Menedżerka

Kilka dni temu niezawodnie opiniotwórcze media doniosły, że najlepsza menedżerka świata została jurorką „X-Factor”. Poczułem się lekko zaniepokojony tym déjà vu o sile wodospadu, no bo przecież Sharon Osbourne jurorką „X-Factor” była od października 2004 roku, więc co to za news? Klikam… aaaaa, nie, spoko. Chodziło o drugą najlepszą menedżerkę świata, o Maję Sablewską.

Nie pisałbym jednak tych słów, gdyby nie wiadomość dzisiejsza – „Koniec współpracy Górniak i Sablewskiej” rzeczowo informuje Onet, „Górniak zwolniła Maję” dramatyzuje Pudelek… Tak czy owak, panie które jeszcze niedawno w telewizjach śniadaniowych tak sobie słodziły, że musiałem poranną kawę solić dla przeciwwagi, które kochały się jak dwa Michały, od dziś murem podzielone. Górniak twierdzi, że ma plany równie wybujałe jak ego (no, może nie dosłownie cytuję), wymaga dyspozycyjności i poświęcenia, a kiedy Sablewska siedzieć będzie w telewizorze, to nie będzie biegać za jej sprawami. I wiecie co? Myślę, że ma rację. Bo menedżer nie jest po to, żeby brylować i śmietankę spijać, ale żeby zapierdzielać.

Na czym polega ta legendarna menedżerska skuteczność Mai Sablewskiej? Najpierw była Doda. No, sorry, ale Doda to samograj. Menedżera do kontaktów z mediami nie potrzebuje, bo media, jak jakieś fiordy, z ręki jej jedzą. Za to jeśli chodzi o decyzje wizerunkowe, repertuarowe itp. – z tym nie było najlepiej, więc nie ma się czym chwalić. Potem była – mam nadzieję, że nie przekręcam imienia – sympatyczna niewątpliwie Marina. Czyli piosenkarka, której nigdy nikt nie słyszał i której kariera muzyczna wciąż, mimo intensywnego wsparcia prasy kolorowej i telewizji śniadaniowej, jakoś nie wystartowała. W końcu z wielkim hukiem roztrąbiona na cztery strony świata współpraca z Edytą Górniak, której punktem kulminacyjnym i największym osiągnięciem był fakt roztrąbienia na cztery strony świata współpracy z Edytą Górniak.
W sumie to się Mai nie dziwię, że przycupnęła na krzesełku jurora „X-Factor”, bo to w szołbizie szansa, jakich mało. Jakbym był młodszy, ładniejszy i mądrzejszy, to też bym marzył o tym, żeby w takim jury zasiąść, bo to i pieniądze, i sława, i koreczki serowe, i nawet napoje energetyzujące za free… Ale nie dziwię się też rozgoryczeniu Górniak, która oczekiwała, że Sablewska dbać będzie o jej popularność, a nie własną. Rozczarowanie to może być tym boleśniejsze, że Górniak Sablewską do „X-Factor” na własnym grzbiecie zawiozła, ciągając ją przez ostatni rok po tych wszystkich telewizjach i gazetach, z faktu współpracy z nią robiąc newsa ważniejszego od jakichkolwiek, prawdziwych lub domniemanych, artystycznych przewag. Kto wie, może się nawet Edyta czuje wykorzystana? Tajemnicą poliszynela jest w branży trudny charakter Górniak, więc może od początku plan Mai był taki: zrobić trochę zamieszania, ściągnąć światła reflektorów na siebie i prysnąć przy nie tyle pierwszej, co najlepszej okazji?

To wbrew pozorom nie jest diss na Maję Sablewską, bo jej kariera mnie ani ziębi, ani grzeje. Sablewska, wbrew temu, co się powszechnie mówi, nie robi w branży muzycznej, ale celebryckiej – i paradoksalnie, właśnie dlatego jest świetnym przykładem na to, że jedną z przyczyn niewydolności polskiego muzycznego mainstreamu jest brak prawdziwych menedżerów. Tych doświadczonych, ogarniętych i skutecznych. Profesjonalistów, co to są silnikami karier swoich podopiecznych i nie chcą sami robić za karoserię, można zliczyć na palcach jednej ręki. No, może dwóch. Większość rodzimych artystów, nawet tych topowych, nie ma menedżerów (albo za takowych uważa swych agentów koncertowych). Jedni myślą, że sami najlepiej wiedzą, jak pokierować swoją karierą (co jest śmieszne), inni po prostu nie chcą dzielić się kasą – co jest o tyle zrozumiałe, że to nasze polskie korytko wcale nie jest takie przepastne, jak można by sądzić na podstawie medialnego blichtru. Bo łatwo się przemalować na Hollywood, ale zarabiać trzeba w Krakowie, Radomiu i Pułtusku, a tam płacą w polskich złotych. Menedżer tymczasem, żeby naprawdę dać radę, musi poświęcić swemu podopiecznemu mnóstwo czasu i energii. Nie da się tego robić dobrze po godzinach, z doskoku, albo zajmując się równocześnie karierą 15 innych star wannabies. Lub własną.

Swoją drogą, czekam na doniesienia, kto tym razem odważy się zmierzyć z legendą oraz niewątpliwie świetlaną przyszłością Edyty Górniak. To jedna z moich ulubionych telenowel.

Radiowa piosenka

Pytają mnie ludzie od roku, co myślę o związku Nergala z Dodą. Niestety, niewiele o tym myślę, bo niby dlaczego miałbym? Ufam, że Nergalowi też snu z powiek nie spędza kwestia, z kim dzieli łoże Szubrycht…

Ale niedawna wiadomość – niesprawdzona, przyznaję – jakoby Ner miał napisać piosenkę dla swojej oblubienicy, to już zupełnie inna para kaloszy. Z jednej strony, uważam, że to naturalna kolej rzeczy. Skoro są razem w życiu prywatnym, to czemu nie mieliby się zbliżyć, jeśli nie na scenie, to chociaż w studiu nagraniowym? Bo „Księga Praw i Obowiązków Liderów Prawdziwych Zespołów Blackmetalowych” zabrania? Tego bym nie lekceważył, jeśli mu bardzo zależy na młodocianej – a przez to radykalnej – części publiczności Behemoth. Ale że nie jestem ani młodociany, ani radykalny, mam w dupie obowiązki wynikające z tego, że ktoś ma o mnie jakieś wyobrażenie i zgaduję, że Nergal też zaczął je tam mieć. Dowodem nie tylko publiczne wystąpienia z Dorotą, ale na przykład obecność na nowej płycie Czesław Śpiewa. I dobrze, popieram… Zawsze wkurzał mnie ten dysonans metalowej mentalności – z jednej strony płaczemy, że spycha się nas do getta, śpiewamy pieśni o tym, jak to dobrze być wolnym (smoki/orły/kruki lecące w kierunku zachodu słońca/księżyca/niebotycznych gór to podręczna metafora w tym temacie), ale kiedy ktoś od środka próbuje metalowy folwark otworzyć, to się lament podnosi, że Targowica, zdrada i zaprzaństwo…

No, ale nie o tym miało być. Miało być o piosence Nergala dla Dody. Jeśli naprawdę to robi, sporo ryzykuje. Całe swoje dorosłe życie doskonalił sztukę wykuwania z gitary groźnych, deathmetalowych riffów i jak wiemy, robi to na światowym poziomie. Ale czy to znaczy, że potrafi ułożyć poprockowy numer do radia? Nie wiadomo. Jeśli mu się uda – czapki z głów. Oznaczać to będzie, że jest nie tylko świetny w swojej wąskiej specjalizacji, ale że jest znakomitym, wszechstronnym muzykiem.
A co jeśli zaproponuje coś niekoniecznie złego, ale po prostu przeciętnego? Pal licho, że narzeczona nie będzie miała przeboju, gorzej że wszyscy, którzy źle życzą Nerowi (a paru takich się znajdzie), będą mogli piać: Popatrzcie, co to za gówniany gatunek ten death metal, skoro taki średniak może być tam królem. Hity dla radia – oto prawdziwa sztuka!

Przyznaję zresztą i ja, napisać naprawdę zgrabny, chwytliwy, a zarazem mało obciachowy numer do radia to duża sztuka. Nie stąd wiem, że sam próbowałem, bo mi dobry Bóg takiego talentu poskąpił, ale stąd, że co otworzę radio, to jedno mnie nachodzi spostrzeżenie: Muzyki z nim dużo, dobrej mało.
Jeśli więc zapytacie mnie, co sądzę o tym, że Nergal komponuje dla Dody, odpowiem bez namysłu: Trzymam kciuki.

PS. Nie powinno byc źle 😉 Zobaczcie tylko:

Wiosenna ramówka

W kraju wielkie poruszenie, bo stacje telewizyjne ogłosiły wiosenną ramówkę.

TVN rezygnuje z publicystyki i stawia na rozrywkę. Pod nóż idą więc „Kawa na ławę”, „Szymon Majewski Show” i „Teraz My”. Sekielski i Morozowski namówili Dodę, by usiadła na kolanach dyrektorowi Miszczakowi, ale nie pomogło. Marcin Prokop został w telewizji śniadaniowej warunkowo. Musiał obiecać, że nie będzie używał zdań wielokrotnie złożonych, a dowcipy ograniczy do tych z genitaliami w roli głównej. Ten drugi, mały, za bardzo się wymądrzał, więc w ramach pokuty musi teraz robić słupki kanałowi TVN Religia. Na korytarzach Wiertniczej przezywają go teraz Szymon Słupnik…

W zwolnione miejsce TVN wprowadzi program, w którym Anna Mucha gotuje oraz inny program, w którym Anna Mucha, w ramach nadludzkiej walki o utrzymanie rozmiaru 36, ostentacyjnie wyrzuca do klozetu to, co ugotowała w tym poprzednim programie. Hitem wieczornego pasma będzie reality show „Big Bang”, w którym Anna Mucha, Dorota Gardias i Kinga Rusin walczą w kisielu. Z Kubą Wojewódzkim. Stacja wielkie nadzieje pokłada też w nowym serialu kryminalno-obyczajowym „Tomek Te”, w którym Anna Mucha wciela się w agenta UOP, rozpracowującego siatkę przestępców, wymieniających się nielegalnymi plikami wideo z co lepszymi momentami „You Can Dance”. Hersztem gangu będzie Ten Co Grał Papieża. Nie pojawi się na ekranie, ale jego złowroga obecność będzie wyczuwalna. Po godzinach Tomek udziela lekcji jogi, by zarobić na operację zmiany płci. Na macie pozna Zuzannę (Paweł Małaszyński), dyrektorkę dużej firmy PR, która zakocha się w nim na zabój, rzuci pracę i wstąpi w związek partnerski. Potem adoptują szóstkę sierot z Haiti oraz Białorusi i będą żyli długo, i szczęśliwie. – To serial o życiu mieszkańców wielkiego miasta, o uczuciach, o tolerancji. Chodzi nam o to, żeby bawiąc uczyć – mówił na konferencji prasowej Edward Miszczak.

Polsat z dumą ogłosił, że udało im się zakupić jeszcze jeden film z Chuckiem Norrisem. Dostali go cudem, w likwidowanej wypożyczali wideo na Ursynowie. Brakuje co prawda dwóch minut w środku, ale stacja jest doskonale przygotowana na takie ewentualności – wrzuci się blok reklamowy tak długi, że po jego zakończeniu nikt nie będzie pamiętał, co działo się w filmie, zanim ruszyły proszki do prania i preparaty witaminowe. Poza tym Polsat też stawia na rozrywkę. W ramach pasma z hitami filmowymi obiecał odpalić dwa wulkany, zburzyć trzy wieżowce, zatopić pół tuzina statków, strącić przynajmniej jeden samolot tygodniowo, a raz w miesiącu zafundować nam trzęsienie ziemi, pożar, powódź, albo chociaż gradobicie z piorunami. Najmocniejszym punktem wiosennej ramówki Polsatu ma być jednak muzyczny show, w którym jedna z jurorek włoży drugiej palec do oka, a prowadzący omyłkowo opluje operatora.

TVP nieśmiało podała do wiadomości, że u nich nie będzie wiosny, tylko przednówek. W związku z zaciskaniem pasa w „Szansie na sukces” Wojciecha Manna zastąpi Krzysztof Materna, spada „Teleranek” i taki jeden program o teatrze, którego i tak nikt nigdy nie widział, bo był nadawany w pierwszy wtorek miesiąca, o drugiej nad ranem. Wydano też okólnik, w którym zobowiązuje się wszystkich pracowników TVP na stanowisku poniżej dyrektora (czyli, jak obliczyły związki zawodowe, blisko 1/3 załogi) do nie sięgania do cukiernicy. Obojętnie, kawa czy herbata – ma być gorzko. A sponsorom sprzeda się to jako akcję Zrzuć Z Nami Zbędne Kilogramy. Gości zewnętrznych zaprasza się na Woronicza z własnymi ciasteczkami (życzliwie podpowiadam, że w redakcji sportowej zadowolą się krakersami, ale biuro reklamy poniżej delicji nie zejdzie).

Jest i dobra wiadomość. Wraca „Pegaz”! Niestety, zabrakło funduszy na skrzydła, więc najstarszy polski program kulturalny będzie się teraz nazywał „Koń jaki jest, każdy widzi”.

Zima, musi być zimno

Ktoś dzisiaj wszedł na mojego bloga wpisując w googla frazę „jebana zima”. Lepiej bym tego nie ujął.

Scorpions ogłosili koniec kariery. Po czym uściślili, że w marcu ukaże się jeszcze jedna studyjna płyta, po czym ruszą na pożegnalną trasę koncertową, która potrwa kilka lat. Sprawdzony patent. Kiss na tej sztuczce objechali glob ze trzy razy, wydali kilka koncertówek i wypasionych DVD, aż w końcu, bezgranicznie wzruszeni pożegnaniem, które zgotowali im najwierniejsi fani, w drodze wyjątku postanowili nagrać dla nich jeszcze jeden materiał studyjny. A potem oczywiście ruszyć w kolejną ostatnią trasę…

Rozmawiałem z Alanem Parsonsem. Zapytałem go, jaka będzie nowa płyta, za której nagrywanie już się ponoć wziął.
Klasyczny, rockowy Alan Parsons Project – odpowiedział. – Na poprzedniej płycie eksperymentowaliśmy trochę z elektroniką, ale fani uważają, że to nie dla nas.
Mają rację?
Z wynikami sprzedaży się nie dyskutuje.

W „Teraz My” lśniła Królowa Doda Pierwsza. Sekielski i Morozowski bardzo chcieli dowiedzieć się, czy lepiej całuje Tusk czy Kaczyński, ale ponoć obaj stali jak kołki. Poza tym piosenkarka kilkanaście razy zapewniła redaktorów, że jest artystką oraz kilkadziesiąt razy podkreśliła, że nie interesuje się polityką i nie ma na ten temat nic do powiedzenia. Raz zauważyła przytomnie: – Nie wiem, po co mnie tu zaprosiliście?

Widzicie państwo, to muszą być te anomalie pogodowe związane z efektem cieplarnianym… Bo choć jebana zima, to i tak sezon ogórkowy.

Quiz bez nagród (i bez sensu)

QUIZ – JAK DOBRZE ZNASZ RODZIMY SZOŁBIZ?

Wskaż prawdziwą wiadomość. Nagród nie przewiduję. Zwycięzca niech żyje satysfakcją, że jest ostatnim sprawiedliwym, który cokolwiek jeszcze z tego rozumie.

1) Robert Pattinson (gwiazdor „Zmierzchu” – nie znam, ale mówią, że hit) powiedział dziennikarce Onetu, że jako dziecko słuchał polskiego hip-hopu.

2) Gracjan Roztocki w trosce o swój wizerunek wynajął menedżera. Poza tym planuje nagranie debiutanckiej płyty.

3) Maciej Maleńczuk wystąpi z dancingowym repertuarem w filharmonii.

4) Muzycy Green Day pogratulowali Dodzie nominacji do nagrody MTV w kategorii najlepszy artysta europejski.

Wpis faceta, który widział Dodę nago*

„Zobacz prace graficiarza, którego kocha Jolie” – oto jak informację o wystawie dzieł Banksy’ego zatytułował portal tvn24.pl. Nie Pudelek, ani nawet żaden portal masowego rażenia, ale serwis, który – jak mi się wydawało – adresowany jest do ludzi, którzy mają coś pod sufitem. Cokolwiek.
Ten tytuł to oczywiście żadna wpadka tvn24.pl, ale element przemyślanej strategii. Otóż media, którym nie wypada zajmować się majtkami piosenkarek i celulitem serialowych gwiazdek, żeby podkręcić sobie słupki, pokazują nawet poważne tematy przez pryzmat celebrytów. Krótkowzroczna jest to polityka (po nas choćby potop… idiotów), ale pewnie skuteczna, skoro w Internecie stosują ją już wszyscy, a poza siecią większość. Tylko potem niech się Durczok nie obraża, że go wrzucają do jednego worka z Cichopek…

Niedługo pewnie będziemy czytać takie newsy:

Wczoraj w mieście, w którym Alicja Bachleda-Curuś obściskiwała się w bramie z Colinem Farrellem, miała miejsce premiera nowej inscenizacji opery „Tosca” (MROŻONY KURCZAK W „TESCO” – TYLKO 3.99 ZA KILOGRAM!) Giacomo Pucciniego, kompozytora z kraju, w którym Silvio Berlusconi dał się sfotografować z ptaszkiem na wierzchu, w towarzystwie cycatej blondynki. Doskonałe recenzje zebrał baryton, o którym nigdy nie słyszała Mandaryna oraz sopranistka, która ma takie same inicjały jak Britney Spears.

Albo i takie:

Bank, w którym pieniędzy nie trzyma Madonna, zamknie w najbliższym czasie 35 placówek (to tyle, ile domów ma Robbie Williams) – informuje „Parkiet”, gazeta w której nie przeczytacie o romansie Borysa Szyca z tajemniczą brunetką.

Pocieszająca jest tylko myśl, że za 50 lat o Angelinie Jolie nie będzie nikt pamiętał, za to o Banksym owszem. Tak będzie, prawda? No proszę, niech ktoś potwierdzi, że tak właśnie będzie.

* Dodę nago widziałem oczywiście w „Playboy’u”. Fajnie wyszła.

Zamiast Eurowizji

Ludzie pytają mnie, co sądzę o randce Nergala z Królową. Oczywiście, nie rozumiem jak można pić Warkę Strong. Poza tym, wymyśliłem dowcip:
– Co zrobił Radek, kiedy dowiedział się, że Doda romansuje z Nerem?
– Założył zespół. Iron Majdan.

Słabe? Przykro mi, ale to wszystko, na co mnie stać.

Ostatnio zastanawiałem się, skąd brać gwiazdy na akademie i proszę – holenderski zespół Hail Of Bullets (nowy fetysz metalowców zafascynowanych oldskulowym brzmieniem, założony przez byłych muzyków Gorefest, Asphyx i Thanatosa) zapowiada mini-album zatytułowany „Warsaw Rising”. Utwór tytułowy jest oczywiście „tragiczną opowieścią o krwawym powstaniu warszawskim w 1944 roku”. Premiera latem, więc Muzeum Powstania Warszawskiego śmiało może Hail Of Bullets ściągać, akurat zbiegnie się to z czasem promocji płyty.
Boję się tylko, jaka będzie odpowiedź Sabaton, kiedy dowiedzą się, że Polacy mają już nowych ulubionych metalowców. Proponuję odpuścić tematykę wojenną i nagrać album koncepcyjny oparty na „Nad Niemnem”, albo chociaż serię singli poświęconą nowelkom pozytywistycznym: „Dym”, „Janko Muzykant”, „Dobra pani”, „Mendel Gdański”, „Nasza szkapa”… Pieśni ku czci polskiego oręża można wykonywać tylko z okazji ważnych rocznic, a z takim repertuarem mogliby śmiało ruszyć w trasę po salach gimnastycznych.

Piszę te pierdoły, bo muszę się czymś zająć w trakcie transmisji półfinałów Eurowizji. Nie wiem, czy obniżyła mi się tolerancja, czy jest tak źle, jak jeszcze nigdy nie było? Pal licho piosenki, choć mam wrażenie, że też są jeszcze gorsze, niż w latach ubiegłych. Ale kostiumy i choreo w tym roku, to dopiero jest masakra! Ktoś z was widział Albanię? Nimfetka w stroju baletnicy, potwór z Błękitnej Laguny, dwóch wojowników ninja z makijażem á la Joker plus niewieści chórek z tragedii antycznej rodem. Ukrainka jak z seks szopu, uwięziona w jakichś trybach, z których porywają ją rzymscy wojacy. Girlsband z Irlandii przebrany za zespół rockowy. Na koniec Holandia. Mój Boże, co to jest?! Nie umiem tego opisać… Na tym tle Lidia Kopania była do bólu zwyczajna. Ale dała radę, nie musimy się wstydzić. Niezależnie od tego, czy przejdzie dalej, czy nie.

Trudne słowo na „p”

Dzisiaj będzie wulgarnie, ale co robić, life is brutal… Czasownik „pierdolić” i jego pochodne to wielki wkład polszczyzny w światowe dziedzictwo kultury. Nie dość, że pięknie brzmi – ach, to „rrrr”! – to jeszcze zawiera w sobie całą galaktykę znaczeń. Przekonali się o tym w sobotę muzycy legendarnej grupy Down, wytatuowani twardziele z amerykańskiego Południa. Wychodząc na deski Stodoły pewnie spodziewali się, że ludność skandować będzie ich nazwę, ale nie, usłyszeli równie pięknie, co obco brzmiące słowo: „Na-pier-da-lać, na-pier-da-lać!” Nękany głodem wiadomości dobrego i złego Pepper Keenan, gitarzysta grupy, podszedł ku fosie i pochylił się do jednego z fotografów, pytając, co też ten dziki okrzyk oznacza. Fotograf ponoć odrzekł „Rock the fuck out” (co z grubsza może znaczyć „napierdalać” właśnie), ale w koncertowym zgiełku Keenan usłyszał „Get the fuck out” (czyli raczej „wypierdalać”) i to samo powtórzył Philowi, czyli wokaliście. Panowie mieli ponoć nietęgie miny, ale cóż było robić, w obawie przed gniewem tłumu, który tak ich przywitał, zagrali jak umieli najlepiej. Niestety, anegdotę tę przeczytałem na zaprzyjaźnionym forum, na koncercie być nie mogłem, czego wielce żałuję. Cóż, może po królewskim przyjęciu, jakie zgotowano im w Stodole, Down do Polski rychło wróci i ponapierdala trochę i dla mnie.
Inne zastosowanie dla magicznego słowa na „p” znaleźli muzycy z zespołu Video. Nagrali piosenkę zatytułowaną „Weź nie pierdol”, której tekst dotyczy problemów męsko-damskich podmiotu lirycznego (o dziwo nie chodzi o akt seksualny, ale kłopoty z komunikacją i psychologiczne niuanse). Niestety, poza jednym, głupio wulgarnym refrenem, nic z debiutu Video nie zapamiętałem, choć słuchałem dwa razy, dość uważnie. Zupełnie nijaka, nieaktualna muzyka, z kiepskimi tekstami o niczym, festyniarską produkcją i dwoma zmasakrowanymi klasykami – „Papierowym księżycem” i „Video Killed the Radio Star” (to przynajmniej dobry pomysł, ale do lekkości oryginału nawet się nie zbliżyli). Aż chciałoby się zwrócić do lidera zespołu (do niedawna nadwornego kompozytora Dody) słowami z refrenu jego własnej piosenki…

PS. Nawiasem mówiąc, ktoś niedawno zwrócił uwagę, że Video ma nazwę, która nie pozwoli ich wyguglać. Co za cudowny zbieg okoliczności 🙂
PS 2. A co, wrzucę sobie Dodę do tagów, póki ktokolwiek jeszcze w nią klika :-))