Metamuzyka 2 – Songs About Fucking

Niniejszym zaznaczyć pragnę, że Metamuzyka nie dotyczy tekstów jeno, ale równie dobrze obrazków i innych równie istotnych detali, na przykład tytułów płyt czy po prostu nazw & nazwisk. Weźmy na przykład taki „Songs About Fucking” Big Black, rzecz już kultową, klasyczną i w ogóle.

Ale przecież nie nietykalną, z takim tytułem trudno o pomnikowość. Niejaki Kid606, DJ i producent z Wenezueli, rezydujący w Kalifornii, postanowił na swojej najnowszej płycie nawiązać do albumu Big Black oraz osoby lidera tej nieodżałowanej grupy, dziś wziętego producenta, Steve’a Albini’ego. Hołd to, czy szyderstwo – trudno orzec.

Urocze, prawda?

Nie dajcie się tylko nabrać tytułowi piosenki „Lou Reed Gimped”, która znalazła się na „Songs About Fucking Steve Albini”. Nawiązanie do muzyka The Velvet Underground to jedno, ale przede wszystkim mamy tu do czynienia z anagramem nazwiska Miguela De Pedro (tak naprawdę nazywa się Kid606), podobnie jak w przypadku wszystkich innych kawałków z tej płyty (np. „Mild Pureed Ego”, „Periled Emu God” – dobre, nie? ;-)).

Pomijając ostatnią płytę, De Pedro w ogóle ma niezłe osiągi w metamuzycznych gierkach. Oto garść tytułów (kolejność nieprzypadkowa – od tych, które podobają mi się najbardziej do takiego, który warto wspomnieć, choć jest, hmm, mało subtelny):

1. Dramatic Pause Of Silence To Signify The End Of The Album And Beginning Of Additional Songs Included On The CD To Make People Feel Better About Buying The CD Instead Of The Vinyl Version – pół minuty ciszy i cała prawda o gównianych “ukrytych trackach”.

2. Mp3 Killed the CD Star – z pozdrowieniami dla Mariusza Hermy 🙂

3. It’ll Take Millions in Plastic Surgery to Make Me Black – nie wiem czy to kamyk do ogródka Public Enemy, czy raczej (również?) Michaela Jacksona, ale słodkie anyway.

4. Another One Bites The Dubstep – and another one gone…

5. Baltimorrow’s Parties

6. Luke Vibert Can Kiss My Indie-Punk Whiteboy Ass – nie wiem, czy Vibert skorzystał z oferty.

Hardcore i taśma klejąca

Uff, w pięknym stylu odreagowałem walentynki, Eurowizję, audiotele i grypopochodną nudę. W uszach mi gwiżdże, ale jest dobrze. Bardzo dobrze.
Najpierw Small Things, czyli noise’owo-jazzowo-minimalistyczne trio z Michałem Bielą, Ściankowym basistą, w składzie. Czasem brzmiało to bardzo intrygująco, czasem nieco pretensjonalnie i nazbyt artystowsko, ale czekam na płytę. Na majspejsie napisali, że będzie wiosną i oby nie kłamali.
Potem Girls Against Boys. Głośno. Napotkany w szatni Biela twierdził nawet, że zbyt głośno, ale mi się podobało. Czasem fajnie dać sobie trochę podniszczyć słuch. Dwa basy dudniły niemiłosiernie w dole, a kiedy Janney przesiadał się na parapet było jeszcze ciężej. Głównie transowo, hipnotycznie, w średnim tempie, od czasu do czasu zrywali się do nieco skoczniejszych rytmów. To ta sama rodzina, te same wibracje, co Neurosis czy Helmet – więc jak tu ich nie lubić?
W pewnym momencie Janney chciał coś podkleić i sięgnął po taśmę. Zauważył to McCloud. – Widzicie, jesteśmy tacy starzy, że potrzebujemy dużo taśmy klejącej – rzekł do mikrofonu. Nie dziwię się. Od tych ich dudniących basów nogawki spodni furgotały mi jeszcze w taksówce, więc jeśli bawią się tak co wieczór, bez kilometrów taśmy klejącej dawno już rozpadliby się na drobne kawałki. Oczywiście, z wielkim hukiem.

PS. A właśnie! Agencja, która zorganizowała u nas koncerty Girls Against Boys na odwrocie biletu odgraża sie, że lada moment sprowadzi do Polski (mam nadzieję, że i do Krakowa) Pivot. Trzymam za słowo.