Kraków, koniec lat 90. Klub Koziorożec. Dość przerażająca miejscówka, tak zapuszczona, że chyba kiedy mieściło się tu prosektorium, było bardziej przytulnie. Tłumu nie ma, może z 50 osób. Wchodzi zespół. Kiedy instrumentaliści montują się na scenie, wokalista podchodzi do każdej osoby na sali, przybija piątkę i przedstawia się tym, którzy go jeszcze nie znają: „Cześć, jestem Marcin Urbaś, bardzo się cieszę, że przyszedłeś”. Po koncercie rozmawiamy przez dłuższą chwilę, chwali się, że biega. Puściłem to mimo uszu, bo co to niby znaczy, że biega? Ja mu mogłem powiedzieć, że pływam, albo jeżdżę na rowerze, na to samo by wyszło.
Kiedy kilka miesięcy później w Sewilli schodzi poniżej 20 sekund na 200 metrach, już wiem, co miał na myśli. W pracy przez kilka dni kłaniają mi się w pas, tylko dlatego, że mam długie włosy. Kiedy się dowiadują, że znam Marcina, kłaniają się do samej ziemi. A sam Marcin, choć z dnia na dzień staje się wielką gwiazdą, to wciąż ten sam, miły i grzeczny chłopak. Tyle, że na koncertach pojawia się coraz rzadziej. Ma mnóstwo wyjazdów i coraz mniej czasu na wszystko inne, w tym Sceptic. Szkoda, bo choć jego sukcesy sportowe na pewnym etapie pomogły grupie, po jego odejściu zespół długo nie mógł znaleźć odpowiedniego frontmana (w końcu znaleźli jak najbardziej odpowiednią frontwoman) i nie udało im się wypłynąć na szersze wody. Zawsze byli od tego o krok.
Ostatni raz widziałem się z nim chyba z siedem lat temu. Znowu coś wygrał w wielkim świecie i wszystkie polskie media zabijały się o wywiad. Koledzy z redakcji sportowej nie mogli się do niego dobić, więc złapałem za telefon. Pogawędziliśmy chwilę (raczej o death metalu niż o sporcie, bo co ja tam wiem o sporcie…) i choć czasu miał niewiele, bo jak zawsze był w dzikim pędzie pomiędzy zawodami a zgrupowaniem, następnego dnia o umówionej godzinie pojawił się, gdzie trzeba.
Dzisiaj dowiaduję się, że Marcin Urbaś wystąpi w kolejnej edycji „Tańca z gwiazdami”. Chodzi podobno o wyzwanie, adrenalinę i takie tam… Naprawdę? Jest tyle dziedzin życia – poza sprintem i death metalem – w których mógłbyś się sprawdzić, że naprawdę nie musisz się wygłupiać, wycinając hołubce przed Wodeckim i tą czarną. Marcin, po co ci to? No, chyba że za sprawą promocyjnego zamieszania, które na pewno TVN wygeneruje wokół twojej osoby, parę płyt Sceptic znajdzie nabywców. Wtedy złego słowa nie powiem.
Jeden posuwa Dodzie, drugi taniec z gwiazdami.
Tylko metalu żal 🙂
ale jaja 🙂
gdyby występowała Weronika to bym się skusił, a co!
Zabolało
Jacyś chętni na dyskografię Sceptica, w dobrym stanie? 😛
Jeśli to nie jest Twój żart to musi być dowcip losu – w obu wypadkach niesmaczna rzecz…
Nigdy nie szalałem za Sceptic, ale żeby… Brak słów. Tytuł notki mówi trafnie o wszystkim.
Rozumiem punkt widzenia i mozliwe ze wspomniany osobnik zagubil sie, ale …
gdyby byl obywatelem np UK osiagal sukcesy w sporcie i muzyce (nie slyszalem sceptic)i wystapil w Strictle Come Dancing to nie byloby nic w tym obciachowego, dobry PR, swietny program, ogladalnosc. Byc moze, Marcin, juz jako obywatel swiata dokonal slusznego wyboru, tylko nie wzial pod uwage polskich realiow
🙂
a ja mysle, ze ze sportu nie mozna wyzyc na poziomie, przynajmniej nie na takim poziomie na jakim wystepowal marcin. w polsce kilka chwil chwaly i to wszystko. z muzyki tym bardziej trudno wyzyc. a taniec z gwiazdami oferuje naprawde spore pieniadze za jeden odcinek, wiec mysle ze to zrozumiale. kazdy robi to co do niego nalezy. mysle, ze zarobienie troche grosza na utrzymanie swojej rodziny, w latwy sposob nie jest chanba. moze odejsciem od swoich idealow. ja tam go rozumiem, zycie jest ciezkie.
hanba.
ale ja nie potępiam Marcina, nic mi do tego, jak zarabia na życie. raczej dziwię się mu i już mi go żal – bo wyobrażam sobie, jak zostanie bohaterem pudelków i innych faktów… ale może jemu to nie przeszkadza?
Jeśli decyduje się na taki krok musi się liczyć z tym, że brukowce mogą zainteresować się jego osobą i jego bliskimi. Poza tym zgadzam się z „charym”, choć słyszałem Sceptic, również na żywo bez Marcina i z gościnnym udziałem w jednym lub dwu utworach na koncercie (stanął z początku obok mnie z dwoma różowymi pannami). Próbuje balansować między dwoma, może i trzema światami.
A nie ma tam wyzwań? Nie ma adrenaliny?
Poza tym jest nauka tańca :], tancerkę można wyrwać, schudnąć parę kilo a na dodatek płacą jeszcze za to kilka tysięcy złotych tygodniowo.
No jak po co mu to? Ja bym chciał żeby do mnie TVN zadzwonił 🙂
Czy mnie pamięć myli, czy aby Marcin nie miał już jakiegoś popowego epizodu w postaci duetu z Patrycją Markowską czy inną „divą”?
Tak, miał. Ten piosenkowy koszmarek powstał z okazji olimpiady w Sydney.
niezłe jajca :] jak dla mnie dość jednak smutna historia. Sceptic było zajebiaszcze :] udało mi się ich na żywo widzieć zdaje się w 99 roku na mystic festiwalu w hali wisły. to był dopiero ogień. ps. dla mnie historia smutna bo za sportowymi zmaganiami nie przepadam tak bardzo jak za muzyką.
ja mamj w związku z tym mieszane uczucia. Bo z jednej strony trochę żal ,ze się miesza w takie komercyjne szmiry, kiedy mógłby łączyć pożyteczny sport z przyjemnym deathmetalem 😉
Z drugiej strony mu się nie dziwię. Jest to przecież człowiek z dystansem do siebie i nie ma się co wstydzić spróbować tańca na parkiecie czy innym lodzie. W sporcie za dużo już nie namiesza (chyba jako komentator, ale tam tez już są sami swoi…), bo wiek już swój ma. A w deathmetalu też już wiele nie nawrzeszczy, bo nie tylko Sceptic, ale i cały polski death jest obecnie w dupie (piszę to z przykrością, bo słucham tej muzyki od lat i takie odnoszę wrażenie).
A że na pudelku będą się naśmiewać ? cóż, psy szczekają, karawana jedzie dalej…