„Incepcja” – pięć minut po przebudzeniu

Miała być nowa jakość w kinie, przełom, rewolucja, arcydzieło. Niestety, choć bawiłem się świetnie, nie padłem na kolana przed „Incepcją”, bo:

a) Brunetka po mojej prawej stronie co trzy minuty wydawała z siebie nieprzyjemny pisk, a do co drugiego pisku dodawała „o ja pierdolę!”

b) Facet brunetki, zapewne do pisków nawykły, chrapał (ciekawe, na który poziom zszedł).

c) Blondynka po mojej lewej stronie głośno chrupała popcorn.

d) Swędziała mnie stopa. Muszę zażyć leki przeciwalergiczne. Albo umyć.

e) Widziałem wcześniej „Vanilla Sky”, „Zakochanego bez pamięci” oraz „Matrix”…

f) …a także „Żądło” i „Vabanki”…

g) …i czytałem „Rękopis znaleziony w Saragossie”.

h) Po jakimś kwadransie każdy, nawet słabo rozgarnięty, widz zrozumiał, że Leonardo bardzo tęskni za żoną, że kocha i że mu głupio. Powtarzanie tego po sto razy – czy to przez mielenie w kółko tych samych scen, czy przez mydlane dialogi pomiędzy nim, a jej cieniem – jest tak „Incepcji” potrzebne, jak głaskanie zboża „Gladiatorowi”.

i) Rzadko pamiętam sny.