Jak Bóg Kubie, tak Kuba Bogu

Niewinna 😉 anegdota z Jarocina rozpętała na nowo dyskusję, na którą po cichu liczyłem i której nie chcę zostawić jedynie w komentarzach do tamtego wpisu. Tym bardziej, że mój wywód będzie długi i być może mętny, ale z serca płynący.

Część z was zapewne wie, że miałem kiedyś zespół młodzieżowy. Może i nie był wybitny, po jego rozpadzie świat jakoś kręci się dalej, ale wydawaliśmy płyty i kilka (kilkanaście) tysięcy osób kupiło każdą z nich. Nie wiem ilu nabywców znalazły pirackie wersje ze Wschodu (były, mam w kolekcji), w tym na przykład splity z innymi zespołami, których nigdy nie wydawaliśmy, albo tajemnicze kompilacje „Best of Lux Occulta”. Nie mam pojęcia ilu ludzi ściągnęło empetrójki. Wiem za to, że gdyby każdy z nich zapłacił nam choć po kilka groszy (centów, kopiejek…), być może moi, niewątpliwie bardziej uzdolnieni ode mnie, koledzy z zespołu nie musieliby teraz robić nudnych rzeczy, których nie lubią i być może tworzyliby dalej. Może nagraliby coś naprawdę fajnego.

Tak się złożyło, że wciąż jestem twórcą. Piszę. Za jedne teksty każę sobie słono płacić, za to inne mogę publikować za darmo, choćby tu, na tym blogu, ku uciesze własnej i mam nadzieję paru innych osób. Ale kiedy już przestaną się sprzedawać ostatnie gazety, albo kiedy szefowie portali internetowych dojdą do wniosku, że nie warto wydawać kasy na to, co można mieć za darmo (mam nadzieję, że to rozważania czysto hipotetyczne) będę musiał sobie znaleźć jakąś „poważną” pracę. Nie mogę obiecać, że znajdę wtedy czas i siły na bloga… Krytykowanie twórców za to, że domagają się za swoją twórczość wynagrodzenia uważam więc za – uwaga, eufemizm – nierozsądne.

Przegrywanie kaset czy płyt od kolegów to jednak coś innego niż szaleństwo p2p. Podobnie jak czymś innym jest pożyczenie koledze – i drugiemu, i trzeciemu – książki, niech sobie poczyta, a co innego robienie tysiąca kserokopii rzeczonej i rozdawanie każdemu, kto wyciągnie rękę.
Jeszcze 10 lat temu ściąganie, choć zaczynało być równie powszechne jak dziś, nie było powodem do chwały. Dziennikarze – tu muszę nieco własne gniazdo pokalać – nie beatyfikowali tak powszechnie i ochoczo Napstera, jak dziś czynią z Pirate Bay. Co ciekawe, jednocześnie martwi ich to, że portale cytują bezpłatnie zbyt obszerne fragmenty zdobytych przez nich informacji, albo to, że pan Zenek z łóżka polowego sprzedaje za bezcen egzemplarze magazynu, które miały iść na przemiał. Przez co, oczywiście, nakłady lecą na łeb na szyję i uznane tytuły prasowe, jeden po drugim, idą pod topór. Własną twórczość, koledzy, chcielibyście chronić, więc do twórczości innych też nie warto podchodzić z nonszalancją.

Moim zdaniem Kuba, jako autor, ma pełne (!) prawo decydować, w jaki sposób jego twórczość będzie rozprowadzana. Jeśli chce dzielić się lwią częścią zysku z dystrybutorem i wydawcą – jego sprawa. Jeśli zechce sprzedawać piosenki na sztuki (a na pewno zechce, niech tylko ktoś w Polsce opracuje sensowny model takiej sprzedaży) – proszę bardzo. A może będzie chciał jakąś część swoich utworów rozdać za darmo (Wandachowicz jest świetnym przykładem, bo rzeczywiście rozdaje, debiutancką EPkę swojej nowej kapeli, czyli Tryp, tu możecie się poczęstować) – niech rozdaje. Ale stać go będzie na prezenty dla fanów tylko wtedy, kiedy będzie miał jakieś dochody. Jeśli rozda wszystko, lub jeśli sami sobie weźmiecie, będzie musiał pójść do pracy w biurze albo fabryce, a wtedy czasu na śpiewanie i szarpanie strun będzie miał znacznie mniej i motywację też jakby mniejszą…

I nie mówcie mi, że zmienił się model zarabiania na muzyce, że teraz artyści powinni utrzymywać się z koncertów. Bo gdyby nie bilety z hologramami, opaski na przeguby i ochroniarze przy wejściach, gdyby nie kraty w oknach i przewodach wentylacyjnych, empetrójkowicze wchodziliby na koncerty za darmo. Bilety przecież za drogie, obrzydliwy kapitalista-organizator pasie na nich brzuch, a dostęp do kultury powinien być równy dla wszystkich, prawda?

Wiem, że to, co tu wypisuję jest dzisiaj bardzo niepopularne. Nie łudzę się też, że zawrócę kijem Wisłę. Wiem nawet, że ściąganie hurtowej ilości empetrójek czy filmów nie jest w Polsce przestępstwem. I co z tego? Jest wiele głupich praw, które respektuję, choć zupełnie się z nimi nie zgadzam… Ktoś może przytomnie zapytać czy sam nigdy nie ściągam. Nie, nie ściągam. Nie założyłem sobie nawet nigdy konta w żadnym serwisie p2p, nie chcę wiedzieć, jak to się robi, żeby mnie nie kusiło (słabym jeno jestem człowiekiem). Za to przyznaję, że zdarza mi się od kogoś przegrać mp3, żeby sprawdzić jakiś nowy zespół. Ale czuję, że to nie jest fair, więc jeśli kapela mi się nie podoba, CDR ląduje w koszu albo trafia do innego zainteresowanego. Jeśli mi się podoba – również. Z tą tylko różnicą, że wtedy kupuję oryginał. Klnę, jeśli jest drogi, ale kupuję z szacunku do artysty, którego chcę słuchać. I nie mówicie mi, że to głupie i naiwne, albo że nie idę z duchem czasu. Uważam, że to po prostu uczciwe.

Metaforę sobie nawet wymyśliłem, może sztubacką, na pewno fekalną, ale myślę, że trafną: Kiedy ktoś puści bąka w towarzystwie, raczej nie będzie z tego dumny. No, ale kiedy okaże się, że powietrze zanieczyścił też kolega, i jeszcze jeden, i następny, to już nie wstyd się przyznać, prawda? Można to obrócić w żart, można nawet konkurs pierdów zorganizować. Choćby i z podpalaniem… Nikt się nie obrazi, nikomu nie będzie głupio. Ale czy to znaczy, że będzie mniej śmierdziało?

SMS z Jarocina

Pękła mi podeszwa w ulubionych vansach w czaszki (wiem, emo jak cholera :-)) i drugi dzień biegam po Jarocinie z przemoczoną i zziębniętą lewą nogą. Jeśli się nie rozchoruję, to cud będzie. A pisał jakiś światły człowiek w specjalnym, festiwalowym wydaniu „Przekroju”, żeby na festiwale pod gołym niebem brać dobre buty i najlepiej dwie pary, w tym koniecznie kalosze…

Relacja z koncertów będzie jutro w Interii, relacja z noclegu (!) na tym blogu, kiedy już dotrę do domu i trochę odsapnę. A póki co, pyszna anegdota:

Przysiadłem się na chwil kilka do Kuby Wandachowicza, gaworzymy sobie o tym i owym, aż tu nagle dopadają do niego jakieś dwie pijane pannice i wrzeszczą, że Cool Kids Of Death coś tam, że to i tamto. Kuba im coś grzecznie odbąkuje, aż w pewnej chwili jedna chwali się, że była na koncercie CKOD i bardzo jej się podobało.
Ja was na koncercie nigdy nie widziałam – przyznaje się druga. – Ale mam kilka waszych piosenek.
Jak to kilka piosenek? – wtrącam się. – Przecież oni piosenek na sztuki nie sprzedają.
Eee, no wiesz jak, eee, ściągnięte mam.
Kradniesz nasze piosenki z internetu? – ożywił się Kuba.
Tak.
To wypierdalaj!

PS. Uprzedzam, wszystkie komentarze sugerujące, że Kuba zachował się nieuprzejmie, będą kasowane 😉