Osiołkowi w żłoby dano

Naród podzielony to i popkultura, również popmuzyka, podzielona na dwa obozy. Z jednej strony ci, którzy zdecydowali się wystąpić w Opolu, przeniesionym na wrzesień wskutek pamiętnej zadymy o polityczne naciski, z drugiej ci, co wyrywają murom zęby krat. Oni i nasi. Albo odwrotnie. Na pewno nie razem.

Jubileuszowego koncertu Maryli Rodowicz nie widziałem (ale mam nagrany, jutro sprawdzę), włączyłem dopiero na Dodę wykonującą „Niech żyje bal”. Nie przekonała mnie, ale – przyznaję – nie pałam miłością ani do pieśniarki, ani nawet do piosenki, wolę jakieś 30 innych numerów Maryli. Załapałem się też na barokowe „Hej, sokoły”, wręczenie jubilatce nagrody godnej Królowej – pamiątkowej okładki „Super Expressu” (z kronikarskiego obowiązku: była też jakaś złota goła baba od TVP, ale nie wyjaśniono, co to za statuetka albo nie połapałem się w tej chaotycznej konferansjerce) – oraz pożegnalne „Ale to już było”, podczas którego Maryla zrobiła rundkę po publiczności.

To wszystko mieściło się w granicach opolskiego standardu, niestety później przyszła pora na nocne Polaków rozmowy. O, na przykład takie:

– Pierwszy debiut pani w Opolu był w 69.?
– Nie, w 68.
– No tak, to pierwszy występ. Ale pierwszy debiut…

Na szczęście dużo tego gadania nie było, bo zaczął się koncert Debiutów właśnie – od kolektywnego wykonania pieśni „Wszystko się może zdarzyć”. Pan prowadzący zinterpretował to dość brawurowo: że taki koncert może wylansować niejedną gwiazdę. Ciekawe kiedy ostatnio wylansował – aż z litości nad uczestnikami nie chce mi się sprawdzać. Ale na pewno byłaby to jeszcze skuteczniejsza trampolina do kariery, gdyby koncert nie kończył się, ale zaczynał po północy…

Rzecz warta pochwały – od roku opolscy debiutanci śpiewają własne (lub dla nich napisane) numery, nie covery hitów. To na pewno zmniejsza telewizyjną atrakcyjność koncertu, bo mniej przypomina teraz „Jaką to melodię?”, ale za to pozwala się zaprezentować młodzieży w pełnej krasie. Co oczywiście nie każdemu służy. Większość tych wokalistek/wokalistów/zespołów po prostu przynudzała, poprawnie odśpiewując nijakie piosenki o niczym. Zdarzał się też propozycje wstrząsające, jak dramatyczna Octavia Kay (tak, to Polka, z Londynu), która zaproponowała coś pomiędzy tą Ukrainką od „Wild Dances” a wczesnym Bajmem. Interesującą, choć nieco pretensjonalną postacią wydał mi się Szymon Pejski, hipis w czarnej skórze i białych sofiksach, choć piosenka mnie nie porwała. Fajnie się zapowiada najmłodsza w konkursie Dominika Ptak. Mile zaskoczył duet Moa, którego wokalistka może nie zaimponowała wielkim głosem, ale charyzmą, przekonującą interpretacją – owszem (pisałem to na bieżąco, przed ogłoszeniem wyników – okazało się, że wygrali te Debiuty, zasłużenie).
Niestety, większość propozycji miała poziom oryginalności i finezji kwadratowo poprockowego zespołu Ogień, który pieśnią „Mary Jane” kazał mi lecieć „z piekła aż do nieba bram”. Było to wystarczająco banalne i natarczywe, by ustrzelić nagrodę publiczności. Jezu, kto te Debiuty ogląda…

No, ale czego się spodziewać po skompromitowanym, zubożonym, przygotowywanym na łapu-capu przez telewizję Kurskiego festiwalu, który jest cieniem dawnego Opola. Wszyscy przecież odtrąbili jego klęskę, zanim się zaczęło. Co innego ta bardziej światła & światowa część polskiej estrady. Oni nie pozwoliliby sobie na rzecz tak przaśną, nijaką i krzykliwą zarazem, jak te mieniące się kolorami tęczy opolskie śpiewogry… oh, wait…


Teledysk jest samokomentujący się, więc nie będę się pastwił. Zresztą Facebook już go zdążył rozszarpać na kawałki. Owszem, Łona się broni, ale jego grzechem jest to, że się tu dograł, podobnie jak ci wszyscy miotacze z solówkami pod koniec. Może więc przy okazji któryś wyjaśni, po co to? I dlaczego nikt z wielkich, którzy wzięli udział w tym pospolitym ruszeniu, nie zawołał na którymś etapie: „Elo, koledzy, król jest nagi. Nie bardzo nam wychodzi, może zaczniemy od nowa?” Czy naprawdę ktoś myślał, że to jest fajne? Że porwie tłumy?

Dobra, chyba powinienem zmienić tytuł tego wpisu na „Pomiędzy młotem a kowadłem”. Na szczęście jest nadzieja. Wszystko wskazuje na to, że ratunek przyjdzie z Niemiec…

Jeśli to kultura, to nie oglądamy telewizji

Z błogiej egzystencji w lepszym, festiwalowym świecie – najpierw Free Form, teraz Unsound – wyrwały mnie wczoraj dwie niezależne wypowiedzi, dwóch grubych ryb z Telewizji Polskiej.
Najpierw „Gazeta Wyborcza”, wywiad z Rafałem Rastawickim, szefem TVP2. Tutaj znajdziecie całość, ale co smakowitsze kąski pozwolę sobie zacytować. Sauté, bo musiałbym użyć słów powszechnie uważanych za wulgarne, a przecież rozmawiamy o kulturze…

„Magazyn Ekspressu Reporterów”, „Tomasz Lis na żywo”, odnowiona i ustabilizowana „Panorama” – to brak kultury?

Proszę pamiętać, że telewizja publiczna nie przerywa filmów i programów reklamami, a więc się różni od telewizji komercyjnej.

Pakowanie się w wysoką kulturę na antenie masowej i uniwersalnej nie ma dzisiaj sensu, bo zmieniła się technologia dystrybucji.

Nie jesteśmy w stanie realizować programu o literaturze co tydzień.

Dobra rozrywka, powtórzę, to też misja. Hit Festiwal został dobrze przyjęty i na dodatek nie płaciliśmy ani grosza.

Serwis Wirtualnemedia.pl zamieścił z kolei mrożącą krew w żyłach informację, że TVP rozważa wyprowadzenie Opola z Opola. Znaczy się, Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej po blisko półwieczu chcą przenieść, bo nie są zadowoleni z „poziomu finansowania organizacji festiwalu przez miasto”. I tutaj pan Jacek Snopkiewicz, przedstawiony jako dyrektor biura koordynacji programowej TVP, raczył powiedzieć, co następuje: Organizowany przez Dwójkę w tym roku w Bydgoszczy Hit Festiwal został w całości sfinansowany przez to miasto. Impreza ta nie wzbudziła zastrzeżeń. Natomiast tegoroczny festiwal w Opolu spotkał się z ostrą krytyką widzów i dziennikarzy.

Nie wiem, czy to cynizm, czy galopująca ignorancja, ale jeśli Pan Dyrektor naprawdę tego nie rozumie, to ja Panu Dyrektorowi chętnie wytłumaczę. Otóż, drogi Panie Dyrektorze, na Opolu – festiwalu, nie mieście – wszyscy psy wieszają, bo je spieprzyliście. Nie prezydent miasta i nie radny Kowalski, bo chyba nie oni odpowiadają za program imprezy, za decyzje personalne i repertuarowe, zgaduję też, że nie oni realizują transmisję. Opole wciąż jeszcze nas obchodzi, bo niektórzy z nas pamiętają, że to była impreza ważna i reprezentatywna dla polskiej piosenki, zanim zrobiliście z niej tandetną (ledwie) śpiewaną reklamę waszych głupich seriali. To, co raczy Pan Dyrektor brać za niemy zachwyt waszym Hit Festivalem jest po prostu zdrowym i automatycznym odruchem odwracania głowy od czegoś, co śmierdzi. Szkoda nam czasu i miejsca na pisanie o tym fajerwerku szmiry, skoro latem mamy w Polsce tyle znakomitych festiwali, o których istnieniu tam w telewizorze nie macie pojęcia, bo przecież kultura to dla was „Tomasz Lis Show”.
Tymczasem Opole to tradycja. Zakładam, że nie rozumiecie na Woronicza tego słowa, skoro nie rozumiecie słowa kultura. Pomogę więc – tradycja jest dobra. Tradycję należy pielęgnować, z szacunku dla przeszłych pokoleń i dla pożytku przyszłych. Tradycji nie przelicza się na pieniądze. Zresztą, nie odniosłem wrażenia, żeby na pióra w dupie i fajerwerki w Opolu wam kasy brakowało. A zdrowego rozsądku i przyzwoitości kupić się nie da, nawet gdyby władze miasta Opole oddały Panu, Panie Dyrektorze, oraz Pana koledze z Dwójki, wszystkie swoje pieniądze.

PS. A jak komuś z państwa nie chciało się czytać tego długiego wywodu, to tu ma streszczenie:

Polski pop – R.I.P.

Dowiedziałem się wczoraj z głównej Onetu, że „Debiut” Czesława jest na pierwszym miejscu OLIS-a, bo wokalista zaśpiewał gościnnie cover Metalliki na nowej płycie Acid Drinkers: „Ten duet musiał spowodować ogromny wzrost popularności muzyka – i co za tym idzie zwiększoną sprzedaż jego płyt”. Nie wiem jak autor tej karkołomnej koncepcji wyliczył, że dzięki płycie, która jest na pozycji piątej rzeczonej listy, album faceta, który odśpiewuje tam ledwie epizodyczną rolę, znalazł się na samym szczycie. Nie wiem też dlaczego ktoś, kto pisze podsumowanie najlepiej sprzedających się płyt nie ma pojęcia, że Empik (a więc największy polski sprzedawca) robi właśnie z „Debiutem” akcję promocyjną – wystawił go przy kasach i w przyjaznej cenie 19,90, i może właśnie dzięki temu Czesław znów szczytuje. Nie wiem też, dlaczego tylko Mystic potrafi w tym kraju sprzedawać płyty – może tylko im zależy?

Wiem za to, że na normalnie funkcjonującym rynku Czesław Mozil nie powinien świętować pierwszego miejsca „Debiutu” 29 miesięcy po premierze, że wokalista jest silny słabością konkurencji. No bo gdzie są te wszystkie wielkie zespoły z Inwazji Mocy, gdzie pięknie śpiewające panie (tylko Chylińską i Dąbrowską stać było w ostatnim czasie na więcej niż epizod w czołówce OLIS-a), gdzie gwiazdy tańczące w TVN-ie? Gdzie produkty z „Fabryki gwiazd”, idole z „Idola” i utalentowani wokaliści płci obojga z „Mam talent”? Gdzie śpiewający (podobno) rezydenci Pudelka? Gdzie się podział polski pop? Oj, nie spodziewał się Czesław, wybierając tytuł swojego drugiego albumu solowego – to „POP” właśnie – że rzeczywistość dopisze do jego ironicznej zagrywki tak poważne drugie dno.

Owszem, polska muzyka na OLIS-ie dominuje, ale ci wszyscy, których w mediach na wyrost nazywa się największymi polskimi gwiazdami nie wytrzymują konfrontacji z niemal anonimowymi poza swoim środowiskiem raperami, wykonawcami alternatywnymi czy metalowcami, którzy mają fanów mniej licznych, za to wiernych i zdyscyplinowanych. I nie pomoże ustawowe zmuszanie radiowców do grania polskich piosenek, bo politycy i urzędnicy owszem, mogą opracować procentowe parytety, ale nie zdecydują za dyrektorów programowych, co to będą za piosenki. Dostaniemy więc jeszcze więcej Kombii i cudownie nawróconej na italo disco Agnieszki Chylińskiej. W najlepszym wypadku! Bo czarny scenariusz jest taki, że w ogóle nie będzie więcej nowości, za to hitami sprzed dwóch i trzech dekad nasz Wewnętrzny Mamoń będzie się cieszył trzy razy częściej.

Dziwili mi się mądrzy i życzliwi ludzie, że oglądałem transmisje koncertów opolskich. No fakt, oglądałem. W kratkę, bom wrażliwy i mnie szlag szybko trafiał, ale oglądałem. Pamiętam bowiem czasy, kiedy tam naprawdę coś się działo, kiedy Opole było ważne. Nawet jeśli nie była to sztuka wysokich lotów, wiadomo było, że ci artyści się podobają, że są słuchani, że ich piosenki śpiewa cała Polska. Dzisiaj Opole jest tylko urągającą własnej tradycji akcją autopromocyjną TVP, świadectwem tego, że polska piosenka umarła, a już na pewno ledwie zipie… Za to polska muzyka owszem, ma się całkiem dobrze. Jeśli nie wierzycie, wybierzcie się na koncerty towarzyszące bardzo zacnej imprezie Don’t Panic We’re From Poland – tu jest życie, tu na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli nie będzie to nowa lepsza Monika Brodka, to The Complainer, też nowy i lepszy, albo zawsze znakomity Maciek Cieślak, tym razem w towarzystwie uroczych Księżniczek. I jeszcze Kapela Ze Wsi Warszawa, i Julia Marcell, Gaba Kulka, Orange The Juice, Paula i Karol, Pustki, The Car Is On Fire, Paris Tetris, Levity… – każdy inny i wszyscy świetni.

Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dopóki mamy tylu dobrych wykonawców to tak po prawdzie – po co nam pop? Ja tam nie będę po nim płakał.

Kabaret

Ruszył 47. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej. Nazwa zobowiązuje, więc pierwszego dnia imprezy mamy promocję telenowel i nieśmieszny kabaret. Brawo dla twórców tej znakomitej imprezy! Choć zawsze wydaje mi się to niemożliwe, co roku wyżej podnoszą poprzeczkę…

Rok temu w Opolu sprawdził się (znaczy słupki miał wysokie, bo przecież nie żeby to było fajne) koncert, w którym jakieś postacie z seriali śpiewały jakieś piosenki z radia, więc w tym roku dostaliśmy mutację tego znakomitego show. Plebiscyt na „Serialowy przebój lata” nie miał daty w tytule, więc nikt się latem 2010 roku nie interesował i hity dostaliśmy mocno przechodzone. Ale za to wzbogacone o fikołki baletu i fałsze aktorów. Wygrały dwie panie z „Klanu”, śpiewające z Feelem „Pokaż na co cię stać” (słuchaj ajajajajaj) i brawo, i gratuluję, i zdrowia życzę.

Nie mogę się tylko nadziwić, dlaczego Robert Gawliński, który w tym w roku wydał tak dobrą płytę jak „Kalejdoskop”, zgodził się na taplanie w tym gównie? Żeby wysyłaczom esemesów utrwalić się w pamięci jako facet, który od dekady śpiewa tę samą piosenkę? Może i myślisz Robert, że nie stało się nic, ale niestety stało się, nie po każde pieniądze warto się schylać.
Przykro mi też, że człowiek o tak wielkim talencie i znaczącym dorobku jak Andrzej Dziubek, musi uczestniczyć w takiej hucpie i przykro było słuchać, jak stremowane Andy masakrują dorobek Kasi Sobczyk.

A potem na scenę wyszli pan z panią i powiedzieli, że teraz będzie kabaret. Acha, czyli to, co do tej pory oglądałem, było na poważnie?

Zmiana warty

Miałem napisać o Opolu, ale teraz to już chyba musztarda po obiedzie, co? Zresztą, nad czym tu się rozwodzić? Nowe pomysły na show dla emerytów – jak apgrejdowane „Jak oni śpiewają?” – chwyciły, słupki poszły w górę, na Woronicza pewnie świętują. Nie byłem jednak na tyle zdesperowany, żeby na to patrzeć, więc nie mam zdania. Premiery – niektóre złe, inne przyzwoite, rewelacji nie było. Wyszkoni i Maleńczuk rzeczywiście dali radę, choć nie spodziewałem się, że ludzie zagłosują na Maleńczuka. Może pomogła mu zmiana imidżu? Już nie jest Nickiem Cavem, teraz przypomina raczej Kazimierę Szczukę.
Debiuty. Dobrze, że młodzież śpiewała covery, bo dziesięciu słabych piosenek w wykonaniu nieznanych wykonawców nikt by nie przetrwał. Niestety, aranżacje koszmarne. Superduety też nie były takie super, szczególnie przedstawiciele młodego pokolenia dali ciała, w konfrontacji ze starymi wyjadaczami. Tylko Kasia Cerekwicka mogła zabłysnąć, bo nie dość, że sama umie śpiewać, to jeszcze Marek Jackowski, na którego trafiła, nie potrafi 😉
Jeśli chodzi o realizację telewizyjną, to muszę odnotować jedną zmianę na lepsze. TVP wreszcie odchodzi od zaśmiecania sceny tłumem tancerzy i innych żywych rzeźb, co było przekleństwem wszelakich festiwali, gali i koncertów telewizyjnych przez długie lata. Tylko Steczkowska nie zauważyła, że coś się zmienia i śpiewała do góry nogami. Trochę było mi jej żal… Przegnanie hord tancerzy to kroczek w dobrym kierunku. Bardzo mały, bo wykonawcy wciąż jeszcze nie zostali na tyle docenieni, by na nich skupić uwagę. Choreograf co prawda popadł w niełaskę, za to nastał czas scenografa. Gdybym dzień po koncercie spotkał na ulicy któregoś z debiutantów, nie byłbym go w stanie rozpoznać. Za to te diody, tę orgię świateł, zapamiętam do końca życia.

Swoją drogą, zwróciliście uwagę na opolskie zaklinanie rzeczywistości? Superjedynki, Superduety… Jest super, jest super, więc o co ci chodzi?

Cóż, chodzi mi o to, że Opole nie jest festiwalem muzycznym i nie trzeba od niego wymagać odkrywania nowych talentów czy wywracania gustu statystycznego Kowalskiego do góry kołami. Opole to rozrywka telewizyjna. Zabawa z muzyką w tle. To wszystko, cudu nie będzie. Od wspierania młodych, zdolnych są inni. Zauważyliście? Jeszcze parę lat temu totalna posucha, zero dopływu świeżej krwi na scenę. Dzisiaj każdy szanujący się festiwal, a jest ich z roku na rok coraz więcej, ma swój konkurs dla debiutantów. I bardzo dobrze, niech będzie ich jak najwięcej. Niech się te zespoły pościgają, posłuchają jak gra konkurencja, uczą od siebie nawzajem, powycierają sceny od Bałtyku do Tatr – to będzie lepiej. Już jest lepiej!

Przesłuchuję nagrania kapel, które chcą zagrać na scenie Miasta Muzyki na mysłowickim Off Festivalu. Zgłosiło się ponad 200 zespołów, więc nie tak łatwo się przez to przedrzeć. Tym bardziej, że nie wszyscy – delikatnie rzecz ujmując – są już gotowi od wyjścia z garażu. Inni może i są gotowi, ale nie są bohaterami mojej bajki i ćwiczą jakieś grandżo-polo, albo krainę łagodności. Ale nawet po odsianiu tych, co nie potrafią i tych, co nie pasują, zostało kilkadziesiąt ciekawych grup. Jestem w szoku. Do tej pory Offowy konkurs wyglądał mniej więcej tak: cały tłum nieciekawych i przypadkowych zgłoszeń plus kilka perełek. Teraz pereł jest znacznie więcej i boję się, że nagród nie starczy, że trzy miejsca na festiwalu to zbyt mało, by je wszystkie wyłowić. Oraz życzę sobie, wam i naszym utalentowanym artystom, żebym miał tylko takie zmartwienia…

Spierjedynki – ciąg dalszy

W komentarzu do poprzedniego wpisu Crawley zwrócił mą uwagę na fakt, że lista nominowanych do Superjedynek była dużo duższa i te kuriozalne propozycje, które w trakcie festiwalu opolskiego zostaną poddane głosowaniu, to wola ludu. Sprawdziłem, faktycznie, wszystko się zgadza. Oto pełna lista nominowanych w pierwszym etapie w kategorii Płyta Roku:

Abradab – Ostatni poziom kontroli
Acid Drinkers – Verses Of Steel
Afro Kolektyw – Połącz kropki
Afromental – Playing With Pop
After Blues – Zobacz jak pięknie
Andrzej Bachleda & The Technicolor Orchestra – Time Ruines
Andrzej Piaseczny – Spis rzeczy ulubionych
Ania Dąbrowska – W spodniach czy w sukience
Armia – Der Prozess
Balkanika – Balkan Koncept
Blog 27 – Before I’ll die…
Bończyk / Krzywański – Terapia Jonasza
Cafe Fogg – Cafe Fogg
Coma – Hipertrofia
De Press – Żre nas konsumpcja
Dorota Miśkiewicz – Caminho
Edyta Geppert – Nic nie muszę
Ewa Farna – Cicho
Fisz Emade – Heavi Metal
Formacja Nieżywych Schabuff – 24H
Frontside – Teoria konspiracji
Golden Life – Hello, hello
Grupa Operacyjna – Stan wyjątkowy
Habakuk – Family Front
Hanna Banaszak – Kofta
Ich Troje – Ósmy obcy pasażer
Indios Bravos – Indios Bravos
Iwona Węgrowska – Iwona Węgrowska
Iza Lach – Już czas
Jamal – Urban Discotheque
Janusz Panasewicz – Panasewicz
Justyna Steczkowska – To mój czas
K.A.S.A. – Born In The PRL
Kasia Klich – Porcelana
Kasia Kowalska – Antepenultimate
Kasia Wilk – Unisono
Komety – Złoto Azteków
Kora i 5th Element – Metamorfozy
Kroki – Wczorajsze wiadomości
Krzysia Górniak – Emotions
Krzysztof Krawczyk – Warto żyć
Krystyna Stańko – Usłysz mnie
Kwadrofonik – Folklove
Kumka Olik – Jedynka
Liber – Wczoraj i dziś
Lidia Kopania – Przed świtem
l.u.c. – Planet Luc
Maciej Maleńczuk – Psychodancing
Manchester – Manchester
Marcin Rozynek – Ubieranie do snu
Maria Peszek – Maria awaria
Marika – Plenty
Maryla Rodowicz – Jest cudnie
Mesajah- Ludzie prości
Mikromusic – Sennik
Natu i Envee – Maupka Comes Home
Nosowska – Osiecka
O.S.T.R. – O.C.B.
Oszibarack – Plim Plum Plam
Out of Tune – Out Of Tune
Paulla – Nigdy nie mów zawsze
Pati Yang – Faith, Hope And Fury
Pectus – Pectus
PIN – Muzykoplastyka
Pospieszalscy – Empe 3
Przemysław Gintrowski- Tren
Pudelsi – Madame Castro
Pustki – Koniec kryzysu
Rafał Olbrychski – Tatango
Ramona Rey – Ramona Rey 2
Renton – Take Off
RH+ – Start
Robert Janowski – Song.pl
Ryszard Rynkowski – Zachwyt
Sidney Polak – Cyfrowy styl życia
Silver Rocket – Tesla
Sokół & Pono – Ty przecież wiesz co
Sylwia Grzeszczak & Liber – Ona i on
Tede – Ścieżka dźwiękowa
Voo Voo – Samo Voo Voo
Ziyo – Puzzle

Dużo tego, dużo za dużo. Ale przyznać trzeba, że kilka ważnych pozycji się na tej liście znalazło. A więc najprawdopodobniej nie chodzi o to, że ktoś w TVP oszalał i wymyślił sobie nominacje zupełnie od czapy. Raczej o to, że ktoś w TVP nie potrafił zaplanować i zrealizować mechaniki konkursu w taki sposób, by nie dało się jej łatwo zmanipulować. Bo możecie mnie przypalać na wolnym ogniu, możecie podtapiać, a nawet pozbawić podwieczorku, ale nie uwierzę, że Ewa Farna ma więcej fanów (nie mówiąc już o nabywcach płyty, bo to łatwo sprawdzić), od Dąbrowskiej, Comy, Rodowicz, Fisza, Peszek itepe, itede.
Tak czy owak, ktoś tu dał ciała.

Ośmiogodzinny dzień pracy

Obiecywałem trzy wpisy pozytywne i będą, oczywiście, że będą… Pozwólcie mi jednak uczcić Święto Pracy, krótkim wspomnieniem na marginesie kolejnej informacji o festiwalu w Opolu. Otóż dowiaduję się, że koncert „Premiery” w tym roku pójdzie z półplaybacku, bo kryzys, cięcia budżetowe i tak będzie taniej. To jest argument, który – choć słaby – mógłbym jeszcze przyjąć. Na pustą kasę nie ma kozaka. Ale Roman Rogowiecki, dyrektor tegorocznego Opola, powiedział „Presserwisowi”, że „sprawę dodatkowo komplikuje ośmiogodzinny dzień pracy naszych techników”. Turlałem się ze śmiechu dobry kwadrans, po czym przypomniałem sobie, co następuje…

Sześć lat temu, kiedy zajmowałem się jeszcze promocją w firmie Mystic Production, z koncertem w Polsce zapowiedział się zespół Blackmore’s Night. Chcieli koniecznie zagrać na zamku, ale że Wawel i Niepołomice z jakichś powodów nie były w tym terminie do wyjęcia, a na ziemie krzyżackie nie chciało nam się z nimi jechać, przyszła mi do głowy Kopalnia Soli w Wieliczce. Po długich trójstronnych negocjacjach udało nam się do tego doprowadzić. Fajna sprawa. Piękne, magiczne miejsce, jakim jest kaplica św. Kingi, doskonale pasowało do stylizowanych na średniowieczne, dworskie pieśni numerów Blackmore’s Night.
Jako że już wtedy Ritchie Blackmore nie był żadnym tematem dla dużych, komercyjnych rozgłośni radiowych, a w telewizjach to nawet nie wiedziałem z kim rozmawiać, dogadaliśmy się z Radiem Kraków na rejestrację 30 minut koncertu i wywiad. Deal był mniej więcej taki, że radio dostaje za darmochę pełne prawa do zarejestrowanego materiału, więc może (a nawet musi) zaoferować go do emisji pozostałym lokalnym oddziałom Polskiego Radia, co nam z kolei dawało niezłą, ogólnopolską promocję, posklejaną z wielu małych kawałków. Wyglądało to na model, w którym wszyscy wygrywają. W teorii.

Dzień przed koncertem instalowanie sprzętu i próby. Kopalnia to nie stadion, czy klub studencki, tylko hardcore dla najtwardszych. Pojawiają się dziesiątki problemów technicznych. Na przykład stół mikserski okazuje się o 20 cm dłuższy niż najdłuższy bok windy… Na szczęście ludzie z kopalni są bardzo pomocni, uruchamiają jakąś inną windę, towarową, do specjalnych poruczeń i pomagają nam znaleźć wyjście z paru innych, równie trudnych sytuacji. Oczywiście, to wszystko wymaga sporo pracy i czasu, więc próby, początkowo planowane na – powiedzmy – 14.00, zaczynają się o 18.00, może 20.00. Wszystko działa, ekipa zmęczona, ale zadowolona. Potykamy się tylko o jakieś klamoty z logotypem Radio Kraków, zwiezione na dół, ale nie rozłożone. Dzwonię do pani, która koordynowała całe przedsięwzięcie z ramienia rozgłośni.
– Halo, gdzie są wasi ludzie? Już wszystko zwieźliśmy, zaczynamy próby. Możecie zacząć ustawiać sprzęt.
– Ależ proszę pana! Pan Nowak* pracuje do 17.00!
– Nie rozumiem.
– Pan Nowak tam u was był, ale nie byliście gotowi, więc kiedy skończyła mu się dniówka, pojechał do domu.
– …

Dzień koncertu. Jeszcze więcej problemów (okazało się, że Ritchiemu jednak nie podoba się pomysł muzykowania 150 metrów pod ziemią – ech, to jest historia, którą też kiedyś muszę ocalić dla potomnych ;-)), więc nikt nie ma czasu i ochoty na niańczenie pana Nowaka z Radia Kraków. Po wszystkim okazuje się, że zanim nad żywiołem zapanował akustyk zespołu, a pan Nowak nad swoim sprzętem, umówione pół godziny minęło. Pojawił się pan ochroniarz i kazał radiowcom wyłączyć mikrofony. Mieli mieć 30 minut materiału, zostali z pięcioma. Z pierwszomajowym pozdrowieniem, towarzysze!

*nazwisko zmieniłem, ale dobrze je pamiętam 😉

PS. Swoją drogą, Blackmore’s Night nagrali wtedy w Polsce teledysk do „Way to Mandalay” i kilka przebitek z Kopalni (niestety, nie z koncertu) się w nim znalazło. O tutaj możecie zobaczyć.

PS.2 Jutro (sobota) wszyscy włączamy Planete o 22.45! Powtarzają dokument „Amerykański hardcore” Paula Rachmana. Lektura obowiązkowa.

Spierjedynki

Czym jest festiwal w Opolu? Młodzież pewnie nie wie, ja wyparłem z pamięci, więc zerknijmy do oficjalnych materiałów prasowych: „Jedna z największych imprez muzycznych w Polsce. To tam właśnie odbywa się podsumowanie muzyczne sezonu.”
Fantastycznie, sezon warto podsumować, tym bardziej, że mamy za sobą kilkanaście miesięcy naprawdę tłustych dla polskiej muzyki rozrywkowej (uwielbiam tę nazwę – po prostu muzyka rozrywkowa dla wszystkich, zamiast ciasnych szufladek, zamiast soulów, electropopów, shoegazów, stoner rocków, hardcorów, discopunków i neofolków). Zerknijmy więc na nominacje do konkursu pod super tytułem Superjedynki, czyli „największego plebiscytu muzycznego w Polsce”. Państwo będą decydować, kto zwycięży, prosto z fotela, esemesami, więc kategorii nie ma zbyt wielu, żeby się Państwu w głowach nie poplątało. Ale ja i tak wymienię tylko dwie, za to w całości:

Artysta Roku – nominacje:
Andrzej Piaseczny
Kasia Kowalska
Tede

Myślicie, że to było niezłe? To teraz się trzymajcie:

Płyta Roku – nominacje:
Ewa Farna – „Cicho”
Manchester – „Manchester”
Tede – „Ścieżka dźwiękowa”

Nie wiem, kto to wymyśla i jakimi kieruje się kryteriami. Osoba o takim życiorysie jak ja, czuje się po prostu poraniona, kiedy ma do czynienia z takim bezmiarem absurdu. Bo rozumiem, że publiczna może niekoniecznie chce w prajmtajmie karmić publiczność Afro Kolektywem, Lao Che, Pustkami, czy nawet Czesławem albo Peszkówną, ale wmawiać ludziom, że powyższe trzy tytuły są w jakikolwiek sposób reprezentatywne dla tego, co wydarzyło się w polskiej muzyce rozrywkowej w ciągu ostatnich 12 miesięcy to już jest gruba bezczelność. Nie umiem tego skomentować, nie umiem wysnuć żadnej sensownej hipotezy… Może ktoś mi to wytłumaczy? A może, skoro telewizja jest publiczna, ktoś powinien publicznie wytłumaczyć, o co tu kurwa chodzi?!

* * *
Obiecuję, że trzy kolejne wpisy będą pozytywne, że nikogo nie będę się czepiał. Nie chcę robić za dyżurnego cyngla, za bulteriera, którego wystarczy na chwilę spuścić ze smyczy, by skoczył do gardła komukolwiek i za cokolwiek 😉 To za łatwe. Przecież zająłem się pisaniem o muzyce dlatego, że muzykę kocham, a nie dlatego, że jej twórców nienawidzę.
Ostatnio w „Przekroju” potraktowałem dość brutalnie niejaką Sarę May. Zasłużyła, bez dwóch zdań – bo nie dość, że płyta naprawdę kiepska, to jeszcze pieśniarka sprowokowała recenzję bez taryfy ulgowej kuksańcami, które sama tak ochoczo innym rozdaje. No więc napisałem, co myślę o Sarze i jej płycie, szczerze napisałem… i rozdzwoniły się telefony, zaczęły przychodzić maile i esemesy z gratulacjami, w redakcji naczalstwo pochwaliło, nawet pan Hołownia w telewizorze recenzję raczył odczytać, ku uciesze prowadzących jeden taki program śniadaniowy. Głupio mi z tym. Czemu nikt nie gratulował, nikt listów pochwalnych nie słał, kiedy polecałem fenomenalną „MetaMuzykę”, zapraszałem na Asymmetry Festival, albo chwaliłem Decemberists? Czy musi się lać krew, żeby się podobało? Wystarczy raz na tydzień spuścić jakiemuś niewydarzonemu artyście recenzencki wpierdol, żeby zyskać sympatię i uznanie? Będą o mnie mówić regularnie w telewizorze? A może nawet pokazywać zaczną? Wiecie co, chyba nie tak trudno zrobić karierę, jak mogłoby się wydawać…