„Angole mają Venom, Szwajcarzy Celtic Frost, Szwedzi Bathory, a my mamy Kat – absolutnych pionierów i niekwestionowanych liderów mrocznej muzy w tym kraju. Osobną sprawą są teksty Romana, przez wielu z nas otaczane kultem, przez innych wyśmiewane. Ale kto nigdy, po wypiciu taniego wina, nie wykrzyczał ‚Głosu z ciemności’ w kierunku lśniącej tarczy księżyca, ten nie zrozumie… A więc wznieśmy czarę z onyksu i krwią z błony dziewiczej spełnijmy toast ku czci Kata!” – napisałem to 18 lat temu (o w mordę, po co to sprawdzałem?!) we wkładce albumu „Czarne zastępy – w hołdzie Kat”, wydanego przez Pagan Records, na którym kłanialiśmy się najważniejszemu polskiemu zespołowi metalowemu lat 80.
Tak jest, zanim Vader rozpętał swoją wojnę totalną, zanim Behemoth urósł do iście behemocich rozmiarów, Kat wytyczał kierunek rozwoju muzyki ekstremalnej w tym kraju. Oraz prał nam mózgi tekstami Romana, łączącymi młodopolskie obrazowanie, laveyański satanizm i rubaszną, śląską (nie)mądrość ludową. Idę o zakład, że gdyby Roman pisał teksty o efekcie cieplarnianym, polski black metal byłby zjawiskiem marginalnym, za to wszyscy metalowcy znad Wisły byliby dziś wojującymi ekologami. Kat nam to uczynił…
Niestety, już od dekady nie ma Kata. Są dwa. Ten z Romanem Kostrzewskim na sztandarach i ten Piotra Luczyka. Ten pierwszy bardziej aktywny koncertowo (bo ludzie na Romana zawsze przyjdą – i słusznie, facet ma na scenie charyzmę, której pozazdrościć mu może większość polskich śpiewaków, nie tylko metalowych), ten drugi bardziej poszukujący, choć wciąż nieznajdujący. Zresztą, oba błądzą, czego najlepszym dowodem tegoroczne wydawnictwa. Oba Katy wydały płyty akustyczne, na których naprawiają to, co nie było zepsute. Nietrafiony barok i muzyczna megalomania „Acoustic – 8 filmów” kontra nuda i przewidywalność „Buk – akustycznie”? Nie, dziękuję. Poczekam aż panowie pójdą po rozum do siwych głów i dwie połówki znów zostaną złączone. Nie wierzę, że ich spory i wzajemne żale zaszły aż tak daleko, że nie da się tego zrobić…
Póki co, najlepszą piosenką Kata, jaką usłyszałem w tym roku, jest wklejony powyżej cover „Łzy dla cieniów minionych” w wykonaniu mysłowickiej grupy Milcz Serce. Co dobrze świadczy zarówno o samej kompozycji, jak i o muzykach, którzy tak pięknie ją przerobili. Z serca (które milczeć, jak widać, nie chce) polecam też wydany rok temu z okładem album Milcz Serce zatytułowany „Nawyki/Kolizje”, który – mam wrażenie – przeszedł bez echa. A nie powinien.