Władze miasta Krakowa zapowiedziały, że wezmą się za weryfikację ulicznych grajków. I od razu w mediach rozmaitych zawrzało, że to zamach na wolność, że swobody obywatelskie, że wielu wielkich na ulicy zaczynało (tu padały przykłady: Maleńczuk, Hołdys), a inni wielcy (jak Soyka, który przed chwilą na ten temat do mnie z telewizora przemówił) specjalnie w Nowym Jorku po to do metra zjeżdżali, by wirtuozów ulicy posłuchać… No i pięknie, tylko w Nowym Jorku, podobnie jak w równie często powoływanym jako przykład Londynie, kwestia ulicznych grajków / akrobatów / żywych rzeźb i innych tego typu artystów (bo bez wątpienia znaczna część z nich to artyści pełną gębą) została dawno i bardzo szczegółowo uregulowana. W gigantycznym londyńskim metrze buskerzy – bo tak ich tam zwą – mają zarezerwowanych ledwie 25 miejsc „koncertowych” i żeby z nich korzystać muszą nie tylko przejść egzamin specjalnej komisji weryfikacyjnej, ale też zabukować je ze sporym wyprzedzeniem, bo koledzy po fachu już przebierają nogami w kolejce. Po co to wszystko? Po to właśnie, żeby pan Soyka mógł posłuchać w metrze muzyki wykonywanej przynajmniej poprawnie, zamiast narażać się tortury dla duszy i ciała, takie jak zmasakrowana rozklekotanym akordeonem „Ta ostatnia niedziela” czy szlagiery Dżemu wyryczane przez zżulonych hipisów. A takie właśnie rzeczy na ulicach Krakowa słychać nader często. Gdyby to nieco ogarnąć, gdyby uregulować, może częściej przystawałbym posłuchać ulicznych grajków, niż przed nimi uciekał, jak ma to teraz miejsce…
Jedyne, czego się obawiam, to skład takiej komisji weryfikacyjnej przy krakowskim magistracie. Kto ją powoła? Kto w niej zasiądzie? Czy będą to ludzie z głowami na tyle otwartymi, że poznaliby się na pod koniec lat 80. na talencie Maleńczuka, czy też przegoniliby go gdzie pieprz rośnie? Czy pozwoliliby grać na Floriańskiej świętej pamięci Stefanowi, przez tego samego Maleńczuka unieśmiertelnionemu („Póki Stefan gra na skrzypcach/Póty będę miał nadzieję”) – takiemu brzydkiemu, pokracznemu, choremu Cyganowi, a przecież absolutnie niepowtarzalnemu, wybitnemu artyście? Niestety, mam wątpliwości…
Swoją drogą, po raz ostatni widziałem Stefana w towarzystwie Nigela Kennedy’ego. Niesamowite, prawda? Siedzieliśmy przy kawiarnianym stoliku pod Sukiennicami, późnowiosenne słońce pięknie nam przyświecało. Na blacie – Nigela kawa z mlekiem, moja cola i włączony dyktafon. Nagle zza węgła wyłoniła się, jak zwykle z wielkim hukiem, kapela Stefana. On oczywiście zatopiony w wózku inwalidzkim, ledwie już widoczny zza instrumentu, z papierosem przylepionym do wąskich ust, otoczony jedyną swojego rodzaju świtą, która wyglądała na natchnionych artystów i zawodowych bandziorów zarazem. Skrzywiłem się, przeczuwając, że ta głośna wataha zakłóci mój wywiad. I miałem rację, jeszcze jak! Nigel bowiem uśmiechnął się szeroko, zakrzyknął, że ich kocha, po czym skoczył na równe nogi, popląsał kilkanaście sekund i wybiegł grajkom naprzeciw z banknotem w dłoni. Długo nie mogliśmy wrócić do przerwanego wątku, bo po powrocie do stolika wciąż jeszcze podrygiwał przy dźwiękach cygańskiej kapeli, odpływającej w stronę ulicy Szewskiej…
Minęło parę lat. Ludzie zapominają o Stefanie. Gdyby nie był tylko ulicznym grajkiem, tylko Cyganem, takiego muzyka żegnałby kilometrowy kondukt, z transmisją na żywo w TVN24. A tak, nawet nie wiem kiedy i jak umarł. Nie mam pojęcia, czy zniknął z Rynku trzy lata temu, czy może pięć. Nie wiem jak wiele czasu minęło, zanim zorientowałem się, że Stefana już nie ma. Dzisiaj bardzo żałuję, że nie nagrałem jego występu, bo przecież mogłem, setki razy. Ale może ktoś ma takie nagrania? Audio czy wideo, wszystko jedno. Bardzo będę wdzięczny, dobrzy ludzie, jeśli zechcecie się podzielić.
Graj Cyganie…
3