Niedzielny wieczór spędziłem na występie formacji Nowe Sytuacje, czyli Republiki reaktywowanej tymczasowo i jubileuszowo, z okazji trzydziestolecia debiutu. Towarzyszył mi syn, który jest szalikowcem Piotra Roguckiego, więc jego głównym zajęciem było małpowanie kocich ruchów pieśniarza, będącego jednym z trzech – obok Tymona i Budynia – wokalistów tego składu. Ja natomiast rozmyślałem o tym, co widzę i słyszę.
Powroty zespołów kultowych bez lidera, choćby tymczasowe, zawsze budzą kontrowersje – że szarganie świętości, że odcinanie kuponów, że chodzenie na skróty. Ja jednak nie wiem, czemu miałbym odmawiać muzykom The Doors, Queen czy Slayera (bo dla mnie Jeff był tam najważniejszą postacią, taka sytuacja) zagrania na żywo materiału, który współtworzyli, próby przywołania tych nut i emocji? Jasne, nie zawsze dobrze to wychodzi, ale przecież nikt oryginalnym płytom krzywdy nie robi, nikt nie zepsuje wspomnień tym szczęściarzom, którzy załapali się na koncerty w zamierzchłych czasach i mitycznym składzie. Ryzyko ponoszą tylko artyści, którzy decydują się na takie przedsięwzięcie oraz ci, co płacą za bilet. Można po prostu nie iść, nie słuchać… A dzisiaj (właściwie to już wczoraj) rozczarowanych czy zdegustowanych na sali nie widziałem. Przeciwnie – gdy tylko zespół wszedł na scenę, w gruzach legł pomysł usadzenia publiczności na krzesłach. Kilkadziesiąt osób zerwało się z zajętych przed godziną miejsc i do końca skakało pod sceną – być może nieco zasłaniając widok tym, co zdecydowali się pozostać w pozycji siedzącej, za to wyraźnie uskrzydlając muzyków.
Niezłe brzmienie, duże zaangażowanie wszystkich występujących i – wiadomo – znakomity repertuar: „Nowe sytuacje” od deski do deski, a potem jeszcze „Kombinat” oraz „Moja krew” na bis. To był dobry koncert, nie tylko wspomnień czar dla sentymentalnej młodzieży starszej.
Oczywiście, Grzegorza Ciechowskiego nie da się zastąpić, więc – sprytnie – nikt nawet nie próbował wypełnić pustki po liderze Republiki jedną osobą. Zaproszenie trzech wokalistów – o różnych głosach i temperamentach, wspólnie uwijających się po scenie i tylko wymieniających się na froncie – to znakomity pomysł. Dzięki niemu koncertu nie trzeba było porównywać z tamtą, oryginalną Republiką, bo nieco teatralny, czasami wręcz groteskowy charakter tego, co zobaczyłem, podkreślał wyjątkowość i zarazem umowność sytuacji. To był koncert rockowy. Ale to był też spektakl ku czci zespołu rockowego, którego już nie ma. Paradoksalnie, w tej formule najlepiej sprawdził się moim zdaniem szalony, pląsający dziko Budyń, nie gorzej pasował do niej przeskakujący z jednej przerysowanej pozy w drugą Roguc, natomiast najmniej przekonujący był najbardziej naturalny w gruncie rzeczy Tymon – momentami sprawiał wrażenie, jakby nie potrafił sobie znaleźć na tej scenie miejsca. To duże zaskoczenie, bo idąc na koncert spodziewałem się, że właśnie on, kameleon z urodzenia i wyboru, poradzi sobie z trudnym zadaniem najlepiej.
Ciesząc się kultowymi pieśniami Republiki, myślałem też – oczywiście – o niedawnej awanturze dotyczącej wykorzystania wizerunku GC w promocji garniturów. Sprawa nie jest jednoznaczna, bo zderzają się w niej tak sprzeczne pojęcia, jak litera prawa, duch prawa, duch czasów, czas to pieniądz oraz pecunia non olet. Trudno odmówić dzieciom prawa do korzystania z dorobku ojca i trudno odmówić innym dzieciom prawa do oprotestowywania przypadków, które uważają za wątpliwe. Trudno też odmówić kolegom z zespołu czy wreszcie fanom prawa do emocjonalnej reakcji, wszak znaczy to przede wszystkim, że Ciechowski rzeczywiście nie wszystek umarł, że ludzie pamiętają, że im zależy… Dlatego w niedawnym tekście w „Polityce” nie próbowałem nawet osądzać, kto w tym sporze ma rację, ale sprawdziłem, co o podobnych przypadkach sądzą prawnicy i praktycy, zarówno tu, jak i tam, gdzie podobnych (albo i znacznie trudniejszych) historii było więcej.
Nowe Sytuacje wciąż jeszcze mają kilka dat w trasie – w Gdańsku, Łodzi, Dąbrowie Górniczej i Warszawie – których radzę pilnować. Taka okazja może się już nie powtórzyć. Lepiej to zobaczyć i ponarzekać, niż potem narzekać, że się nie widziało.