Dance me to the end of love

„Są za starzy by tańczyć pogo“ – tak Arek Jakubik podsumowuje kolegów swoich, a już na pewno autora tekstu, Krzysztofa Vargi, w utworze tytułowym z nowej płyty zespołu Dr Misio. A może i mnie ma na myśli? Cztery dychy na karku, poważny człowiek, w świecie bywały, filoląg i dziennikarz, ojciec dzieciom – przecież nie będzie podskakiwał w tłumie i obijał się o małolatów, jak jakiś narkoman z Jarocina!
Problem jednak polega na tym, że ja za stary ani trochę się nie czuję. Może trochę za ciężki – z trudem wytrzymuję już w porządnym młynie dłużej niż trzy piosenki (siedem grindcore’owych) – przez co nie zawsze decyduję się na pląsy, ale przecież niezmiennie je uwielbiam. Pogo to zresztą tylko przystawka. Danie główne, prawdziwa koncertowa rozkosz, sowicie przyprawiona adrenaliną to crowd surfing oraz stage diving. Czyli surfowanie (albo raczej dryfowanie) na rękach tłumu, najczęściej zakończone w bezpiecznej przystani szerokich ramion ochroniarza, czyhającego na nas pod sceną, a także ze sceny owej skakanie na główkę.

Dobrze pamiętam swój pierwszy stage diving – rzecz działa się na koncercie Kolaborantów w krośnieńskim WDK. Zapamiętałem to nie tylko dlatego, że długo zbierałem się na ów akt odwagi, ale również dlatego, że po dwóch czy trzech udanych skokach źle wymierzyłem – albo po prostu rzadki tłumek zdążył się rozstąpić – i efektowny swój lot zakończyłem na posadzce. Dwie godziny później, gdy wróciłem do domu, mama przywitała mnie lamentem:
– Jezus Maria, pobili cię!
– Nieee, mamo, nikt mnie nie pobił. Ja sam… – uspokoiłem rodzicielkę, wyjaśniając, że rozbity łuk brwiowy to pochodna nie do końca udanego stage divingu, a nie prezent od krośnieńskich łobuzów.
– Sam?! Nie jesteś chyba taki głupi?
No cóż, mamo, sorry, ale później wielokrotnie udowadniałem, że jednak jestem. Może przez ten pierwszy upadek na łeb 😉

Przemek Gulda streścił niedawno w swoim tekście dyskusję, która przetoczyła się przez amerykańskie media i dotyczyła zbyt brutalnej zabawy na koncertach. Zżymał się przy tym, że w Polsce nikt nie podjął tematu. A nie podjął, moim zdaniem, bo problem nie istnieje – nawet kiedy jest ostro, to jest w gruncie rzeczy grzecznie, bo na większości koncertów ochrona skutecznie uniemożliwia amatorom mocnych wrażeń rozwinięcie skrzydeł. No, ale dobrze, skoro ojczyzna wzywa, to dorzucę swoje trzy grosze, tym bardziej, że moim zdaniem…

Pogo powinno być brutalne.

Proszę go nie cywilizować, nie regulować, nie uchwalać i nie egzekwować stosownych paragrafów. Gdybym chciał tańczyć krakowiaka albo kontredansa, nie wspinałbym się na scenę na metalowych i punkowych koncertach, korzystając z chwili nieuwagi ochroniarzy (raz tylko robiłem to na legalu, bo bramkarze byli kumplami – na koncercie Illusion i Flapjack w Rzeszowie, prawie 20 lat temu – ale sobie wtedy polatałem!), nie obijałbym się o pod sceną o chudzielców i grubasów, nie przewracał i nie był przewracany. Uczucia euforii, jakie towarzyszy trwającej kilka minut podróży na rękach tłumu, w trakcie koncertu Slayera na wielkim festiwalu (With Full Force na ten przykład), nawet nie zamierzam próbować oddać słowami – sądzę, że ludzie, którzy uprawiają sporty ekstremalne są w stanie mnie zrozumieć. Wtedy nie jest ważne, gdzie i kiedy się wyląduje, ani to czy będzie bolało – liczy się sam lot i nic oprócz lotu się nie liczy.

Pod sceną bywa ostro, ale też nie trzeba się pchać w środek młyna, jeśli ktoś nie ma ochoty lub sił na tę mało wyrafinowaną zabawę. Bardzo rzadko – może spotkałem się z tym ze dwa, trzy razy w życiu – wir korpusów i kończyn wciąga kogoś, kto nie ma na to ochoty, a i tak po chwili go wypluwa. Ci natomiast, którzy sami się na to decydują, chcą żeby bolało, chcą się spocić i nabić sobie guza. To nic innego, jak pokojowy sposób na odparowanie nadmiaru złych emocji, niemal doskonały substytut bijatyki. Owszem, wypadki się zdarzają, ale mocniej można się poobijać na rowerze. A choć tego na pierwszy rzut oka nie widać, w młynie pod sceną obowiązują święte, choć niepisane, zasady – i ten sam dryblas, który przed chwilą zwalił cię z nóg, gdy tylko zobaczy cię w parterze, natychmiast cię podniesie. Żeby inni cię nie zadeptali. I żeby znowu mógł cię powalić 😉

Mądrzejsi ode mnie na pewno już wymyślili, co brakuje (oprócz piątej klepki) tym, którzy się tak bawią, ale moim zdaniem, poza wspomnianym już wentylem dla agresji, w pogo/crowd surfingu/stage divingu chodzi również o doświadczanie własnej fizyczności – oraz fizyczności innych ludzi. Przyszło mi to do głowy, gdy oglądałem film o Temple Grandin i jej „maszynie do przytulania”. Być może dzikie koncertowe harce pozwalają nam zaspokoić potrzeby, które w cywilizowanym świecie są tłumione? Drogi Przemku, nie zabieraj nam tego, tylko dlatego, że sam nie lubisz, jak ktoś się o ciebie obija. Stań obok, znajdzie się dla nas obu miejsce na każdym koncercie.

PS. Wszystkich zainteresowanych fizycznymi – mam na myśli naukę ścisłą, nie kulturę fizyczną – aspektami tego, co dzieje się pod sceną, zachęcam do pobawienia się Symulatorem Moshpitu. Najlepiej.

Moshpit

3 thoughts on “Dance me to the end of love

  1. 3 piosenki, 7 grindcore’owych i 1/3 drone’owej. Oh wait…
    A na poważnie – jakoś w połowie roku grupa The Ocean ostro się zaangażowała w obronę stage divingu, po tym, jak w USA na ich koncertach pacyfikowano nurków. The Ocean, stage diving, czujecie 😉

  2. Ja swojego czasu natknąłem się na dyskusje w temacie czegoś co już pogo nie powinno się nazywać, przynajmniej przez pryzmat mojego stetryczałego słowa tego rozumienia:

    Czy ta moda wyleje się z imprez „slamowych” i wejdzie na zwykłe metalowe salony, cholera wie. Jak na razie jest tzw. pełna kultura. Nie uderzają pięścią i nie kopią po mordzie, a wręcz przeciwnie bo, jak już wspomniałeś, nawet chętnie z gleby podniosą.

  3. Nie będę kozaczył, bo stage divingu i crowd surfingu nie uskuteczniałem, ale dobry metalowy koncert bez pogo? Żarty… Miałem ostatnio przyjemność być zaatakowanym przez, że tak go nazwę metala-hipstera nie tak znowu daleko od sceny na koncercie Slayera w Poznaniu. Wystartował do mnie i moich kolegów z pięściami za to, że zaczęliśmy szaleć przy pierwszych dźwiękach World Painted Blood… Na takich agresję mam wzmożoną. Nie podoba się? Krok do tyłu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s