Dowiedziałem się wczoraj z głównej Onetu, że „Debiut” Czesława jest na pierwszym miejscu OLIS-a, bo wokalista zaśpiewał gościnnie cover Metalliki na nowej płycie Acid Drinkers: „Ten duet musiał spowodować ogromny wzrost popularności muzyka – i co za tym idzie zwiększoną sprzedaż jego płyt”. Nie wiem jak autor tej karkołomnej koncepcji wyliczył, że dzięki płycie, która jest na pozycji piątej rzeczonej listy, album faceta, który odśpiewuje tam ledwie epizodyczną rolę, znalazł się na samym szczycie. Nie wiem też dlaczego ktoś, kto pisze podsumowanie najlepiej sprzedających się płyt nie ma pojęcia, że Empik (a więc największy polski sprzedawca) robi właśnie z „Debiutem” akcję promocyjną – wystawił go przy kasach i w przyjaznej cenie 19,90, i może właśnie dzięki temu Czesław znów szczytuje. Nie wiem też, dlaczego tylko Mystic potrafi w tym kraju sprzedawać płyty – może tylko im zależy?
Wiem za to, że na normalnie funkcjonującym rynku Czesław Mozil nie powinien świętować pierwszego miejsca „Debiutu” 29 miesięcy po premierze, że wokalista jest silny słabością konkurencji. No bo gdzie są te wszystkie wielkie zespoły z Inwazji Mocy, gdzie pięknie śpiewające panie (tylko Chylińską i Dąbrowską stać było w ostatnim czasie na więcej niż epizod w czołówce OLIS-a), gdzie gwiazdy tańczące w TVN-ie? Gdzie produkty z „Fabryki gwiazd”, idole z „Idola” i utalentowani wokaliści płci obojga z „Mam talent”? Gdzie śpiewający (podobno) rezydenci Pudelka? Gdzie się podział polski pop? Oj, nie spodziewał się Czesław, wybierając tytuł swojego drugiego albumu solowego – to „POP” właśnie – że rzeczywistość dopisze do jego ironicznej zagrywki tak poważne drugie dno.
Owszem, polska muzyka na OLIS-ie dominuje, ale ci wszyscy, których w mediach na wyrost nazywa się największymi polskimi gwiazdami nie wytrzymują konfrontacji z niemal anonimowymi poza swoim środowiskiem raperami, wykonawcami alternatywnymi czy metalowcami, którzy mają fanów mniej licznych, za to wiernych i zdyscyplinowanych. I nie pomoże ustawowe zmuszanie radiowców do grania polskich piosenek, bo politycy i urzędnicy owszem, mogą opracować procentowe parytety, ale nie zdecydują za dyrektorów programowych, co to będą za piosenki. Dostaniemy więc jeszcze więcej Kombii i cudownie nawróconej na italo disco Agnieszki Chylińskiej. W najlepszym wypadku! Bo czarny scenariusz jest taki, że w ogóle nie będzie więcej nowości, za to hitami sprzed dwóch i trzech dekad nasz Wewnętrzny Mamoń będzie się cieszył trzy razy częściej.
Dziwili mi się mądrzy i życzliwi ludzie, że oglądałem transmisje koncertów opolskich. No fakt, oglądałem. W kratkę, bom wrażliwy i mnie szlag szybko trafiał, ale oglądałem. Pamiętam bowiem czasy, kiedy tam naprawdę coś się działo, kiedy Opole było ważne. Nawet jeśli nie była to sztuka wysokich lotów, wiadomo było, że ci artyści się podobają, że są słuchani, że ich piosenki śpiewa cała Polska. Dzisiaj Opole jest tylko urągającą własnej tradycji akcją autopromocyjną TVP, świadectwem tego, że polska piosenka umarła, a już na pewno ledwie zipie… Za to polska muzyka owszem, ma się całkiem dobrze. Jeśli nie wierzycie, wybierzcie się na koncerty towarzyszące bardzo zacnej imprezie Don’t Panic We’re From Poland – tu jest życie, tu na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli nie będzie to nowa lepsza Monika Brodka, to The Complainer, też nowy i lepszy, albo zawsze znakomity Maciek Cieślak, tym razem w towarzystwie uroczych Księżniczek. I jeszcze Kapela Ze Wsi Warszawa, i Julia Marcell, Gaba Kulka, Orange The Juice, Paula i Karol, Pustki, The Car Is On Fire, Paris Tetris, Levity… – każdy inny i wszyscy świetni.
Nie ma więc tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dopóki mamy tylu dobrych wykonawców to tak po prawdzie – po co nam pop? Ja tam nie będę po nim płakał.