Trudziłem się cały wieczór nad recenzją najnowszej płyty Iron Maiden. Bo niby wszystko się zgadza, ale nic nie działa. Zamiast, jak Motörhead, hałaśliwie i radośnie spieprzać przed emeryturą w krótkie spodnie, Harris i koledzy rozpaczliwie pragną nagrać teraz dzieło życia – wielkie, ambitne, ponadczasowe. Bardzo się męczą i ja też męczę się tego słuchając.
Cierpię tym bardziej, że o Maiden akurat wolałbym tylko dobrze. Eddie mnie piersią wykarmił, cały pokój miałem wytapetowany ich plakatami, a „Killers”, „The Number of The Beast”, „Powerslave” czy „Seventh Son of a Seventh Son” nie muszę słuchać – choć minęło z 20 lat, znam na pamięć każdą nutę.
A jako że i u mnie trafiło na szczenięce lata, dobrze rozumiem rozterki podmiotu lirycznego z piosenki „Teenage Dirtbag” Wheatusa, który marzy o tym, żeby z niejaką Noel, która ponoć najlepiej wygląda w podkolanówkach, posłuchać sobie Iron Maiden. Pieśń tę wieńczy happy end do kwadratu, bo Noel nie dość, że spojrzała na podmiot liryczny przychylnym okiem, to jeszcze ma dla niego bilet na koncert Maidenów. Ech, gdyby piętnastoletniego mnie takim prezentem obdarzyła jakaś miła koleżanka z klasy, z wdzięczności pierdzielnąłbym jej na drutach sto par podkolanówek.
Polecam jednak nie tyle oryginał:
Co tę wersję:
Nie polecam za to tej (a już na pewno nie z włączonym audio):
I podsumowując wątek Iron Maiden (czy raczej pierwszą jego odsłonę), proponuję rzucić okiem, w co odziana jest ta pani. Na facetów to po prostu działa, nawet na Justina.
Ja po przesłuchaniu tej płyty byłem nawet mile zaskoczony, bo ostatnią płytą IM, która mi się podobała to było BNW. Potem odpuściłem bo nie bardzo wiedziałem o co im chodzi, muzyka jakaś dziwnie inna i w ogóle. Tu trochę lepiej niż poprzednio ale nie mam podniety jak przy SSOASS lub SIT. Pytanie tylko – czy miał bym (i Ty Jarku) podnietę gdyby teraz wyszły SSOASS lub SIT, czy to kwestia tego, że wtedy to było nowe, świeże i nie zalewała nas taka masa muzyki jak teraz, czy te płyty na prawdę coś w sobie miały, a podobają nam się teraz nie ze względu na sentyment.
Sentyment sentymentem, ale po prostu numery były lepsze. Może mniej wyrafinowane, nie tak dopieszczone produkcyjnie, ale lepsze – puściłem sobie wczoraj „Killers” dla porównania, to wiem 🙂
Rulfjan – tylko gdzie byłby teraz metal (czy w ogóle muzyka), gdyby tamte płyty wtedy nie wyszły? Lepiej w ogóle nie gdybać, tylko słuchać muzyki i oddawać królowi co królewskie (choć za Majdankami jakoś nie przepadam i wydanie nowej płyty nie wzbudziło mojej większej uwagi).
The Ukulele Orchestra Of GB to najlepszy cover band, jaki w życiu odkryłem. Żadna Apocalyptica ani Van Canto się nie umywa. A przy okazji – odsyłam do „Fear Of The Dark” w wersji Van Canto, szczególnie do riffu „de-rymy-dymy-dymy-dymy-dymy-dymy-ny-DOM” 🙂 [ http://www.youtube.com/watch?v=vyHcIHssdHA ]
Punkt za Albiniego i punkt za ukulele 😉 Pozdrawiam!
Ja się pewnie nie znam, ale moją ulubioną płytą Maidenów jest debiut, a reszty mogę słuchać dla jaj, lub w czasie ostro zakrapianych imprez (wtedy w sumie też dla jaj) 😉
apropos lasek w koszulkach, pamiętam jakim pozytywnym szokerem było dla mnie, jak zauważyłem, że M.I.A. ma na sobie w niektórych scenach teledysku Paper Planes koszulkę Ride the Lightning Mety 😀
http://www.youtube.com/watch?v=2KZjnFZvCNc&feature=search – to tak jeszcze w kontekście Ukulele:-)
Heh, a może Redaktorze nie tędy droga? A może jak wiele innych klasycznych kapel wypier…i ze swojego „sturm und drang periode”, co tam mieli (wymienione krążki) i będąc w punkcie, gdzie w zasadzie nic już nikomu udowadniać nie trzeba, bo (patrz Flight 666) rzesze fanów nie topnieją, a wciąż się mnożą) grają sobie i (a) muzom. Dla mnie te kawałki wręcz przeciwnie, nie są dopieszczone. Być może nijak, ale rozwijają, się w taki sposób, jakby Harris i Co. po prostu weszli do studia, do jednego pomieszczenia (jak w clipie Different World) i jammowali być może w nie do końca znanym sobie kierunku, ot gdzie sobie ta melodia pójdzie, potem poprzetykali „lajtmotiwami” i tyle. Problemem w tym wszystkim jest słyszalny brak pomysłu na początek utworu (El Dorado np), jakieś to nijakie, ale potem już idzie w porządku. Fanem nigdy zabójczym nie byłem, najbardziej podoba mi się Killers, Fear Of The Dark i BNW, mimo to płyty „A Matter…” i ostatnia tu opisywana specjalnie mnie nie męczą, to miejscami dobra, a miejscami bardzo dobra zabawa. Ktoś tęskni za klasycznymi gonitwami? Cóż ostatni Blaze gniecie Maiden w tej materii. Nawiasem mówiąc też wart uwagi.
gównianą piosenkę można jeszcze wyciągnąc za uszy jeśli się za to weźmie ktoś z jajami – tu Ukulele Orchestra, a wersja „Smells like teen spirit” przypomina mi historię pewnego śpiewaka którego przeniesiono do sekcji gimnastycznej, z tym że wyszło lepiej niż oryginał z pocz. lat 90. A jeśli utwór był dobry to nawet rapowaniem nie można go zepsuć do końca (Back in Black), a refren pięknie popłynął w tym chórku. Pytanie: dlaczego nie wysłać takiej grupy Mo Carta na objazdówkę po świecie? wg mnie wypadają lepiej niż ci którym gitary wstąpiły się w praniu. Justyna wideoklip to czysta pozerka. A po nim tak się wnerwiłem (miałkie wizualnie, muzycznie, tfu aktorsko) że zapuściłem Bohemian Rapsody dla równowagi psychicznej. I proszę więcej nie sprowadzać na złą drogę, bo zdeprawowanej młodzieży już wystarczy 😉
Nigdy nie byłem fanem maidenów, zresztą w ogóle NWOBHM średnio mnie rajcował. Nie mam jakiegoś sentymentu do tej kapeli, ale znam mniej więcej dyskografię, bo ciężko nie znać, gdy co drugi kumpel wielbi Iron Maiden. W każdym razie podobają mi się tak naprawdę głównie te płyty, które powszechnie uważane są za słabsze: Somewhere in Time, The X-Factor i ta przedostatnia, której tytułu nie pamiętam:) Skoro najnowszy album ponoć jest chałowy, istnieje duża szansa, że również przypadnie mi do gustu 🙂
To ja po prostu skopiuję z archiwum fragment który wysłałem do kumpla zaraz po pierwszych przesłuchaniach kiedy płyta pojawiła sie w sieci (po co mam oszukiwać):
U mnie nadal działa magia nazwy i choć dawno już nic, co nagrał Maiden mną nie wstrząsnęło, to premiera kolejnego krążka jednak jakieś emocje ciągle wzbudza.
Sentyment przede wszystkim, ale i przekonanie, że coś tam zawsze się dobrego znajdzie, choćby kilka numerów, choćby kilka fragmentów albo przynajmniej posłucham sobie Dickinssona którego głos bardzo lubię. I pewno podobnie będzie za 5 lat przy kolejnej płycie, i za 10 itd.
Szkoda, że kiedy już płyta zagra to emocje mocno opadają, bo nie będę sobie ani komukolwiek wmawiał, że „The Final Frontier” jest albumem szczególnie udanym. Długi materiał na którym mocniejszych patentów starczyłoby z górą na mini-album, a przez resztę czasu mam wrażenie, jakby panowie sobie jamowali. Co tam któremu do głowy przyjdzie to reszta podchwyci, zgrabnie przejdzie od jednego średnio szbkiego i przeważnie w ogóle średniego motywu w drugi, czasami spróbują czegoś ciut bardziej nietypowego, innym razem przypomną galopki na starą nutę, jak już nic lepszego do głowy nie przyjdzie to się zwolni i zrobi nastrój. Problem w tym, że taka nastrojowa pauza z plumkającymi gitarami i basem to zrobiła wrażenie 25 lat temu w „Rime of the Ancient Mariner”, zadziałała jeszcze elegancko kilka razy przy innych okazjach, ale kiedy powtarza się w co drugim utworze na tej samej płycie, to ani to tajemnicze, ani epickie, a dynamika kompletnie siada. Do tej mieszanki dorzucą jeszcze kilka cytatów z samych siebie (często gęsto zapalało mi się np. światełko z napisem „Brave New World”) w cieńszej, spranej wersji i … i już, mamy „The Final Frontier”, nową płyte Iron Maiden do której określenie „tasiemiec” pasuje jak ulał, chyba bardziej niż kiedykolwiek. Do dnia premiery obsłucham jeszcze kilka razy :oPPP trochę się to utrwali, ale cudów nie będzie bo nudnawy ten nowy Maiden niestety.
Nie wiem czym się podniecacie. Za Waszych(pewnie początki lat 80), oraz za Naszych(lata 90 – też początki) szczenięcych lat było już więcej fajnych kapel metalowych Slayer, Megadeath itp. Przy których IM brzmi cienko.
Zresztą wiele kapel które kiedyś kochałem np D.R.I(Four of A Kind i późniejsze)lub RDP się nie broni przed upływem czasu i brzmią anachronicznie. Co nie zmienia faktu że dla mnie są lepsze od IM.
p.s. Megadeth nie Megadeath 😦
wali mnie IM i cała reszta – ja w sprawie Justysia. czy panie w czarnych obcisłych kieckach za kolano i kwadratowych brylach sprzedały mu ten kawałek wujkowi makdonaldowi na reklamę? pa pa ra papa, ajm lowin it!
a te kierpce na nogach tej wiedźmy to jakieś trendy coś: http://farm5.static.flickr.com/4073/4923823031_77acd88fdb_b.jpg