Dobrze znający swą wartość pieszczoch telewidzów nie może znieść myśli, że ręka, która go głaszcze, drapie również za uszkiem Pannę Nikt. Serialową gwiazdeczkę, niedzielną tancereczkę, tabloidową celebrytkę. Kamil Durczok nie chce ubiegać się o tę samą nagrodę, co Katarzyna Cichopek. Ogłosił to dzisiaj na łamach „Dziennika”, a jego kolega po fachu, Jarosław Gugała (szef „Wydarzeń” w Polsacie), postawił kropkę nad i, popisując się barwną metaforą: „Jak można porównywać zawodowe dokonania tej dwójki. To jakby ustawić snopowiązałkę i samolot w jednej kategorii”.
Moja pierwsza reakcja: Brawo Durczok, dobra nasza! Nie daj się Cichopkom tego świata! Miażdż amatorszczyznę, cekiny i kicz stalową pięścią profesjonalizmu! Bądź wierny, idź!
Potem przyszła chwila refleksji. Rzeczywiście, nominowanie Durczoka i Cichopek w jednej kategorii to pomysł kuriozalny. Znacznie gorsze jest jednak to, że kapituła konkursu, którą ów absurd zakłuł w oczy, uległa szantażowi Niny Terentiew. Ta groziła ponoć, że jeśli Katarzyna nie dostanie nominacji kategorii „prezenter roku”, to Polsat wycofa się z konkursu… No i co wielkiego by się stało? Świat kręciłby się dalej, a Polsat po strzeleniu sobie samobójczego gola do PR-owej bramki, przyłączyłby się grzecznie do Wiktorów w przyszłym roku, nie forsując więcej głupich pomysłów. A teraz? Terentiew dowiodła, że wszystko można. Sterroryzowała Wiktory. Podporządkowała konkurs z tradycjami doraźnym celom marketingowym swojej stacji. Nie, żebym się kiedykolwiek Wiktorami nadzwyczajnie zajmował, ale teraz wiem, że przejmować się nimi nie muszę wcale.
A jednak, nic nie dzieje się w próżni. Caryca, przystawiając kapitule pistolet do skroni, tylko zadekretowała proces, który od kilku lat zżera polską telewizję, niezależnie od logotypu wyświetlającego się w prawym górnym rogu. Wmawia się nam, że wszystko jest rozrywką i – co najstraszniejsze! – robią to nie etatowi ekranowi zabawiacze, ale ci, którzy powinni zachować powagę i trwać po wsze czasy w Okopach Świętej Trójcy. Słowem, Kasia Cichopek się w silne ramiona Kamila Durczoka nie pchała. To on zrobił pierwszy krok.
Sukces stacji TVN, czyli chlebodawcy Durczoka, to bowiem sukces dyscypliny z amerykańska zwanej infotainmentem. Czyli połączenia informacji z rozrywką. Przecież „Fakty” TVN i programy publicystyczne tej stacji to festiwal bon motów, błyskotliwych puent i ciętych ripost. Okrętem flagowym TVN24, telewizji w której ITI realizuje swą pokazową ambicję misyjności-mimo-braku-abonamentu, też nie jest magazyn reporterów (a szkoda!), nie program kulturalny (tu ITI wziął przykład z publicznej i wszystko, co się ostało, pokazuje po północy, żeby nie daj Boże, kultura nam młodzieży nie zgorszyła), ani tym bardziej żadne gadające głowy (choć „Loża prasowa” bywa znakomita), ale „Szkło kontaktowe”. Program w stu procentach rozrywkowy, choć na publicystyce, jak na padlinie, żerujący. Owszem, „Szkło…” wyszydza głupotę możnych tego świata, ze szczególnym wskazaniem na miłościwie nam panujących, ale przy okazji bezlitośnie trywializuje każdy problem – od doliny Rospudy, przez dziurę budżetową, aż po zapłodnienie in vitro.
Intencje twórcom infotainmentu przyświecały jak najlepsze. Chcieli bawiąc uczyć. Nie ich wina, że praktyka wykazała, iż jeśli bardziej się bawi, a mniej uczy, to słupki szybciej rosną… Infotainment w wydaniu TVN też odniósł sukces. Co można zmierzyć wspomnianymi już słupkami oglądalności, przychodami z reklam oraz tym, że inne stacje mniej lub bardziej udatnie małpują ich pomysły. Kamil Durczok, bez wątpienia jeden z najlepszych polskich dziennikarzy i zarazem jedna z największych gwiazd tej stacji, również gra w tę grę. Chce czy nie, skoro wszedł między wrony, musi krakać jak i one. Prowadzi więc „Fakty” na tę luzacką modłę i wygłupia się u Szymona Majewskiego, u boku rozszczebiotanej Edyty Górniak. No co, nie wolno mu? Oczywiście, że wolno. Każdy lubi się pośmiać i każdy lubi się zabawić…
Ale dziwić się potem telewidzom, że pomylili „Fakty” z „Jak oni śpiewają?” po prostu nie wypada.