Przy okazji mojego natrząsania się z polskiego singla Manowar (Gdym mały biuł na rięce brałeś mie, Ojcie…), jeden taki maruda z zaprzyjaźnionego forum zapytał, czy zastanawiałem się kiedyś, jak Anglicy odbierają moje śpiewanie w Lux Occulta. Strzał był celny, ale odbił się od złotego puklerza (dzieło najlepszych płatnerzy helweckich) mojego wnikliwego i analitycznego umysłu 😉 Bo po prawdzie, w nielicznych szeptankach i melorecytacjach zapewne kaleczyłem mowę Szekspira, ale w przeważającej części piosenek nie śpiewałem przecież, lecz darłem mordę. Krzyczałem, wrzeszczałem, ryczałem, gulgotałem, bulgotałem, burczałem i charczałem. Wokalizy w takiej formie, atonalnej i amoralnej (dla większości śmiertelników również asłuchalnej, he, he) niewiele mają wspólnego z ludzką mową i takie niuanse jak akcent czy system fonologiczny języka schodzą tu na dalszy plan. To jest piekło i szatani, a nie jakieś tam bułkę przez bibułkę…
I tu mnie olśniło! Eureka!!! Międzynarodowe sukcesy polskiego ekstremalnego metalu, jazzu i elektroniki to nie przypadek. Nie chodzi bynajmniej o to, że więcej rodzi się u nas potencjalnych Nergali niż Edyt Górniak (chociaż cholera wie, może to Czernobyl zbiera swe odroczone żniwo?). Nie chodzi też o to, że w gatunkach brzydko nazywanych niszowymi jest mniejsza konkurencja, niż w mainstreamie – bo to argument ignoranta, który nie ma bladego pojęcia, ile płyt z łomotem, albo ile wydawnictw z elektroniką ukazuje się każdego tygodnia, miesiąca… Polski śmierć metal, jazz i elektronika są cool, bo albo wokaliści traktują swój głos jak instrument (co dotyczy zarówno growlingu, jak i szalonych wokaliz Urszuli Dudziak), albo w ogóle nie śpiewają. Vader, Behemoth, Komeda, Urbaniak, Sing Sing Penelope, Skalpel, Czubala, Catz N’Dogz, Bednarczyk nie kojarzą się tam, za siódmą górą i za siódmą rzeką, ze sprzedawcami kebabów, sprzątaczkami i tymi fachurami, co to nie potrafią odróżnić walk-in fridge od walking fridge.
Wnioski? Przestańcie śpiewać. Albo róbcie to jak Kapela Ze Wsi Warszawa. Oni tam, na Zachodzie, tak nie potrafią. Jest jeszcze trzecia droga – chcecie robić karierę na Zachodzie, to pakujcie walizki i wyjeżdżajcie na Zachód. Po trzech miesiącach intensywnego kursu języka angielskiego metodą Callana, nie wystawiając nosa z Warszawy, może poradzicie sobie w telemarketingu, ale nie na liście „Billboardu”.