Dzień Dziecka

Z okazji dnia dziecka życzę wszystkim rodzicom, żeby nie psuli swoim potomkom gustu muzycznego już od kołyski… Co nie jest takie proste, bo większość płyt z muzyką dla dzieci to klęska, albo klęska i zgroza. Jeśli nie Crazy Frog i jej równie straszni krewni i znajomi, to disco polo z głupawymi teksami. A nawet disco polo z fajnymi tekstami, choćby i wierszami Brzechwy. Tak jakbyśmy zakładali, że skoro nasze dziecko jest jeszcze takie małe i głupie, to nie zaprotestuje, to możne je karmić najgorszym syfem, którego sami byśmy kijem nie tknęli. Nic nie kłamię. Nieraz zdarzyło mi się złożyć wizytę znajomym i taką scenkę zaobserwować:
On – fan Sepultury czy innego Radiohead. Ona – w liceum i na studiach owszem, zdarzyło się czegoś mocniejszego posłuchać, jakiegoś Rage Against The Machine, ale teraz to raczej Norah Jones, ewentualnie Leonard Cohen. Ale Ono? Ono dostaje od nich jakieś pitu-pitu o zajączku i pajączku, z kalekimi podkładami wystukanymi na najtańszym casio i wyśpiewanymi drżącym głosikiem przez oazową pieśniarkę, albo wystękanymi falsetem przez dżentelmena, który na weselach zęby i wątrobę zjadł. Nie da się tego słuchać, więc rodzice dzieciakowi płytę nastawiają i sami czmychają do kuchni, z dorosłymi pogadać, a pociecha podryguje do tego jazgotu, no bo rytm wyrazisty, tekst o czymś różowym i miłym, a poza tym do czego ma podrygiwać, skoro nikt jej niczego innego nie puszcza?

Znalezienie fajnej płyty dla dzieci to trudne zadanie. Wiem coś o tym. Lata pracy w terenie i póki co z czystym sercem mogę polecić dwa tytuły:„Ten najpiękniejszy świat” Ewy Bem, z muzyką Jerzego Wasowskiego (Mistrzostwo świata! Swoją drogą, moje dzieci uwielbiają też piosenki z „Kabaretu Starszych Panów”, więc wyśpiewują potem w miejscach publicznych: My jesteśmy tanie dranie…) i „Akademia Pana Kleksa” (tu z kolei kompozycje Andrzeja Korzyńskiego, znowu fachowiec). Od biedy daje radę też płyta „Forever Young” (hity z lat 80. śpiewane przez dzieci) i ta wypasiona składanka z EMI „The Best Kids… Ever!” (chociaż za dużo wypełniaczy na tych czterech płytach i trzeba słuchać z pilotem w łapie). Kolega z pracy podpowiedział mi też, że „Kołysanki – utulanki” Turnaua i Umer dają radę, ale jeszcze nie testowałem na żywym organizmie. Poza tym bieda, więc zamiast puszczać im byle co, gram dzieciakom muzykę dla dorosłych. No, może niekoniecznie Slums Attack (bo jeszcze za wcześnie na te teksty), Slayer czy The Residents też nie (bo lubię swoje dzieci), ale poza tym właściwie wszystko. Może są ode mnie mniejsze i słabsze, ale czemu miałbym zakładać, że są głuche?

PS. Żeby temat dzieci dzisiaj ostatecznie wyczerpać, tu mój tekst o dorosłych dzieciach, które miały to szczęście (i pecha zarazem?) mieć nieprzyzwoicie utalentowanych i obrzydliwie sławnych rodziców.

PS. 2. Małe WuWu jak najbardziej! I jeszcze „Był sobie król” Maryli Rodowicz – tutaj można całości posłuchać. „Zwierz ze Zgierza” czy „O jejku jejku” mistrzostwo… O tym nie pamiętałem, bo kiedy wyszło już przestałem słuchać muzyki dla dzieci, a do własnych jeszcze było daleko. Ale pięknie Pani dziękuję za przypomnienie i zapraszam częściej 🙂 A swoją drogą, może czas na reedycję na CD?