A było to tak… W trzeciej klasie liceum profesor Klein – najlepszy nauczyciel jakiego spotkałem i w ogóle jeden z najważniejszych ludzi w moim życiu – postanowił wysłać mnie na olimpiadę polonistyczną do samego Rzeszowa. Żebym się nie zgubił po drodze, miałem w Krośnie dołączyć do dosiadającej się grupy krośnieńskiej. Tylko jak się poznamy?
– Kup sobie „Politykę” na drogę. Na pewno będziesz jedyną osobą w pekaesie z „Polityką” w ręku, a przy okazji może dowiesz się czegoś ciekawego o świecie – zaproponował Klein, z właściwą sobie delikatną nutą złośliwości.
No dobrze, ale „Politykę”? Dlaczego „Politykę”? Nie mógłbym kupić czegoś dla ludzi?! W moim domu „Polityki” się nie czytało, a nazwa pisma kojarzyła mi się jak najgorzej – jak to siedemnastolatkowi polityka – ale cóż było robić? O takie rzeczy z Edwardem nie warto było się spierać. Niech już będzie moja krzywda.
Empatyczni koledzy z klasy, a zarazem członkowie fenomenalnego zespołu Stypa – który istniał przez dwa lata, ale próby i koncerty miał tylko na długiej przerwie, w licealnej szatni – zainspirowani moim dramatycznym losem stworzyli nawet pieśń, której kawałek tekstu pamiętam do tej pory: Kup „Politykę”, wsiądź do autobusu / Wygraj olimpiadę, postaw flaszkę z musu.
Cóż, nie wygrałem. Raczej nawet jakby wręcz przeciwnie. Ale za to było bardzo miło, poznałem fajnych ludzi i… poznałem pismo, które od tamtej pory najbardziej cenię spośród wszystkich polskich tygodników opinii (choć tu oczywiście serce cicho łka za „naszym” „Przekrojem” 😉 ).
Dzisiaj sam jestem dziadkiem i mam zaszczyt współpracować z „Polityką” od – ale ten tempus fugit! – pięciu lat. To mgnienie oka ledwie i tylko garstka tekstów w porównaniu z piękną, sześćdziesięcioletnią historią dostojnej jubilatki, ale co tu dużo ukrywać, jestem dumny z tego, że mogę choćby w tak skromnym stopniu tę historię współtworzyć.
A „Polityce” życzę stu lat w dobrym zdrowiu i wysokim nakładzie.