Jestem świeżo po koncercie Jane’s Addiction i rozmowie z Perrym Farrellem. Bardzo ujmujący, przemiły człowiek, a na scenie zwierz. Wężowe ruchy, zabawne figury taneczne, rockowa ekspresja i oczywiście charakterystyczny, wysoki głos. Wyśmienity, klimatyczny koncert. Frekwencja niska, ale za to ani jednej przypadkowej osoby – warto było tłuc się do Poznania, choć trwająca już tydzień koncertowa pielgrzymka (najpierw Open’er, wczoraj Morrissey) już trochę daje mi się we znaki. Starość nie radość.
A właśnie, miało być o Open’erze (tu relacja – jak wyczytacie w komentarzach, skandalicznie niekompetentna i stronnicza ;-)). Miałem dość dzikich tłumów, kilometrów nastukanych każdego dnia (ciekawe, czy na Open’era można wnieść rower?!) i setek dżentelmenów szczających tam, gdzie stoją, ale warto było. Znakomite koncerty Madness, Faith No More (pisałem niedawno w relacji z Limp Bizkit, że Durst to świetny frontman? Pieprzyć Dursta! Patton bodzy!!!), Placebo, Late Of The Pier, Łąki Łan, Gaby Kulki, Gossip (choć tego widziałem tylko kawałek, spóźniłem się niestety), Moby’ego, Peter Bjorn & Johna czy The Ting Tings zrekompensowały wszelkie niedogodności. Pendulum też miało momenty, choć jak słusznie zauważył kolega Trotzky, czasem brzmiało jak Scooter. Ale, tak po prawdzie, to ja lubię Scooter 😉 Niespecjalnie przekonały mnie za to te wszystkie nowe gwiazdy – Kings Of Leon (chociaż oni jeszcze najbardziej), Arctic Monkeys, The Kooks, Lily Allen. Może już jestem za stary? Nie wszystko też, co warto było zobaczyć, zobaczyłem. Biegałem od sceny do sceny jak ogłupiały, ale to za duży festiwal jak na jednego małego Jarka. Cóż, może przy innej okazji…
Do tego pogoda piękna, jak na zamówienie. Padało przez godzinę, na Faith No More, ale to nic jak na cztery dni festiwalu w porze deszczowej (bo chyba taką właśnie mamy?). Za to gorące przedpołudnia można było wykorzystać na plażowe ekscesy, co z entuzjazmem czyniłem, próbując – z małżonką u boku – przedrzeć się rowerkiem wodnym z Zatoki Puckiej do Szwecji.
Last but not least – smażona flądra forever!
Wczoraj Morrissey. Tu już właściwie napisałem wszystko, co mam na jego temat do powiedzenia, ale mogę się powtórzyć, co mi tam – rewelacja! Nie żebym był obiektywny. Jestem fanem i obawiam się, że nawet kiepski koncert podniósłby mi ciśnienie.
Jutro rano wreszcie powrót do Krakowa. Przez Warszawę, bo powódź zmyła torowisko pomiędzy Wrocławiem a Opolem. Wspominałem już o porze deszczowej?
powrót do domu i 3 dni można powiedzieć na festiwalu knockout ? wspomniałeś aż 2 razy o swojej starości – jak nie zwolnisz tempa to będą ostatnie Twoje wakacje hehe 😀
btw. apropos pory deszczowej może trzeba było spróbować tym rowerkiem zamiast do Szwecji do Krakowa popłynąć ? 🙂
ps. ale cię zjechali na interii 🙂 pozwoliłeś sobie na dość krytyczną ocenę ich boskiego festiwalu ! obraziłeś ich boga niemalże i spłoniesz za to na stosie. osobiście nie byłem na openerze bo czuję że to nie impreza dla mnie, za to planuję być jak w zeszłym roku na woodstocku bo tam czuję się dość swojsko. tak czy inaczej recenzja uczciwa bo nie pisana pod publiczkę 😉
pod R mogłeś dopisać rozróby jakie uczynili zdaje się bardziej wierni fani prodigy w niedzielę po koncercie. paru znajomych niestety było świadkami acz nikomu nic się nie stało to niesmak pozostał.
U jak urynoterapia – szczery opis chociaż wydaje mi się, że jak na starego rockendrolowca (wciąż powtarzasz że jesteś stary a to pewnie przez przez O jak odległości i ich skutki uboczne 😉 ) przesadziłeś z tym niesmakiem. Musiałbyś zobaczyć co się dzieje na woodstocku 🙂 chociaż może byłoby to zbyt rażące estetycznie przeżycie hehe
Koncert Jane’s Addiction rzeczywiście wyśminity (mimo, że oglądałem go z tego „gorszego” sektora, 100 km od sceny) tylko strasznie krótki… 70 minut to znacznie za mało. Rozumiem, że panowie mają na końcie de facto tylko 3 płyty, ale spokojnie ze 3-4 kawałki można by tam jeszcze wsadzić. A propos, chyba wcześniej nie widziałem publiki, która krzyczałabym i klaskała domagając się ponownego wyjścia zespołu na scenę, dobry kwadrans po zakończeniu koncertu. Szok! Podsumowując, koncert świetny… i jeszcze te samolotu przelatujące bezpośrednio nad nami…
Festiwal komentowałam tu i tam, ale podpisuję się obiema rękami pod tym, co napisałeś. Dla mnie występ Late Of The Pier był niespodziewanie najlepszym koncertem na całym Open’erze. A wcale się tego nie spodziewałam. Rzeczywiscie zjechali Twój opis na interii, może to przez krytyczny pogląd na Kings Of Leon?
„Panie Szubrycht, nie wiem kto wchodzi i czyta Pana bloga, ale tu Pan pojechal jak Leszczyński” he he he. Dobrze, że przynajmniej napisali przez „pan”.
A tak po przeczytaniu relacji, zastanawiam się czy chciałbym usłyszeć „Ring of Fire” we wspominanym wykonaniu. Chyba nie.
jane’s dało czadu strasznego. warto było tłuc się przez całą polskę w tę i z powrotem. nawet jeśli to było tylko 70 minut. pod sceną było ciasno hehehe. i śmierdziało black metalem.
Od 7 lat nie czytam komentarzy portalowych a przez Pana to teraz zrobiłem. Nie wybaczę :]
A poważnie- z jednej strony gratuluję pracy w poczytnym portalu ale też szczerze współczuję, że każdy może czytać i komentować.
Jane’s widzialem z drugiej strefy i pewnie przez przeziebienie przywiezione z gdyni jakos mnie nie rozwalilo. Choc nie powiem, koncert bardzo dobry.
Co do openera to z wiekszoscia sie zgadzam ale basement jaxx bardzo mi sie podobal. Niestety late of pier nie widzialem, wiec moj numer jeden to ting tings. No i mi udalo sie zaliczyc 3 wschody slonca. A swoja droga odradzam leczenia gardla zimnym piwem.
Jako ze pierwszy raz pozwolilem sobie skomentowac to musze jeszcze cos dodac. Mega fajnie ze prowadzisz bloga. Zagladam regularnie, czytam uwaznie, przekazuje znajomym no i zazdroszcze lekkosci piora.
pozdrawiam
@Hrym – obiecuję już się nie zasłaniać siwymi skroniami. Zresztą, to w sumie kokieteria. Poza stopami, nieco zniszczonymi od chodzenia, czuję się doskonale 🙂 i o zwalnianiu tempa nie ma mowy. Najbliższe trzy dni to Knock Out, w przyszłym tygodniu Jarocin. A potem, zobaczymy…
A na Open’era warto się wybrać, bo za relatywnie niewielkie pieniądze (porównując z ich pojedynczymi koncertami w PL, o ile takie się zdarzają) można zobaczyć gwiazdy z medialnego topu i na własne oko/ucho się przekonać, które są sztucznie nadmuchane, a które naprawdę działają.
Z tym szczaniem to jest tak, że nie chcę wyjść na mało rokendrolowego typa, ale wiesz – stoi rząd toitoiów, a do środka wchodzi dwóch panów, za to dwudziestu leje na te toitoie lub okoliczne płoty. Nie kumam tego.
@JK – bardzo mi przykro, że naraziłem cię na konfrontację z portalowymi komentarzami. Kiedy pisałem swoje pierwsze teksty do portali, przejmowałem się tym, ale teraz już jestem w pełni impregnowany. Mało tego, uważam, że jak bluzgają to nie jest najgorzej. Źle, kiedy komentarzy w ogóle nie ma. Zresztą na blogu też mnie każdy może czytać i komentować, nie usuwam nieprzychylnych komentarzy.
@wilk – dziękuję i zapraszam częściej, znajomych również 🙂
Druga strefa na JA ssała, nie zazdroszczę. Za to Basement Jaxx nie wiem, nie rozumiem, zupełnie to do mnie nie trafiło. Postałem kwadrans, było bardzo źle, więc uciekłem.
Powtórzę trochę Efowskiego- czytelnicy bloga są na ogół nieprzypadkowi, zaglądają tu, bo cenią Twój punkt widzenia i język. „Mocny w gębie” to Ty a nie portal informacyjny więc i publiczność mniej liczna ale wierniejsza i wiedząca o czym i jak piszesz (na przykład łapiąca ironię w poście o Psio Crew). Komentarz blogowy nierówny jest więc temu portalowemu. Chyba, że jest a ja jestem niesprawiedliwy.
Z jednej strony rozumiem, że reakcja jakaś musi być, że najgorsza (ponoć) jest obojętność ale napisałem, że współczuję bo wydaje mi się, że niektóre osoby nie wiedzą o czym pisałeś. Ty o zupie a oni o czterech literach…
Tak tylko na blogach mniej komentują (znaczy, bez obrazy: na blogach które gdzieś tam wielce nie są znane, jak choćby polityczne) i te komentarze, jakieś takie bardziej wyważone są. Festiwali nam w tym roku obrodziło, zresztą nie tylko w Polsce, ja tak sobie obserwuję ścianę wschodnią, to co rusz dostaję jakieś wejściówki, zaproszenia tamże. Tylko pieniędzy na dojazd nie ma, niestety. A i czasu mało. Natomiast mam wrażenie, że to może być takie ostatnie lato w Polsce. No przynajmniej na jakiś czas.
dajcie line do tych komentarzy na interii czy gdzie tam
Hmmm… Odczucia jak widzę, słyszę są różne. Ponoć Peaches zupełnie przyćmiła J.A. Prawda to?
może ta relacja z open’era się bardziej spodoba;)