Nie wiem, może się starzeję, ale ostatnimi czasy staram się raczej widzieć szklankę do połowy pełną, niż szukać dziury w całym. Stąd moje ciepłe słowo o tegorocznych nominacjach do Fryderyków, albo szczera chęć dopatrzenia się czegoś fajnego w krajowych preselekcjach do Eurowizji. Naprawdę, starałem się.
Niestety, król jest nagi. Niektóre z konkursowych piosenek bronią się w wersji studyjnej, ale wykonane na żywo, przez wokalistów, którzy nie potrafią śpiewać, albo – myśl pozytywnie Jarku, myśl pozytywnie! – zapanować nad emocjami, przypominają raczej przegląd młodych talentów w Miejskim Domu Kultury, niż eliminacje do międzynarodowej imprezy. Choć, oczywiście, nie wszystkim należą się równie tęgie baty.
Jeśli ktoś nie przetrwał pierwszych trzech wykonawców – czyli Stachurskiego, Det Betales i Man Meadow – nie mogę go winić. Tylko dzięki odwadze lwa, uporowi osła i słynnej na trzy powiaty żelaznej konsekwencji udało mi się nie przełączyć na coś innego. „Jak dobrze wyglądać nago?”, relację z mistrzostw świata w brydża albo telezakupy Mango, cokolwiek… Białorusini z Dali byli nader sympatyczni, choć pachniało amatorszczyzną. IRA, dla odmiany, zawodowo. Niestety, piosenka żadna. Swoją drogą, ten zespół miał więcej szczęścia niż inne. Kiedy odszedł kompozytor ich pierwszych hitów, Kuba Płucisz, świetnie zastąpił go kompozytor późniejszych hitów, czyli Piotr Łukaszewski. Kiedy odszedł Łukaszewski, nikomu nie udało się go zastąpić. No, ale bez przesady, nie można trzy razy wygrać w totka.
Po zmęczonym Gadowskim na scenę wszedł bliżej mi nieznany smutny pan Chamski, chwalony za dorobek serialowy i reklamowy (ponoć zachwalał jakieś drażetki, nie wiem, kojarzyłbym go może, gdyby reklamował boczek albo piwo), i nie był nawet taki straszny. Za to ładna pani i nieładny Włoch owszem, byli bardzo straszni. Potem coś po francusku, o czekoladzie. Zupełnie bez sensu. Renton z sensem, jajami i energią, ale niestety, słabo zaśpiewany (mimo to, brawa dla jurorów za docenienie „I’m Not Sure”). Na koniec Lidia Kopania, która – jak wyznała – tak ciężko pracuje nad swoją muzyką, że nie ma czasu się zakochać. Zaśpiewała chyba najlepiej z wszystkich, ale piosenka, niestety, zupełnie bez charakteru.
Okazuje się jednak, że poziom konkursu nie był najgorszy, jeśli go porównać do popisów tzw. gwiazd, nie wiedzieć czemu upchanych pomiędzy piosenki konkursowe. Nawet przewaga playbacku nie pomogła. Taka na przykład Paulla – brzmiała jakby połknęła Edytę Górniak, ale wyglądała jak Kopciuszek po przejściach. Ktoś kto ją ubrał, umalował i wymyślił tę grzywkę, odrzucaną wprawnym szarpnięciem głowy w tył, powinien zmienić zawód. Było też Blue Cafe… Rurak-Sokal ostatnio robił w jakimś programie za eksperta, który doradzał przyszłym gwiazdom piosenki, jak nie połamać sobie nóg na krętych ścieżkach show-biznesu. Jemu z kolei ktoś powinien podpowiedzieć, że status gwiazdy zobowiązuje i publiczne prezentowanie nieistniejącej piosenki, napisanego na kolanie szkicu, chluby mu nie przynosi. A zresztą, czym ja się przejmuję?
Po którejś z kilku części koncertu (bo TVP oczywiście poszatkowała transmisję na kawałki, żeby obejść ustawę i emitować reklamy, których emitować nie powinna, bo nie wolno jej przerywać programów), pani konferansjerka obwieściła, że w transmisji na żywo najlepsze jest to, że wszystko się może zdarzyć i jest to takie ekscytujące… Fakt, czarny ekran podczas recitalu Ruslany był wielce ekscytujący, podobnie jak histeryczna reakcja realizatora, który nie miał planu B, więc spróbował puścić planszę sponsorską, ale się rozmyślił, po czym spróbował puścić autopromocję, ale się rozmyślił, więc dla odmiany spróbował puścić blok reklam, ale się rozmyślił… W tym czasie awaria w studiu została usunięta i Ruslana znowu wiła się w moim telewizorze. Nie wiem jednak, czy fajnie się wiła, bo reżyser, wyraźnie inspirowany założeniami Dogmy 95, pokazywał ją w krótkich, szarpanych, zblurowanych ujęciach, więc zamiast męczyć wzrok, zabrałem się za produkcję tego wpisu. Co poza tym? Wielokrotnie obejrzeliśmy z lotu ptaka nowy biurowiec TVP i prawdą jest to, co mówili na mieście. Równie to brzydkie, co wypasione. Połączenie siedziby linii lotniczych z kościołem i kiblem w willi nowobogackich…
Last but not least, tematem przewodnim wieczoru były, z racji daty, serduszka, randki i całuski, więc jeśli ktoś trafił na program przypadkiem i nie załapał się na czołówkę, mógł odnieść wrażenie, że to po prostu impreza walentynkowa. A dopóki ważniejsze będą zasuwające dołem ekranu pozdrowienia od Józia dla Rózi, dopóki ważniejsze od muzyki będą popisy baletu i sztuczny śnieg, dopóki eliminacje do Eurowizji będą przez TVP realizowane jak zawody sportowe – dopóty szanujący się artyści omijać będą tę imprezę szerokim łukiem i naprawdę dobrych piosenek tam nie usłyszymy. Szkoda, bo przecież moglibyśmy 100 milionom europejskich telewidzów pokazać coś fajniejszego od Lidii Kopani.