Od miesiąca zabierałem się do poruszenia tego tematu i jakoś zabrać się nie mogłem. Bom współczujący młody człowiek i pomyślałem, że nie będę się pastwił nad kimś, kto może faktycznie ma depresję i w związku z tym nie do końca wie, co mówi. Ale również dlatego, że pisząc to, co za chwilę napiszę, muszę stanąć w obronie tych, których nie lubię przed tymi, których lubię. Muszę bronić radiostacji, których decyzje programowe wywołują moje obrzydzenie tudzież pogardę, przed artystami, których generalnie kocham miłością szczerą i gorącą. Choć niekoniecznie odwzajemnianą 😉
Poniżej więc na marginesie niedawnego wystąpienia Kasi Klich w TVN24 uwag kilka:
Prawdą jest, że dobra polska muzyka w mediach mainstreamowych (duże telewizory i duże radia, ze szczególnym wskazaniem na RMF, Zet i Eskę) właściwie nie istnieje. Nieprawdą jest jednak, że prywatne stacje telewizyjne czy radiowe mają wobec artystów, tudzież melomanów, jakiekolwiek zobowiązania. Nie mają misji. Nie muszą nas edukować i w aniołów przerabiać. Nie muszą wspierać twórców ambitnych i awangardowych. Mają zarabiać pieniądze dla swoich właścicieli. I jeśli z badań, albo doświadczeń na żywym organizmie wolnego rynku, wynika im, że na puszczaniu gównianej muzyki zarobią więcej, to jest to wyłącznie ich sprawa. Mnie to nie martwi, mnie nie dotyczy, dostęp do dobrej muzyki w dobie internetu jest łatwy i tani, a RMF, Zetki czy nie daj Boże Eski słucham tylko w taksówkach. Dzięki temu wiem, dlaczego nie słucham ich w domu 🙂
Przekonanie Kasi, że media mają obowiązek prezentowania nowych dokonań zasłużonych artystów, przypomniało mi pewien dowcip z głębokich lat 80. Otóż do Związku Radzieckiego dotarła moda na striptiz. Pierwszy sekretarz w jakiejś zapyziałej, zauralskiej mieścinie zlecił zorganizowanie odpowiedniego pokazu, ale mimo intensywnej akcji propagandowej okazało się, że publiczność nie dopisała. Jak to możliwe? – zachodził w głowę pomysłodawca. – Przecież wystawiliśmy najbardziej zasłużoną towarzyszkę, ona rewolucję październikową pamięta, Lenina znała!
Droga Kasiu, tak właśnie wygląda ten biznes. Nikogo nie interesuje, że pamiętasz Lenina, ale z każdą nową piosenką musisz udowadniać, że jesteś piękna i młoda (oczywiście jesteś). Ba, doświadczenie może być nawet nie tyle atutem, co obciążeniem, bo w muzyce pop jest od zawsze wielkie ssanie na nowe twarze i łatwiej sprzedać ludziom kopię w nowym opakowaniu, niż po raz dziesiąty ten sam oryginał.
Nie wiem, kto dał Kasi Klich legitymację do występowania w imieniu uciśnionych bohaterów polskiej sceny muzycznej, bo mi raczej wydaje się ona pieszczochą mediów mainstreamowych, niż wojownikiem undergroundu. Kiedy jej piosenki były na rotacji w radiu i żółtym, i niebieskim, kiedy ukazywały się na składankach przez nie wydawanych, jakoś nie kwestionowała sposobu, w jaki dopuszczane są na antenę. Skąd więc ta nagła troska o zdrowie polskiej sceny muzycznej i przejrzyste reguły gry? Nawiasem mówiąc, ostatni album Klich nie jest niezależnym wydawnictwem, wydanym przez alternatywny label, który codziennie walczy o przetrwanie. „Porcelana” ukazała się jako książka, wydana przez Agorę, promowana była przez inne media należące do tego koncernu i – wiadomo – dystrybuowana szeroko we wszystkich Empikach, salonach prasowych i kioskach. Taka mi więc myśl przyszła do głowy: może trudniej dogadać się z jednym koncernem medialnym (na przykład w sprawie promocji singla), kiedy podpisało się cyrograf z konkurencyjnym koncernem? Nie wiem, czy tak jest, ale Kasia pewnie wie. Może opowie w telewizji, albo napisze na blogu?
Dyskusja o polskiej muzyce i o tym, jak można ją promować, jest potrzebna. Niestety, Kasia wylała dziecko z kąpielą. Po pierwsze przez ten histeryczny ton (sugerować samobójstwo, bo się nie trafiło na playlistę do jakiegoś radia? bądźmy poważni…), po drugie i przede wszystkim, dlatego, że zarzuty formułowane przez Kasię i Yaro chyba nie były do końca przemyślane. Rozparci na kanapie u zabawnie przejętej Karoliny Korwin-Piotrowskiej brzmieli pewnie i przekonująco (chociaż recenzowanie tekstów innych wykonawców było słabe, strasznie słabe), ale już w studiu TVN24 okazało się, że poza przeświadczeniem o doznanej krzywdzie Kasia Klich nie dysponuje wiarygodnymi dowodami, które mogłyby obciążać jej krzywdzicieli. W pierwszej odsłonie tej bajki złym wilkiem był Robert Kozyra, szef Radia Zet, ale kiedy w niedzielę okazało się, że Jagielski (do niedawna dyrektor muzyczny stacji) z łatwością odbija wszystkie zarzuty wokalistki, nieoczekiwanie zmieniła front, twierdząc, że Zetka to może nawet jest spoko, ale RMF i Eska, uuuu, ci to mają niejedno na sumieniu…
PS. Last but not least, nie mogę patrzeć i słuchać, z jaką łatwością Kasia i Yaro wciągają do tej swojej osobliwej krucjaty moich kolegów po fachu. Dziennikarzy, na co dzień niekoniecznie zajmujących się muzyką i nie do końca rozumiejących, o co chodzi, za to wietrzących sensację w tej szołbizowej zadymie. Dajcie spokój, panie i panowie. Jest tyle innych tematów wartych newsa.