Nie mogę pozbyć się dojmującego absmaku, jaki pozostawił na mej krystalicznie czystej, piękna i dobra łaknącej duszyczce wczorajszy odcinek „Kuby Wojewódzkiego”. Z dwóch powodów. Jeden może i jest błahy, ale drugi bardzo poważny.
1. Współczuję – zupełnie bez ironii – gospodarzowi programu, że grzęda z gwiazdami & celebrytami, które mógłby zaprosić do programu, jest tak krótka i że wszystkich, co się nadawali oraz zgodzili się przyjść już gościł. Niektórych parokrotnie. Współczuję mu też, że choć mało jest w polskich telewizorach większych kozaków, mimo wszystko jest kozakiem za małym, żeby czasem zaprosić postaci ciekawe, ale dla przeciętnego zjadacza TVN-u anonimowe: czyli kogoś spoza klucza „aktor z serialu / muzyk, co go znacie z telewizji / polityk, który pięknie się kłóci w TVN24 / prowadzący inny flagowy program rodzimej stacji”.
Ale przykro było patrzeć, jak wczoraj zupełnie się poddał. Rzucił ręcznik zapraszając jakiegoś biedaczynę, którego przepustką do nieśmiertelności jest to, że był domniemanym narzeczonym Joli Rutowicz oraz tę star wannabe o mentalności stalkerki. Była co prawda cudownie wystraszona i niedorzecznie miła dla tych samych ludzi, których do tej pory mieszała z błotem w nadziei, że Onet to przeklei z jej bloga na stronę główną – ale to chyba za mało, żeby poświęcać jej tyle czasu antenowego. Zresztą, nie wiem, może się mylę. Nie mój czas, nie moje małpy.
2. W programie gościła również Agnieszka Orzechowska, zwana ponoć (ciekawe przez kogo) polską Angeliną Jolie. Zapraszanie do talk-show i wciąganie do niby-dowcipnego, smalltalkowego ping-ponga takich postaci jest równie zabawne, jak poważne dyskusje o polityce z panem Kononowiczem. Jak reklamy z Gracjanem. Jak poszturchiwanie, parodiowanie, wyszydzanie rudych, grubych, jąkałów, ślepych, garbatych, pryszczatych, downów i wszystkich innych nie dość zajebistych, by mogli w jednym szeregu z tym naprawdę zajebistymi stanąć. Grzechem Orzechowskiej jest to, że chce być sławna i kochana, że wbiła sobie do łba jakieś dziwne ambicje, marzenia i aspiracje, więc pan Wojewódzki i pani Czubaszek postanowili urządzić sobie zabawę jej kosztem, raz po razie puszczając oko do telewidza, żeby nie miał wątpliwości kto tu naprawdę jest bystrzakiem, jastrzębiem ironii i krynicą humoru.
Ale spoko – i do tego przywykłem, nie produkowałbym się tutaj, gdyby tylko o to chodziło. Otóż w pewnej chwili stało się coś nieprzewidzianego, coś co nie pasowało do scenariusza. Angelina, zapytana o operacje plastyczne, zaczęła mówić o tym, jak maltretował ją ojciec-alkoholik. Jak złamał jej nos, okaleczył nożem. Masakra… i zarazem temat, w który dziennikarz powinien natychmiast zanurkować. Bo to było coś ważnego, w tym całym nieprawdziwym programie, w którym wszyscy udawali mądrzejszych, piękniejszych i bardziej różowych niż są, to była chwila brutalnej prawdy. Gdyby to był jeden z tych talk-shows, na których Kuba Wojewódzki rzekomo się wzoruje, wysłuchalibyśmy wstrząsającej historii. Może dowiedzielibyśmy się, dlaczego ta dziewczyna woli być Angeliną niż Agnieszką. Może parę milionów rozrechotanych Polaków przestałoby rechotać i przypomniało sobie o przemocy rodzinnej, domowej. Może jednego ruszyłoby sumienie, może drugi zareagowałby na to, co czasem w nocy słyszy za ścianą…
Ale nie, to przecież nieciekawe. Smutne. Mroczne. Poza kręgiem zainteresowań targetu oraz potencjalnie szkodliwe dla brandu. Zanim więc zrobiło się groźnie, Kuba sprawnie uciął wyznanie Angeliny, obrócił w żart i już znowu było zabawnie, kolorowo i światowo.
Tu możecie zobaczyć ten fragment. Zwróćcie uwagę na to, jak jest zatytułowany.