Piątek w Warszawie. Konferencja „Muzyka a Biznes” na SGH. Zacna inicjatywa, goście ciekawi. Najmniej podobał mi się panel, w którym sam uczestniczyłem, bo przygotowałem się do dyskusji o tym, jak internet zmieni(ł) dostęp do muzyki, a większość czasu upłynęła przedstawicielom różnych firm na prezentacji ich świetnych ofert. Z drugiej strony, i tak nie byłbym w stanie powiedzieć czegokolwiek sensownego, bo miałem taki atak alergii, że właściwie nie odrywałem chusteczki od nosa…
Chodzi jednak o to, żeby te minusy nie przysłoniły nam plusów – paru ciekawych rzeczy można się było dowiedzieć, kilka interesujących spostrzeżeń zapamiętać, garść adresów do nowopoznanych ludzi zanotować. „Muzyka a Biznes” to fajna rzecz i będę trzymał kciuki, niech im się wiedzie.
Pochwalę się przy okazji laurką, którą publicznie wystawił działowi muzycznemu „Przekroju” Piotr Kabaj, szef EMI, podczas debaty nad tym, czy polska branża muzyczna to ekstraklasa czy może zaścianek. Oczywiście, sprawa nie została jednoznacznie rozstrzygnięta (chociaż przeważały opinie, że jesteśmy – cytując Ściankowego Maćka Cieślaka – „w dupie”), ale na marginesie tej dyskusji Kabaj powiedział, że bardzo ceni dział muzyczny „Przekroju”, również za to, że piszemy o muzyce, której niemal nikt w Polsce nie słucha, że niesiemy kaganek oświaty. Jako przykład podał nasze redakcyjne podsumowanie roku – z płyt zagranicznych, jak twierdzi, znał tylko jedną, z polskich niewiele więcej. Sądzę, że dla efektu nieco przesadził (swoją drogą, ciekawe, którą miał na myśli – Them Crooked Vultures? Sonic Youth? Dave Matthews Band?), ale przesłanie było jednoznaczne: dziennikarze-pięknoduchy niech edukują, jeśli tylko chcą i mogą, ale prawdziwy rynek muzyczny jest gdzie indziej.
Fajnie, fajnie, ale w gruncie rzeczy, nie ma się z czego cieszyć. Skoro facet, który całe swoje życie poświęcił muzyce (a poświęcił, to nie jest typ biznesmena, któremu wszystko jedno, czy handluje pietruszką czy piosenkami), ma spory kłopot z rozpoznaniem terytorium, po którym się w „Przekroju” poruszamy, to co dopiero powiedzieć o statystycznym Kowalskim, o przeciętnym polskim zjadaczu muzyki? Czy on jest w stanie cokolwiek u nas dla siebie znaleźć? Pewnie nie. Może dwa razy w roku. Albo trzy. Kiedy piszę o świątecznych składankach i kiedy spuszczamy manto jakiejś beznadziejnej gwieździe z telewizora (czego nie robimy często, bo miejsca szkoda).
A ja żyłem w przeświadczeniu, że w gruncie rzeczy jesteśmy dość mainstreamowi, że idziemy bardzo szerokim frontem… W przekonaniu tym utwierdzają mnie zresztą niektórzy czytelnicy, albo opętani muzyką znajomi, o paru współpracownikach nie wspominając – raz na jakiś czas wytykają mi przegapienie jakiegoś superważnego, przełomowego, totalnie modnego zespołu, którym „już od trzech tygodni zachwyca się Pitchfork” 😉
Co robić i o czym pisać, żeby ograniczona objętościowo rubryka muzyczna tygodnika traktowała o rzeczach ważnych, wartościowych i aktualnych, ale zarazem była interesująca dla kogokolwiek poza autorami, wydawcami płyt i tą setką młodych ludzi, którzy i tak wszystko już słyszeli, a poza tym nigdy by się kupieniem gazety papierowej nie splamili? Trudne zadanie. Na szczęście z gatunku tych, w których nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go… Choć czasem westchnie człowiek ciężko, mając świadomość, że o czymkolwiek byśmy nie pisali, pan i tak kupi U2, pani „Best Smooth Jazz Ever Vol. 4”, ty chłopczyku „Letnią składankę RMF”, a ty dziewczynko „High School Musical Karaoke”. I że podobno trzeba się cieszyć, że w ogóle ktokolwiek cokolwiek jeszcze kupuje.
zapomniałeś o Best Polish Songs Ever 😉
Niestety…tak właśnie sprawy w Polsce się mają. Sad but true Panie Jarku… Jakiś czas temu poszedłem do EMPiKu i zapytałem czy jest szansa na dostanie krążka Crack Sabbath. Zostałem poinformowany, że nie ma takiego zespołu i zapewne chodziło mi o Black Sabbath. Niezapomniana chwila…podobnie jak ironiczny uśmiech „znawcy”. Swoją drogą polecam Crack Sabbath. Wbrew pozorom i pozerom 😉
Rzeczywiście „Przekrój” jest takim dobrym wujkiem alternatywy w mainstreamie. Zdaje mi się, że tygodniki opinii (ile jest muzyki w Polityce, chociażby?), gazety, telewizja, a co najgorsze nawet radio traktują nie tylko niezal, ale nawet samą muzykę po macoszemu, czasami w ogóle się na niej nie skupiając. Na przykładzie TV- po shit generatorze nie ma u nas programu, który w większym zakresie prezentowałby muzykę na żywo. Ostatnim nadanym w ogólnodostępnym kanale koncertem było chyba RHCP z Chorzowa, 2007 rok. A telewizja to wciąż dla wielu jedyne dostępne medium. Do tego widać taki podział na rzeczywistość niezależnych serwisów internetowych (screenagers, wuolnijmuzyke, porcys itp), które sobie rzepkę skrobią, i media głównego nurtu, które nic sobie z tego nie robią (bo co się przejmować wypocinami ćwierćprofesjnalistów? może.). Przypomniała mi się też ostatnia moja rozmowa z koleżanką z wydziału artystycznego UMCS- mimo że w Lublinie nie ma tragedii z frekwencją na koncertach, ale też wystawach itp., to zawsze przyjdzie ta sama grupa 50-100 osób, których twarze znam na pamięć. Przyczyna? Ludzie czasem chyba się boją, że to będzie zbyt ambitne, zbyt trudne do zrozumienia, nie dla nich, boją się tknąć czegoś nowego. I to chyba działa też w przypadku muzyki, ludzie jakoś boją się sięgnąć po coś bardziej ambitnego i mniej znanego, nie chodzi nawet o dostęp, brak kasy… Taka bariera mentalna trochę. A jak nie zaczaję, a potem się przyznam, a potem z tego wszystkiego ktoś mnie wyśmieje? A przecież z Happysadem i Comą mi całkiem dobrze. No.
I tak dobrze, że chociaż to U2 jest u nas popularne, bo znając polskie przaśno-swojskie gusta można by sądzić, że poza mdłym popem i popierdółkami rodacy niczego innego nie słuchają.
hmmm muszę zacząć chyba kupować te wspominane składanki, bo się wybijam ponad tłum, a to niezdrowe
;]
se kupiłem SLASHA nowego, piekne wydanie z Classic Rockiem, naszywka i plakatem 🙂
Niestety, życie potwierdza, że dla większości ludzi nie istnieje nic poza tym co pokazuje się w TV i gównianych stacjach typu Eska. Dziennikarze muzyczni żyją w swoim świecie i myślą, że jeżeli napiszą recenzję Flaming Lips to jest to krążek mainstreamowy. No Way! Truizm i łopatologia ale Polacy faktycznie znają jeno Dodzię. Naprawdę – for sure – Państwo recenzenci i dziennikarze muzyczni.
Jest i wspomniany przez Ciebie plus, Jarku. Jeśli Przekrój pisze o płytach, których ktoś nie zna, a wspomnianą gazetę czyta, to jest szansa, że jak zobaczy wysoką ocenę jakiejś płyty, to kupi (albo zassie :P) i się „kagankiem” oświeci.
Bo i po co czytać o recenzjach płyt, które i tak znamy i wiemy, czy nam się podobają czy nie ? Trzeba wyciągać diament z popiołu 😉
@przemekjasny –> Gazety są dla tych, którzy czytają gazety. Banał, ale tylko pozornie. Słuchacze Dody nie śledzą na bieżąco recenzji jej płyt w prasie mainstreamowej, słuchacze The Flaming Lips – i owszem. Dokładnie taką samą sytuację można zauważyć w innych dziedzinach. Media zajmują się niskonakładowymi książkami, które uważają za ważne dla swoich czytelników, a olewają harlequiny, których obiektywnie sprzedaje się najwięcej.
Tak zwana „większość ludzi”, o której piszesz, nie czyta gazet i niestety, wszystko wskazuje na to, że już nigdy nie będzie ich czytać. Ale jest duża grupa, którą do czytania prasy drukowanej można przekonać, a ci potrzebują wartości dodanej, a nie odbębniania programu telewizyjnego (nie dotyczy gazet z programem telewizyjnym, rzecz jasna).
I druga sprawa – z punktu widzenia TV i radia ambitna muzyka nie istnieje, bo mogłaby nie trafić w uśrednione gusta i wystraszyć widza/słuchacza. Prasa nie puszcza na łamach muzyki, tylko ją opisuje, więc nie ma tego problemu – tu problemem jest to, jak się pisze. Jeśli ktoś potrafi o Xenakisie napisać tak pociągająco, żeby przeczytał ktoś, kto Xenakisa na antenie radiowej wziąłby za interferencje komórki sąsiada, to jest właśnie sukces prasy.
Jarek,
Narzekasz na to, że na konferencji ludzie z firm promowali ich oferty, zamiast dyskutować, po czym w tekst o tym wydarzeniu, wykorzystałeś jako pretekst do reklamy Przekroju;) Ładnie to tak?
Pan Kabaj – przy całym szacunku nie idealizowałbym pobudek z których działa zbyt szybko – mówi, że Przekrój lansuje muzykę której nikt nie słucha. No, patrząc ostatnio na przekrojowe recenzje, można dojść do wniosku, że w takim razie nikt nie słucha Muńka, Raz Dwa Trzy, Lao Che, Ani Dąbrowskiej i Kayah. Ciekawe, bo przy większej części tej ekipy tysiące studentów wypije toasty z plastikowych kubków na niejednych juwenaliach. A tak swoją drogą, czy nie są to „gwiazdy z telewizora”? Tylko nie widzę, by ktokolwiek spuszczał im manto. Peter Gabriel w coverowej odsłonie? Sade u której nic się nie zmienia, dzięki czemu łatwo się wspina po empikowej liście sprzedaży? To mógłby recenzować Wojciech Mann w Polityce. Oczywiście, ogólnopolski tygodnik z tradycjami nie może takich rzeczy pomijać, itd. itp bla bla bla. Ale w takim razie bardzo bym uważał z przywdziewaniem kostiumu ostatniego sprawiedliwego, nawet jeśli szyje go sam Pan Kabaj.
BTW, skoro Polacy rzekomo i tak nie znają artystów o których pisze Przekrój (są przeprowadzone jakieś badania w tym kierunku, wiadomo co ludzie mają na twardzielach w mp3, czy jak zwykle na konferencji sobie teoretyzowano?), to znaczy, że możecie sobie pozwolić na olanie lobbingu wytwórni i więcej prób kształtowania gustów, nie zaś podążania za nimi. Bo co jest niby do stracenia? Fajnie by było, żeby chociaż te płyty, które końcem roku lądują w podsumowaniach (przekrojowych) jako najlepsze, znajdowały się wcześniej na łamach. Chyba, że to tak na gwiazdkę dajecie opętanym współpracownikom poszaleć;) Niech dzieci mają;)
Oczywiście jeśli jakiś tygodnik w ogóle kształtuje w Polsce gusta, to i tak Przekrój. Niedobrze widzieć Chacińskiego w „Polityce”, zwraca uwagę na to samo co Wy, i już cała reszta darmozjadów z czasopism, wie o czym pisać;) Ale słuchacz o prawdziwie zajebistych rzeczach jak Shining czy King Midas Sound dowie się nie z szacownego tygodnika, a z odsądzanej od czci i wiary, pełnej czytelników z dylematami w rodzaju „Aguilera kopiuję Lady GaGę” Interii. Ciekawe.
Mam tylko nadzieję, że pójdę we wtorek do kiosku i w dziale muzycznym znajdę np płytę Caribou. Ale coś mi się wydaje, że będzie to raczej nowy, zupełnie nikomu nie znany Czesław Śpiewa…
Marcin, po pierwsze, bądź łaskaw zauważyć, że w swoim wpisie dziwuję się takiemu „offowemu” postrzeganiu muzyki w Przekroju i to nie ja nas stroję w takie fatałaszki.
Poza tym, przykro patrzeć, jak:
– wypisujesz bzdury o lobbingu wytwórni, którego wpływ na zawartość stron muzycznych jest bliski zeru. Ale to jeszcze nie znaczy, że mamy ignorować premiery, które wiem, że ludzi interesują. Bo to nie jest fanzin, ale tygodnik dla szerokiej publiczności. Nawiasem mówiąc, piszesz „lobbing wytwórni”, myślisz „lobbing mejdżersów”, prawda? Tymczasem ci mali potrafią być nie mniej natarczywi, wierz mi…
– zarzucasz mi otwartym tekstem, że miejsce na wartościowe płyty jest tylko w rocznym podsumowaniu. Tak się jednak składa, że z pierwszej 10 nie było w ciągu roku recenzji tylko dwóch płyt – Tinariwen przegapiłem, biję się w pierś, a K’naana bardzo chciałem, ale czekaliśmy (bez sukcesu) na polską premierę, nie pamiętasz?
– z tego samego powodu (polska premiera) nie było jeszcze nic o Shining, za to recenzja King Midas w Przekroju, była wcześniej niż w Interii. Polecam uważniejsze czytanie stron, które krytykujesz 😉
– w której telewizji widziałeś ostatnio Gabriela, Sade, Lao Che, czy nawet Dąbrowską?
– last but not least, szkoda że rzucasz mi rękawicę obciążoną Bogu ducha winnym Czesławem, bo to akurat facet, którego popularność nie ma nic wspólnego ani z lobbingiem mejdżersów, ani z radiowymi playlistami, ani z kolorową prasą i równie kolorowym telewizorem. Ale OK, rękawicę podnoszę i czekam tu na Ciebie we wtorek 🙂
„I druga sprawa – z punktu widzenia TV i radia ambitna muzyka nie istnieje, bo mogłaby nie trafić w uśrednione gusta i wystraszyć widza/słuchacza.”
= radio i tv muszą zarabiać = nie zarobią na muzyce ambitnej/aternatywnej/niezalowej/niszowej = muzyka ta nie będzie miała szansy dotrzeć do szerszej publiczności = nie zarobi = muzyka ambitna to nie jest biznes?
@Marcin Flint –> Był, był King Midas. Sam pisałem 😉
Z Mannem trafiłeś w punkt – pisał o Sade w „Polityce”. Ale z „Przekrojem” to odrobinę jednak przesadzasz – sam opisujesz czasem dość offowe rzeczy w przeglądach nowości…
@Jarek Szubrycht –> Czesław miał sporo wspólnego z telewizorem, dokładniej z TVN, który od początku go wspierał. Co do lobbingu – zgadzam się z Tobą. Jest w praktyce pomijalny. Ja teraz też czekam na każdy wtorek, ha.
@marc –> problem w tym równaniu to część „muzyka ta nie będzie miała szansy dotrzeć do szerszej publiczności”. Dla różnej muzyki, inaczej skalkulowany jest moment zwrotu, nie zawsze „szersza pubiczność” znaczy to samo. Aphex Twin dłubiący od lat w domowym studio i Justin Timberlake nagrywający w najdroższym studiu na świecie nie są porównywalni. AT będzie zarabiał tam, gdzie JT nie spłaci jeszcze obsługi. Dla AT muzyka to biznes, nie mam żadnych wątpliwości. A przy tym prawie żadne radio w Polsce – poza publicznym – go nie zagra.
Bartku, TVN „od początku” to wspiera Natalię Lesz… Czesława odkrył, podobnie jak inni, gdy ten miał już złoto. Dobre pół roku, jeśli nie rok, po premierze płyty. Praca u podstaw na koncertach w każdej Pipidówie, internet i Trójka (w tej kolejności) – oto na czym wyrósł Czesław.
To widocznie częściej oglądam telewizję.
W „Dzień dobry TVN” Czesław był nie tylko przed złotem, ale i przed premierą płyty. A na pewno przed recenzjami w prasie.
Płyta była w kwietniu, Trójka – to jasne – grała wcześnie – ale uwaga, 3 kwietnia, przed premierą, artysta gościł w DDTVN – znalazłem tylko ślad linka: http://video.filestube.com/watch,d6130416657b652f03e9/Czes%C5%82aw-Mozil-w-Dzie%C5%84-dobry-TVN-cz-3-06-04-2008.html (aż wstyd, że to jakiś pirat, ale TVN na stronach tego nie ma – ale data została). W czerwcu Czesław był u Kuby – http://www.plejada.pl/3,4375,news,1,1,kogo-zaprosil-kuba,artykul.html – jako gwiazda, czyli już się przetarł w telewizji, a to raptem sześć tygodni po premierze. Nie neguję prawdy o opieszałości TV, ale Czesław był akurat wyjątkiem. 🙂
Jarek,
Przy śladowej sprzedaży polskich płyt, i przy potwornych brakach wydawniczych jakie mamy warto by chyba zmienić nieco sposób myślenia o fonografii. To Bartek Chaciński pisał kiedyś, że na festiwalach tłumy biją na zespoły nigdy u nas nie wydawane. Tendencję widać też po koncertach – organizator nie bał się np. zaprosić do Stodoły bandu takiego jak La Coka Nostra. To pierwsza sprawa. Druga – jak coś istotnego już zostanie w tym naszym grajdołku wydane, przeczytamy o tym w paru miejscach, o rzeczach ciekawych ze świata, co najwyżej na kilku stronach internetowych, gdzie podniecalska maniera autorów-amatorów i tak nie pozwoli przez to przebrnąć. Może ludzie chętniej czytaliby o czymś, czego nie ma gdzie indziej? Trzecia – wciąż żyjemy anachronicznym podziałem na „legal” i „nielegal”. A mów o polskiej muzyce klubowej ad 2009 bez Kampu!, wydanego tylko w sieci… Takich przykładów jest coraz więcej. Na rapowej scenie niezależnej furorę zrobił np niejaki Małpa, wyprzedając nakład na pniu… Czy zatem trzeba się trzymać kurczowo rodzimego oficjalnego rynku wydawniczego?
Strasznie nerwowo zareagowałeś na tę opcję z lobbingiem. Mi nie chodzi o to, że ktoś bierze pieniądze w kieszeń. Taką mamy specyfikę rynku, nie napiszesz o tym i o tym, kto inny dostanie wcześniej fajny wywiad zagraniczny, płytę przed premierą, logo kogoś innego znajdzie się na płycie. No nie jest tak?
Z rocznym podsumowaniem nadinterpretujesz. Oczywiście, że nie tylko tam znajduje w Przekroju wartościowe płyty i wcale tego nie napisałem. Ale to nie pierwszy rok, gdy płyty z podsumowania nie znajdują się wcześniej na łamach (nawet jeśli tylko dwie). I to nie ja to wyciągam, odezwał się z tym do mnie jeden z czytelników.
Sade? Peter Gabriel? Dąbrowska? Myślisz, że TVN w swoim króciutkim bloku kulturalnym o tym nie wspomina? Albo ten niefortunny program kulturalny na TVP, nie pamiętam nazwy w tej chwili. Jakaś migawka w Telexpressie… To nie jest terra incognita, takie rzeczy znajdziesz nawet w babskich magazynach. A Czesław to już w ogóle, przecież od „Maszynki Do Świerkania” nie dało się uciec, moi kumple przyzwyczajeni do rozgłośni katujących Dodą znają pokaźne fragmenty „Debiutu” na pamięć, słuchająca Trójki matka również nuci fragmenty. Czesław pojawił się w pytaniu w „Milionerach” nawet. I to tym najważniejszym. Dla młodych-gniewnych recenzentów od „niezala” to już masówka i obciach;)
W ogóle nie przypuszczałem, że przez smoczy pancerz poczujesz moje puknięcie. Gdybym nie wiązał z Przekrojem dużych nadziei jako czytelnik, nie strzępiłbym palców. Nie mówię, żeby recenzować dziwactwa (czasem zacne), jakie znajdziemy np. w dziale recenzji Co Jest Grane. Ale nieco odwagi czasem nie zaszkodzi, a może się opłacić;)
Za Kinga Midasa przepraszam. Nie to, że nie znalazłby 20 innych przykładów, ale przepraszam;)
Uff, znalazłem także link, który nie ma pirackiego charakteru: http://www.infomuzyka.pl/Muzyka/1,83570,5091440,Czeslaw_Spiewa_i_jego_Maszynka_do_swierkania.html
Tu jest o TVN-ie. Oczywiście chodzi o 6 kwietnia, a nie 3 kwietnia, jak przed chwilą napisałem. No ale tak czy siak – przed premierą.
@ Bartek – Masz rację. Nie sądzę co prawda, by opowiadanie o nagniotkach w DDTVN mogło wynieść kogoś na szczyt listy przebojów (bo gdyby tak było najlepiej sprzedawaliby się u nas Lesz i Kasa), ale fakty to fakty – TVN pokazywał go wcześniej, niż myślałem.
@ Marcin – „Strasznie nerwowo zareagowałeś na tę opcję z lobbingiem. Mi nie chodzi o to, że ktoś bierze pieniądze w kieszeń” – gdyby mi w ogóle przyszło do głowy, że tak to mogę odebrać, dowiedziałbyś się, co to znaczy nerwowa reakcja…
„nie napiszesz o tym i o tym, kto inny dostanie wcześniej fajny wywiad zagraniczny, płytę przed premierą, logo kogoś innego znajdzie się na płycie. No nie jest tak?” – nie jest. i nie dlatego, że ja jestem taki twardy, ale po prostu nie ma takich propozycji. Jestem w głębokim szoku, że coś takiego insynuujesz. I właśnie dlatego przebiłeś się przez mój pancerz, że to Ty, a nie jakiś 16-letni Jasio, który branżę zna tylko z blogowych plotek.
A co do Przekroju. Ciekaw jestem, czemu wymieniłeś akurat tych wykonawców, których wymieniłeś, z ostatnich tygodni, a nie takich jak Niwea, Oranżada, Bipolar Bears, Scott-Heron, Farka Touré / Diabaté, Bassekou Kouyate, Bubliczki, Cukunft, Dagadana, Keita, Traore. O nich też pisaliśmy, o niektórych zresztą Twoją ręką. Sorry, ale nie kumam.
Co do podsumowania – niestety, nie potrafię przewidzieć, na co będą głosować dziennikarze w grudniu, więc dokonując selekcji płyt, które jesteśmy w stanie opisać w ciągu roku, jak widać zdarza mi się zbłądzić. Ale jeśli Ty lub jeden z czytelników potraficie przewidzieć już dzisiaj wyniki głosowania, to poproszę – i publicznie obiecuję, że na recenzje wszystkich tych płyt znajdzie się miejsce.
I w ogóle dziwię się kierunkowi, w który poszła ta dyskusja – mamy monitorować czasopisma dla modnych pań domu, DDTVN i Teleekspress i skreślać z listy recenzji artystów, którzy się tam pojawiają? Kaman 🙂
Jarek – Ja tam z tym o czym pisałem się spotykałem. Zaznaczam, że nie chodzi o to by pisać dobrze, ale by napisać w ogóle. Rzecz nie dotyczy zresztą tylko wydawnictw płytowych. Celują w tym organizatorzy koncertów. Na jednym z nich kolega musiał przyjść z publikacją i zademonstrować ją na wejściu. Ale i w labelach trafiałem na obrażalskich. To nie jest zresztą nic strasznego, co mogłoby spowodować szok. Owszem, ten przeżyłem, kiedy usłyszałem (nie, nie od 16 letniego Jasia) o tym jak ludzie stojący za festiwalami terrorem wymuszają zmiany w niekorzystnych dla nich relacjach.
Co do artystów o których nie wspominałem – wciąż mam o Przekroju taką opinię, że obecność tekstów o tych ludziach jest w nim dla mnie naturalna. Dziwią mnie czasem ci inni. Zwłaszcza, jak myślę o tych, którym miejsce blokują. Nie jestem w tym osamotniony. Ci, którzy byli dumni kiedy pisaliście o Catz’n’Dogz zastanawiają się zapewne, czemu nie wspomnieliście o równie ważnej płycie Maksa Skiby. Osoby pamiętające wasz wkład w pisanie o czarnej muzyce, pytają o recenzje Sa-Ra, Flying Lotusa czy Dam Funk, bo to przecież nie tylko teraźniejszość, to przyszłość. Muzyka etniczna znajdowała i znajduje u Was wsparcie. Nowa Tradycja, najważniejsza folkowa impreza w Polsce, ogłasza zwycięzców swojego konkursu. I co? O „Infinity” Kapeli Ze Wsi Warszawa pewno pisaliście (choć wyszukiwarka na stronie Przekroju milczy), ale o Apolonii Nowak czy Hoboudzie – ani słowa. Wiem, Przekrój nie jest pismem muzycznym, nie jest z gumy. Ale narobiliście smaka, nie pozostawiajcie głodnym, okrutnicy 😉
Nie wrzucaj do jednego wora rzekomego lobbingu wytwórni, „obrażalskich” i jeszcze wymagań organizatorów koncertów wobec opisujących je mediów, bo to jednak bardzo różne rzeczy.
Co do drugiej części – nie ma takiej możliwości, żebyśmy wspomnieli o wszystkich i wszystkim dogodzili. Zawsze ktoś się będzie czuł pominięty, pokrzywdzony, zapomniany… Ale ze zdumieniem czytam, że „nie pisaliście” o tym, czy o tamtym. Ja sam wszystkiego przecież nie ogarnę i nawet nie próbuję, więc pytam: Czy wszystkie te nazwy, którymi mi tu teraz po oczach świecicie, panie Flint, aby na pewno proponowaliście?
Koniec końców, wszystko to sprowadza się do jednego, by ręka myła rękę. Jeśli nie odczułeś tego na własnej skórze – pozostaje mi się bardzo cieszyć. Nie z tego, że branża jest tak krystalicznie czysta. Z tego, że Przekrój ma najwyraźniej taką pozycję, że wolą z Wami tak nie pogrywać.
Oj Jarek, będziesz żałował tych słów i zaczynał dzień od słów „Boże, spraw, by Flint niczego tego dnia nie zaproponował” ;)) Poza tym większość tego o czym pisałem to działka Winczewskiego jest, nie lubię wyciągać łap po nie swój tort.
PS Oddaj mi dwie godziny poniedziałkowej nocy, Szubrawcze!
niestety musicie wybaczyć Marcinowi, dorastał wśród hiphopowcow, szuka więc biff fu dla sportu;) żartuję oczywiście, a tak serio, serio, to nigdy nie uda się z tygodnika opinii piszącego o wszystkim, zrobić magazynu muzycznego. I wydawałoby się, że rynek jest przesycony, to znaczy ogólnie ludzie mają w dupie takie magazyny muzyczne i to, co leży w empikach im wystarcza. Bo jakoś każda nowa inicjatywa gdzieś sobie spokojnie usycha, nie jest tak? „Ogólnie nie lubię czytać, a zwłaszcza liter”. Czasopisma „fachowe” (oj mamy takie kretyńskie bluzy, które nasz szef kiedyś wypuścił na fali dziwnej zajawki pt „Ślizg: hip-hop und skate fachzeitchrift” stąd przyszło mi to zabawne sformułowanie) odstraszają przeciętnego, obsługującego funkcję „czytanie+rozumienie tekstu” słuchacza, bo tam zazwyczaj funkcje korektora i redaktora rozdawane są z przypadku… chyba.
„- Dlaczego napisałeś tekst o debiutującym zespole spod Płochocina na 25.000 znaków?
– Oj bo są zajebiści, to będzie odkrycie roku.
– No dobra, niech idzie, skróć do 20.000 i ściągnij jakieś zdjęcie z myspace, żeby nie było samych bazgrołów w tle”.
Kto to przeżyje? Ja nie. Tak jak nie daję rady z wylansowanymi magazynami, które są takie fajne i kreują nowe mody, a na przykład po pięciu latach odkrywają, że grime jest OK i zróbmy z tego temat bo Dizzee przyjeżdża na festyn do Polski.
Co ciekawe, gdyby ktokolwiek z nas kiedykolwiek nie napisał czegokolwiek do magazynu Laif , dzięki czemu to pismo wylądowało u nas w domu (gdzie konkretnie, to nie powiem, ale wszyscy wiedzą, gdzie w domu terroryzowanym przez dzieci jest miejsce na salonik prasowy:) ) to nie przekonałabym sie, ze może być jakiś w miarę spoko magazyn muzyczny, co prawda czasem tekstom jednak przydałoby się małe cięcie, korekta itp., a niektórzy dziennikarze mylą mężczyzn z kobietami, ale dziś w branży nie przewidzisz pewnych spraw:)))) Pozostaje odwieczny dramat, co promować w szeroko dostępnych tytułach prasowych, no i mnie się ta względna równowaga „Przekroju” podoba. I tylko Bartek Chaciński nam tu pokrzyżował plany, bo juz mieliśmy na czas jakiś zrezygnować z regularnego kupowania Polityki (robię to od 18. roku życia, czyli odkąd wyprowadziłam się z domu) wyłącznie na rzecz „Przekroju”, ale sie nie da teraz, no.
A co zrobić jak się pracuje w takim dzienniku regionalnym? O czym pisać, jak ma się jedną recenzję tygodniowo? Zrecenzujesz rzecz niszową, dajmy na to coś od LadoABC, to się „gorka” wkurwi, sięgniesz po mainstream, to sie porzygasz. A czytelnikom i tak to zwisa zapewne (tylko cichosza… nie mówcie tego rednaczowi, czy komukolwiek z wydawców) i dział zmienia sie w kubusiowy zakątek zadumy.
Dobrze, że jest internet, bo dzięki niemu przynajmniej ktoś sobie może to potem podlinkować na swojej stronie i napisać „nawet w gazecie reginalnej nas ocenili:)))… A muzyczne portale internetowe? W niektórych przypadkach mam wrażenie, że to jest tablica ogłoszeń dla wydawców „zawieś swoje materiały prasowe za free” . Nie znoszę wideo wywiadów, a to niestety dzis dominująca opcja, rozumiem, wywiady do czytania nie klikają się, są nieefektowne, słabo wygladają, jak się je podlinkuje na facebooku, trzeba je czytać (pewnie dlatego zazwyczaj są ukrywane pod jakimś małym, ledwo widocznym linkiem na czwartej podstronie poddziału), a najgorsze jest to, że dziennikarz i artysta muszą się wysilić i powiedzieć coś sensownego, bo na papierze takie haha-hihi-buzidupci pierdolenie o niczym bardzo źle wygląda, a przed kamerą maskuje je mimika, albo pryszcze i ciemne okulary, tudzież kretyński strój na tle beżowej ściany. A przecież właśnie w sieci powinno być trochę miejsca na ciekawe rankingi, ale z komentarzem, i nie jakiegoś studenta, tylko właśnie dziennikarzy muzycznych, na zabawy z formą, tak wiem, ludzie robią takie rzeczy, ale jakoś zazwyczaj trafiam na to, co już mam na e-mailu pod zakładką „wydawcy” albo „wydarzenia”, w dodatku napisane niemal tymi samymi słowami… Może to wszystko zostało powiedziane na konferencji, nie wiem, nie byłam, zabrakło czasu.
nie jestem pewny czy to aby odpowiednie miejsce na tego typu dyskusje, ale skoro pojawilo sie w niej i moje nazwisko, pozwalam sie odezwac.
dlaczego napisalismy o plycie Catz’N’Dogz, a nie napisalismy o plycie Maxa Skiby? z prostej przeczyny. Max Skiba regularnej plyty jeszcze nie wydal. podobnie ma sie sprawa w przypadku Kamp! byly EP=ki, pojedyncze single, ale regularny albumowy debiut dopiero powstaje i jestem pewny, ze nie zostanie pominiety na lamach Przekroju.
a recenzja Flying Lotusa? wlasnie zasiadam do jej pisania 😉
pozdrawiam
Bartek Winczewski – I bardzo dobrze, z przyjemnością zapoznam się z efektami pracy! 😉 Choć przyznasz, że czasem na epkach potrafi się ważniej i ciekawiej, niż na longplayach. Co zaś do dyskusji -koniec końców stanęła tu ogromna, przekonująca reklama Przekroju, dowód na pluralizm na jego łamach i niechęć do zamiatania czegokolwiek pod dywan. Miałem obiekcje, niemniej wyszedłem z założenia, że Szubrycht wszystko moderuje – uzna za niestosowne, wychrzani w kosmos, wyśle maila z pogróżkami.
Rzeczywiście, przelałem na Przekrój nieco irytacji, w związku z tym, że nie można się doczekać dobrego magazynu muzycznego. Laif wszedł w cykl dwumiesięczny, poza tym jest jednak sprofilowany na nowe, Machina jest dla mnie cieniem dawnej Machiny. Żal…
poszlam dzisiaj specjalnie do Empiku sprawdzic Machine, bo ostatnio kiedy tam zagladalam panowala jakas lansiarska degrengolada i czlowiek w zasadzie nie wiedzial o co cho. No i teraz przynajmniej wyglada jak… stara Machina, to znaczy czcionki jakby back in the days np 98′, ale tresciowo jakos sie nie odnajduje w tym nadal, to znaczy nie widze tam jakiejs jednej idei i silnej reki prowadzacego, ktoraby rozochocona trzodke poszukujacych nowych trendow i przekonanych o swej nieomylnosci co do tego o czym warto sie wywnetrzyc na sto stron dziennikarzy troszke zorganizowala…
>króliczek
arrgh…
@ Bartek Chaciński
no ale przenieśmy taką sytuację do Polski… kto byłby takim AT? No bo właśnie chyba brakuje odpowiednika.
Szubrycht, nienawidzę cię, zrobiłeś ze mnie ciężkiego idiotę. Otwieram nowy Przekrój – a tam Gonjasufi (i to nie formie SMS’owej, czoło!), Joanna Newsom, Maciej Obara oraz Krush na całą stronę!
Kiedy ty zdążyłeś pobiec wstrzymać nakład i to wszystko podmienić ? ;)))
Cóż, posypuję głowę popiołem, właściwie to nurkuję w niego;)
Tylko mi nie roznoś tego po domu. I łapy z dala od Przekroju, bo zabrudzisz;)
To się jeszcze ładnie wypowiem i dorzucę cegiełkę – choć nie do końca związaną z dyskusją w komentarzach – to przez pewną analogię podobną.
W związku z robieniem sobie prawa jazdy musiałem iść do fotografa. Fotograf, jak to fotograf – wiadomo, cyk cyk i po sprawie. Nigdy jakoś się całą sprawą nie zajmowałem, a i w Jastrzębiu nie robiłem sobie zdjęć od czasu ukończenia liceum (będzie już dobrych sześć latek).Tak czy inaczej, poszedłem (razem z kumplem, bo akurat wracaliśmy z Krakowa) do takiego jednego fotografa, co to za dużo za usługę nie bierze, a i słynącego z gadulstwa. Cały proces robienia zdjęcia nie trwał długo, za to ile się na dyskutowalim to moje.
Jeśli miałbym jakoś określić jego (tzn fotografa) podejście do pracy, byłoby to słowo „ambicja”. Wszelkiego rodzaju zdjęcia artystyczne, staroświeckie już metody, skupienie na efekcie to główne wyznaczniki, jakie mu przyświecają. Widać, że lubi to, co robi i chciałby każdemu dać jak najlepszą fotografię.
Niemniej, czasy mamy takie, jakie mamy i na taką fotografię zwyczajnie nie ma miejsca (o czym zresztą nam często przypominał). To, czego ludzie pragną, to szybkie zrobienie zdjęcia, wybranie najlepszego ujęcia i dziękuję. 5 minut w zakładzie i trzeba biec dalej. Zdjęcia ślubne? 20 minut i koniec. Byle gdzie, byle widać było pannę młodą, bo jest najważniejsza. 300 fotek, wybrać kilkanaście najlepszych i gotowe.
Takie jest ponoć podejście ludzi. Byłem zdziwiony tym, co mówił, choć wiem, że nie kłamał – poznać można to było choćby po tym, że przepraszał nas za zajmowanie nam czasu gadaniem. Poznać można było po tym, że ciągle mówił „nie będę was zatrzymywał”. Gdy powiedzieliśmy mu, że mamy czas, że z chęcią zobaczymy jego pracę, jakby coś w nim odżyło. Bo tak przeważnie to jest on strasznie przybity, widać, że jego praca nie spełnia jego ambicji. Gdzieś ten świat ideałów umiera, a żyć przecież z czegoś trzeba.
To jeszcze nic. Jastrzębie ma prawie 100.000 mieszkańców. I wyobraźcie sobie, że (z tego co się dowiedziałem, nie śledzę tak tematu) w tak dużym mieście jest tylko 5 zakładów fotograficznych, każdy gdzieś na krawędzi upadłości. Ludzie nie robią sobie zdjęć. Zwyczajnie nikomu nie zależy, by zrobić sobie profesjonalne zdjęcie, zakłady zaś upadają.
Przyczyn tej sytuacji jest zapewne wiele, jednak wg mnie głównie rozchodzi się o podejście ludzi. Podejście, które dotyczy też muzyki, filmu, książki/prasy i wielu innych dziedzin sztuki. Nastawienie, które wyklucza wysiłek. Czekać? Szukać? Myśleć? Po co? Wszystko mogę mieć tu i teraz. Muzyka? Radio. Film? Telewizja. Czytanie? Fakt czy inny pudelek na internecie. Nawet nie trzeba się już wysilać, by odnowić stare znajomości. Od tego jest nasza klasa.
Jastrzębie miało być przykładem socjalistycznego miasta. Wzniesione w latach 60-tych, większość jego krajobrazu stanowią bloki. Większość mieszkańców to przyjezdni z różnych stron Polski. Innymi słowy, jest to miasto bez podłoża kulturowego. Widać to na każdym kroku. Tu praktycznie nie ma koncertów czy wydarzeń kulturalnych (choć powoli się to już zmienia, lecz i tak jest cienko). Są głównie festyny w wakacje, organizowane dla mas na stadionie. Dość powiedzieć, że najbardziej rockowy koncert w ubiegłym roku zorganizowała parafia na odpuście (ściągnęli 2TM2,3 ;)). Nic poza tym za bardzo się nie dzieje, bo większość w mieście nie potrzebuje, by coś się działo. Jest szychta, po szychcie się wraca. Można wyjść do knajpy co by się napić i tyle. Nikt tu nie potrzebuje ambitniejszych rozrywek.
Mój tato, stary fan Led Zeppelin po lekturze recenzji/artykułu w Przekroju o Them Crooked Vultures, poprosił mnie o tą płytę…Zatem spokojnie, jest odzew, na pewno takich historii jest więcej;)
Crawley: w Jastrzębiu byłem kiedyś na kilku festiwalach oraz pamiętnym pierwszym w historii koncercie Sepultury w Polsce 😉
Moje rodzinne miasto – Stalowa Wola jest bardzo podobne (blokowisko, lata 30-80), ale zawsze znalazło się kilka osób które chciały brać sprawę w swoje ręce. Zawsze coś fajnego się działo i nadal się dzieje.
Więc może warto zacząć działać samemu?;)