwizacjami. Pod scenę wróciłem tuż przed bisami i okazało się, że lepiej zrobić nie mogłem. Najpierw krótka przemowa Glovera: „To nasz ostatni koncert na trasie. Wracamy do domu. Jeszcze niedawno wydawało nam się, że nie mamy już domu, ale teraz go odzyskaliśmy. Ten utwór dedykujemy nadziei” – i popłynęła poprawna, równie wyciszona jak oryginał, wersja „Talikn’ Bout A Revolution” Tracy Chapman. Nie padło nazwisko Obamy, ale słowa „Yes we can” owszem, choć i bez tego wszyscy wiedzieli, co jest grane. Na bis poleciała też między innymi absolutnie fenomenalna wersja „Crosstown Traffic”, dedykowana zmarłemu przed paroma dniami Mitchowi Mitchellowi. Swoją drogą, bariera językowa straszna rzecz – kiedy Living Colour zapowiadali ten utwór, przypominając o smutnym zdarzeniu, które zainspirowało ich do jego zagrania, przedstawiciele publiczności, którzy z potoku angielskich słów wyłowili tylko znajomo brzmiące nazwisko „Hendrix”, ryczeli radośnie „Yeaaahhh!”

No cóż, nie był to jednak koncert idealny, bo Living Colour nie mają w repertuarze ognistego funka o szturmie Samosierry, a choć Vernon wplatał w swoje zagrywki wiele ciekawych cytatów, od Jamesa Browna po Stonesów, nie dał się skusić nawet na dwa takty „O mój rozmarynie…” 😉 No, ale żarty na bok. Chciałbym bowiem całkiem serio nawiązać do poprzedniego wpisu o Sabaton, w którym ponoć wykazałem się ignorancją, posądzając Szwedów o obrzydliwy cynizm i koniunkturalizm. Jak wytknął mi bowiem w komentarzu Verminard, pomysł na utwór o Dywizjonie 303 jest tak naprawdę pomysłem na piosenkę o wszystkich obcokrajowcach walczących w bitwie o Anglię, a na dodatek pojawił się w głowach muzyków Sabaton dwa lata temu, albo i dawniej. Jeśli to prawda, oczywiście przepraszam zespół i jego fanów. A skoro już o fanach mowa, myślę że polski fan club Sabaton, zamiast pisać listy otwarte do mediów w sprawie innych listów otwartych do mediów, powinien ostrzec swoich idoli, by nie pakowali się, nawet w dobrej wierze, w polityczne igrzyska nad Wisłą. Bo na razie ich tu głaszczą, ale jak tylko przyjmą nie ten prezent, który trzeba, albo złożą kwiaty przed pomnikiem w nieodpowiednim towarzystwie, to im polskie piekiełko wybije polskich bohaterów z głowy.

Medal za metal

Jak zrobić błyskawiczną karierę zagraniczną? Oryginalny repertuar, porywające przeboje, nietuzinkowy wizerunek? Nie, nie trzeba. Żadne też kontakty i kontrakty, żadne spiski i podlewane łapówkami miejsca na radiowych playlistach (pozdrowienia dla Yaro i Kasi K., jeszcze do Was wrócę 🙂 ). Wystarczy znaleźć sobie liczny, acz zakompleksiony naród uprawiający mniej lub bardziej intensywnie tzw. politykę historyczną, wystarczy wygrzebać w dziejach owej nacji jakieś wydarzenie ku pokrzepieniu serc służące i zilustrować je zupełnie przypadkowym dźwiękiem – i gotowe, i już ich macie, już jedzą wam z ręki. Sam jestem w szoku, że takie to proste.

sabaton

Nie, nie posądzam Szwedów z Sabaton o tak daleko posunięty cynizm. W ogóle o nic złego ich nie posądzam. To przeciętny, ale uczciwy zespół powermetalowy, który w swoich piosenkach chętnie porusza tematykę historyczną. Na nowej płycie „The Art Of War” (tytuł „Sztuka wojny” oczywiście pożyczony od Sun Tzu, książka zresztą dołączana była do limitowanego wydania albumu) postanowili na przykład opisać garść bitew, które zrobiły na nich szczególne wrażenie. Trudno podejrzewać ich o jakiekolwiek szczególne sympatie czy sentymenty, poza autentycznym uznaniem dla kunsztu wojennego – z równym entuzjazmem przejawianym pod adresem feldmarszałka Rommla („Ghost Divison” to wspomnienie triumfalnego pochodu przez Francję w 1940 roku), czy Sowietów, którzy dali Niemcom łupnia pod Kurskiem („Panzerkampf”). Pokłonili się też Polakom, którzy dzielnie stawali pod Wizną w trakcie kampanii wrześniowej, odpierając przez kilka dni miażdżące siły wroga. Swoją drogą, to naprawdę fajna sprawa – ponoć jakiś polski fan podsunął Szwedom opis bitwy, który zrobił na nich na tyle wielkie wrażenie, że napisali piosenkę, a później inny Polak (nie wiem zresztą, może ten sam), zrobił do kawałka „40 : 1” klip, bijący rekordy oglądalności na YouTube. Dzięki temu Sabaton miał na swoich październikowych koncertach w Polsce publiczność liczną i wdzięczną, w odróżnieniu od innych przedstawicieli gatunku, którzy zwykle mogą w naszym kraju liczyć jedynie na garstkę zapaleńców. No i dobrze, niech mają, niechby na tym się skończyło…

Ale nie, my przecież nie znamy umiaru. Zamiast potraktować zainteresowanie szwedzkich metalowców naszą historią jako miłą anegdotę, robimy z tego sprawę wagi państwowej. Informują więc o niej najpoważniejsze media, zgodnie ze swą rolą robiąc z igły widły, po czym dyskusja przelewa się na fora internetowe i blogi (od „Wpiszmy teksty Sabaton na listę lektur szkolnych!” po „Wyślijmy Grom, niech zlikwiduje satanistów, co śmią krwią polskiego bohatera swe wilcze gęby kalać!”), ale i na tym nie koniec. Oto bowiem przy okazji październikowych koncertów w Polsce szwedzkich muzyków zaproszono nad Wiznę, gdzie wkręcono ich w akademię . „Zostali przyjęci z honorami i złożyli kwiaty pod pomnikiem polskich bohaterów”, a harcerze sprezentowali im ręcznie haftowany ryngraf z polskim orłem. Szkoda, że nie zmuszono Szwedów do poprowadzenia w pobliskiej podstawówce lekcji wychowawczej… No, ale jedźmy dalej. Otóż kilka dni temu jeden z serwisów internetowych uznał za stosowne wysłać do najwyższych władz państwowych list z apelem o nadanie muzykom Krzyża Kawalerskiego Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej V klasy. Natychmiast przebił ich jednak arcybiskup Sławoj Leszek Głódź, który obiecał liderowi Sabaton oryginalną oficerską szablę z czasów II Rzeczpospolitej. Wręczy mu ją pewnie osobiście, bo Szwedzi zagrają w Gdańsku już 11 listopada, jako główna atrakcja obchodów odzyskania niepodległości.

Dalszy ciąg? Będzie, oczywiście, że będzie. Sabaton – tu już ich o cynizm posądzam, niestety – rozpoczął ponoć pracę nad piosenką upamiętniającą bohaterskie przewagi Dywizjonu 303 w angielskich chmurach. Klip do tego powinien im nakręcić Mistrz Wajda, a kolejny koncert grupy musi się odbyć 15 sierpnia pod Grobem Nieznanego Żołnierza. Premier wręczy im wówczas honorowe obywatelstwo, generalskie lampasy, ordery Virtuti Militari i talon na węgiel, a prezydent uderzy się w obleczoną w t-shirt Sabaton pierś, przepraszając szwedzkich metalowców za Czarnieckiego, Kmicica i zawstydzająco niegościnną Częstochowę.

Na tym jednak nie kończą się nasze niewyrównane rachunki z zachodnimi muzykami, którzy żywią nas y bronią, którzy każdą struną, każdą pałeczką, kostką każdą walczą o wolność naszą i waszą.

Muzykom Slayera proponuję więc przypiąć co najmniej Ordery Odrodzenia Polski, choć znając ich zamiłowanie do militarnych artefaktów podejrzewam, że ucieszyłyby ich również Wojskowe Krzyże Zasługi z Mieczami. Tak czy owak, wysokie odznaczenia państwowe należą im się jak chłopu ziemia – w swojej piosence „Angel of Death”, zaczynającej się od słów „Auschwitz – znaczenie bólu”, nie wspomnieli bowiem ani słowem o „polskich obozach koncentracyjnych”. A przecież mogli.

Członkom blackmetalowej formacji Marduk – znów Szwedzi! – proponuję postawić pomnik nad Wisłą i powierzyć prowadzenie, albo chociaż honorowy patronat nad Muzeum Powstania Warszawskiego. W końcu nagrali utwór „Warschau”, o Powstaniu właśnie. Nie żeby jakoś szczególnie wychwalali bohaterstwo Polaków, zafascynowała ich raczej skala zniszczeń, zahipnotyzowało morze przelanej krwi – ale pierwsze koty za płoty. Da się im parę gadżetów, podkarmi na bankietach i będą, jak Sabaton, pisać to, co trzeba.

marduk1

Niestety, nie będzie łatwo pogodzić interesów Marduk z wdzięcznością dla francuskiej postpunkowej grupy Varsovie. Co prawda dopiero zaczynają swą karierę, ale po pierwsze całkiem nieźle grają, po drugie nazywają się odpowiednio, a po trzecie mają taką jazdę na Powstanie Warszawskie, że fotografują się z opaskami AK. Związek Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych powinien ich usynowić.

David Bowie, za kompozycję „Warszawa”, mógłby dostać przynajmniej Medal za Długoletnie Pożycie Małżeńskie. Tak jakoś mi się skojarzyło, bo piosenka bez tekstu…

No i jest jeszcze Ian Curtis, poważna sprawa. Ten to powinien zostać odznaczony pośmiertnie Orderem Orła Białego. Po pierwsze za to, że nazwał swój zespół Warsaw. Po drugie dlatego, że w końcu zdecydował się na zmianę nazwy na Joy Division – dzięki czemu cała ta ponura historia z narkotykami, samobójstwem i depresyjną muzyką nie kala dobrego imienia naszej pięknej stolicy. Cześć jego pamięci!